Slayerka
Chłodny podmuch
Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
|
Tytuł: Trzecia Strona (znany również jako Mhroczne)
Autor: Slayerka
Beta: Leeni (;*)
Rating: +18
Parring Snarry.
Ostrzeżenia: mhroczny Potter, (w sumie to ma być mhroczny fick^^ - wyjdzie, jak wyjdzie)w późniejszych częściach brutalniejsze sceny i możliwe opisy tortur (jak w życzeniu^^), możliwe sceny erotyczne (chyba że da mi się z tego wywinąć, o! xD), no i dalej debiutuję jako pisarka (wszyscy to piszą, to i ja mogę, a co mi tam! W końcu na serio to moje początki. xD)
Tekst pisany na życzenie Sary, M. i Tyone.
Rozdział 1
— …panie Potter… — Czyiś niewyraźny głos dobiegł uszu chłopaka, ten miał jednak nadzieję, że jeśli nie zareaguje, mówiący sobie odpuści.
— Potter, przeklęty dzieciaku, wiemy, że nie śpisz. Nie mamy na to całej nocy. — Drugi głos był inny, jakby bardziej znajomy.
Nie, jednak te osoby nie zamierzały zostawić go w spokoju.
Jęknął cicho, niechętnie otwierając oczy. Im szybciej dowie się, o co chodzi, tym szybciej znowu będzie mógł zasnąć.
Za oknami panowała nieprzenikniona ciemność. Pomieszczenie, w którym Harry się znajdował, oświetlał jedynie przygasający ogień w kominku. Rzucał nikły blask na dwie postacie stojące przy łóżku nastolatka, były one jednak zbyt zamazane, aby je rozpoznał, sięgnął zatem po okulary leżące na stoliku nocnym i założył je. Obraz znacznie się wyostrzył, mógł więc bez przeszkód ponownie przyjrzeć się tym osobom. Jednak tego, co zobaczył, na pewno się nie spodziewał. Severus Snape stał w swojej nieodłącznej, czarnej szacie, rzucając w jego stronę zirytowane spojrzenie. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał przekląć chłopaka za samo jego istnienie. Gdyby tego było mało, Lucjusz Malfoy opierał się biodrem o krawędź łóżka, również lustrując wzrokiem Harry’ego. Arystokrata wyglądał na zamyślonego, może po części rozbawionego słowami przyjaciela. Ciągle w swojej szacie śmierciożercy…
…w której jeszcze kilka godzin temu razem z innymi sługami Voldemorta znajdował się na cmentarzu, będąc świadkiem powrotu czarnoksiężnika. Razem z resztą śmierciożerców zbliżał się na kolanach do swego Pana, by ucałować skraj jego szaty. Przekonywał Lorda o swojej wierności, która, według jego słów, nie zachwiała się pomimo upływu lat. Śmiał się z bólu i upokorzenia Harry’ego. Jako jeden z wielu gonił chłopaka, rzucał w jego stronę niebezpieczne zaklęcia, chcąc powstrzymać go przed ucieczką i powrotem do Hogwartu.
Wspomnienia z ostatnich kilku godzin powróciły w jednej chwili. Trzecie zadanie Turnieju Trójmagicznego, cmentarz, śmierć Cedrica, odrodzenie się Voldemorta, pojedynek, ucieczka, Barty Crouch jako szpieg w Hogwarcie, Minister Magii nie wierzący w powrót Czarnego Pana i otwarcie wypowiadający wojnę Dumbledore’owi…
Harry rozejrzał się przerażony po skrzydle szpitalnym, szukając jakiejkolwiek pomocy. Niestety, nic, co zobaczył, nie dawało mu nadziei. Wręcz przeciwnie. Było jeszcze gorzej niż myślał.
Pani Weasley i Hermiona leżały górną połową ciała na łóżku Harry’ego, z twarzami ukrytymi w pościeli. Można by sądzić, że spały, gdyby nie ich ręce zwisające bezwładnie wzdłuż boków, oraz widok rudzielca, który, spadłszy z krzesła, leżał na ziemi. Mimo że oczy miał zamknięte, a jego klatka piersiowa poruszała się miarowym rytmem, nie był pogrążony w zwykłym śnie. Świadczyło o tym to, że zawsze, gdy spał, z jego gardła wydobywało się głośne, charakterystyczne chrapanie - Potter wiedział o tym aż za dobrze.
Niemożliwym jest też, by śpiący rudzielec nie obudził się podczas upadku.
Harry ponownie wyciągnął rękę w stronę stolika nocnego, na którym powinna znajdować się różdżka. W tym samym czasie jego wzrok powrócił do mężczyzn. Jak na zawołanie Lucjusz podniósł dłoń z własnością chłopaka. Obracał nią pomiędzy długimi, zgrabnymi palcami, wpatrując się w niego z coraz większym rozbawieniem.
— Co im zrobiliście? — Potter nie tracił zimnej krwi. Starał się wymyślić jakikolwiek sposób na wyjście z tej sytuacji oraz uratowanie przyjaciół. Dobrym pomysłem było też przedłużanie rozmowy. Może oprócz zyskania dodatkowego czasu poszczęści mu się i ktoś tu przyjdzie?
Zresztą… Kilka godzin wcześniej był w gorszym położeniu i udało mu się przeżyć. Cudem, ale jednak. Teraz też postanowił nie tracić nadziei.
— Nie musi się pan martwić, panie Potter. Jutro rano cała trójka obudzi się jak gdyby nigdy nic. — Na Malfoyu to, że pozbawił przytomności trzy bezbronne osoby, zdawało się nie robić najmniejszego wrażenia. Zresztą czemu tu się dziwić? Na sumieniu miał tyle śmierci, że zwykłe ogłuszenie było dla niego niczym. — Nie będą nawet pamiętać naszej wizyty w tym… — rozejrzał się po pomieszczeniu, krzywiąc nieznacznie — …miejscu. I radziłbym panu nie działać pochopnie, tylko nas wysłuchać.
Potter miał wrażenie że mężczyzna czyta mu w myślach, ponieważ trybiki w jego głowie pracowały desperacko nad jakąkolwiek drogą ucieczki.
— Lucjuszu, równie dobrze mógłbyś poprosić Albusa, by przeszedł na dietę bezcukrową.
— Severusie, czyżbyś wątpił w nadzieję tego świata? — Malfoy nie krył rozbawienia.
Mistrz Eliksirów zmierzył swojego towarzysza zniecierpliwionym spojrzeniem. Wyraźnie było widać, że nie jest tu tak do końca z własnej woli. Wolałby być gdziekolwiek indziej i w jakimkolwiek innym towarzystwie.
— Od zawsze wiedziałem, że jesteś zły — warknął nastolatek w stronę swojego nauczyciela, nie czekając na jego ripostę. — Dziwię się tylko, że w pierwszej klasie przeszkadzałeś Quirellowi dostać się do Kamienia zamiast samemu go tam zaprowadzić. Pewnie sam chciałeś się przypodobać swemu Panu. — Ostatnie słowo zabrzmiało w ustach chłopaka jak kpina, którą zresztą miało być. — A Dumbledore jest święcie przekonany, że stoisz po jego stronie…
— Nie zapominaj do kogo mówisz, Potter. — Snape tracił cierpliwość, jeśli oczywiście po przekroczeniu progu skrzydła szpitalnego miał jej choć odrobinę. — Bez względu na to, w jakiej znajdujemy się sytuacji, nie pozwolę zwracać się do mnie takim tonem. Chyba nie chcesz, by nawet Hufflepuff wyprzedził Gryffindor w punktacji domów, prawda?
— Nie możesz! — To było nie do pomyślenia. Nie dość, że hogwarcki nauczyciel nie tylko praktycznie przyznał się do bycia aktywnym śmierciożercą, to jeszcze groził utratą punktów za jakikolwiek przejaw braku aprobaty ze strony Harry’ego odnośnie obecnej sytuacji. — Dumbledore się o wszystkim dowie!
— Niech pan nie będzie śmieszny, panie Potter — odezwał się ponownie Lucjusz Malfoy. W jego głosie znów było słychać rozbawienie, jednak tym razem spowodowane niedomyślnością czy może nawet głupotą chłopaka. — Naprawdę pan wierzy, że zorganizowalibyśmy takie spotkanie, nie podjąwszy wcześniej żadnych środków ostrożności? Nie będzie pan wstanie powiedzieć o niczym, co miało tutaj miejsce, a przynajmniej nie bez naszej zgody.
— Więc czego ode mnie chcecie? — W ustach nastolatka to pytanie brzmiało jak oskarżenie. Patrzył to na jednego, to na drugiego mężczyznę, nie wiedząc, na którym ostatecznie skupić wzrok. Nie chciał żadnego z nich tracić z widoku, nie wiedząc, co planują. Moody bez przerwy powtarzał: „Stała czujność”. Fałszywy Moody, skarcił się w myślach chłopak - to jednak nie znaczyło, że rada była zła.
— Chcemy, by się pan do nas przyłączył, Potter. — Malfoy podparł sobie brodę końcem różdżki nastolatka, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Był niezmiernie ciekawy reakcji Pottera. Nie spodziewał się jednak, że ten wybuchnie śmiechem.
— Przyłączyć się? — Nie, Harry’ego wcale to nie bawiło. To było szalone. — Jeszcze kilka godzin temu chcieliście mnie zabić. Zabiliście mojego przyjaciela. Ty sam — zwrócił się w stronę Lucjusza — goniłeś mnie, chcąc obezwładnić i oddać Voldemortowi. Ty — spojrzał na Snape’a — przez cztery lata zamieniałeś moje życie w piekło. A teraz jeszcze śmiecie pytać o coś takiego?!
— Potter, nie przyszliśmy tu, by wysłuchiwać twoich żalów. — Snape przewrócił oczami. Mimo wszystko musiał przyznać jedno - Potter się nie załamał.
Nigdy nie lubił być świadkiem takich sytuacji. Dla niego było to czymś obrzydliwym. Płacz, błaganie, desperacja… Nieraz spotykał się z tym u swoich ofiar. Matki broniące swoich dzieci, mężczyźni chcący poświęcić się za rodzinę, ludzie błagający na kolanach, by pozostawić ich przy życiu... A po takim zachowaniu zabijał ich jeszcze bardziej bezlitośnie.
Szanował za to osoby, które nie dawały nic po sobie poznać. W milczeniu znosiły cierpienie, bez słowa czekały na śmierć, miały swoją dumę i honor. Nie okazywały słabości.
Potter, jak widać, zaliczał się do nich. Pomimo tego, co przeżył w ciągu ostatniej doby, jakoś się trzymał. Lucjusz opowiedział mu już wszystko, co zdarzyło się na cmentarzu. Opisał też zachowanie tego dzieciaka – dzielnie stawił czoła Czarnemu Panu, nie bał się podjąć pojedynku, nie poddawał się aż do końca. Tak samo teraz – nie leżał zapłakany, przeklinając świat, nie drżał ze strachu, mając przed sobą dwójkę śmierciożerców, mimo że był zupełnie bezbronny. Twarde spojrzenie przenosił z jednego mężczyzny na drugiego, nie tracąc czujności. Severus był pewny, że gdyby zaatakowali dzieciaka, ten broniłby się. Mimo że był bez szans, nie poddałby się tak łatwo
Czy naprawdę ten dzieciak mógł być nadzieją wszystkich? Osobą, na barkach której spoczywał los świata? Jaki dramatyzm, skwitował własne myśli, patrząc beznamiętnie na nastolatka.
Niechętnie jednak przyznał, że czuje do niego coś na kształt respektu.
— Potter, opanuj się! — warknął Snape, przy okazji zwracając na siebie rozbawione spojrzenie swojego towarzysza. Lucjusz naprawdę nie pomagał, chociaż wszystko było jego pomysłem. — Wysłuchasz nas, czy tego chcesz, czy nie. Potem zrobisz, co zechcesz. Nie obchodzi mnie, czy nas posłuchasz, czy też postanowisz dalej być wiernym pieskiem Dumbledore’a, opłakującym każdą istotę.
— To wasza wina, że Cedric zginął!
— Myli się pan, panie Potter. — Wzrok Malfoya ponownie spoczął na nastolatku. — Winnym śmierci tego chłopaka jest Czarny Pan. Albo raczej ten szczur, Pettigrew. Jeśli się nie mylę, to właśnie on rzucił zaklęcie.
Mężczyzna nie wyglądał już na rozbawionego. Teraz przypominał osobę, którą Potter spotkał zaledwie kilka razy, choć te spotkania wryły mu się głęboko w pamięć – poważnego, z zimnym, arystokratycznym spojrzeniem, spoglądającego na wszystko i wszystkich tak, jakby byli zaledwie prochem u jego stóp, swoją postawą wzbudzającego respekt, a nawet i strach – Lucjusza Malfoya.
— Jeśli nie pamięta pan tego, panie Potter, to przypomnę, że o Jego powrocie dowiedzieliśmy się dopiero na cmentarzu. Żaden z nas nie miał pojęcia, że się odrodzi. Owszem, mieliśmy przeczucie, że ten czas się zbliża. Teraz nie ma jednak „nie wiedzieliśmy”, „nie mogliśmy”, „nie zrobiliśmy”. Fakt pozostaje faktem. Czarny Pan znowu żyje. My powróciliśmy do jego łask. I coś trzeba z tym wszystkim zrobić.
Potter ponownie zaczął błądzić wzrokiem od jednego do drugiego. Wypowiedź Lucjusza zdziwiła go. Brzmiało to tak, jakby mężczyźni nie byli tak naprawdę po stronie Voldemorta. Nie mógł jednak im ufać, to wiedział na pewno. Wszystko mogło być pułapką.
— O co wam chodzi? — spytał słabym głosem. — Czego ode mnie tak naprawdę chcecie?
— To znaczy, Potter, że chcemy końca tej wojny. I nie zamierzamy służyć komuś jak wierne, bezmózgie psy. Mamy swoją dumę.
— To idźcie do Dumbledore’a! — wykrzyknął chłopak. — Profesorze, on przecież jest pewny, że jest pan po jego stronie. Więc czemu działa pan teraz przeciw niemu? Czemu nie przyłączycie się do niego i nie będziecie działać po jego stronie?
Mężczyźni wymienili spojrzenia, zanim Snape nie odpowiedział:
— Jeden dyktator nie jest lepszy od drugiego, Potter. Uwolnimy się od jednego, władzę przejmie drugi. A im obu zależy wyłącznie na władzy. Na siłę wmuszają ludziom swoje przekonania, dzieląc społeczeństwo czarodziejów na dwie skrajne frakcje.
—Dumbledore nie jest taki! — Harry czuł, że musi stanąć w obronie dyrektora. — On chce wyłącznie zakończenia wojny. Myśli o dobru zarówno czarodziejów, jak i mugoli. Jego przekonania są słuszne!
— Potter, jesteś naprawdę takim idiotą, który nic nie zauważa?! — Snape wydawał się tracić resztki opanowania. Wzrok Lucjusza pozostał poważny, a on sam był wpatrzony z uwagą w Harry’ego. — Powiedz mi, czy ty naprawdę pokładasz takie zaufanie w tego starca? — Nawet nie czekał na odpowiedź kontynuując: — Zacznijmy od twojego pierwszego roku w tej szkole. Wierzysz, że nie zauważyłby, że pod samym jego nosem chodził facet o dwóch twarzach, w tym jednej należącej do Czarnego Pana?! Że gdyby był takim kochającym dyrektorem, na jakiego się kreuje, zostawiłby Hogwart w takiej sytuacji, jaka miała miejsce na twoim drugim roku? Czemu, znając prawdę, nie starałby się o uniewinnienie Blacka? Jak mógł nie zauważyć, że jeden z jego pracowników jest pod wpływem eliksiru wielosokowego? Że tak naprawdę nie rozmawia ze swoim przyjacielem, ale z zupełnie inną osobą? Czemu pozwolił ci wziąć udział w turnieju? Sam ustalił granicę wieku! Czemu nie zdziwił się, że wszystkie zadania idą ci zbyt łatwo, biorąc pod uwagę twoje osiągnięcia na zajęciach? Jak mógł nie sprawdzić, czy podczas trzeciego zadania jest bezpiecznie? Czy podczas tych czterech lat starał ci się pomóc w przygotowaniach do walki z Czarnym Panem, gdy ten już powstanie? Bo wszyscy doskonale wiemy, że to była jedynie kwestia czasu. Zrobił cokolwiek, by ci w tym pomóc?! Czemu rok za rokiem zatrudnia niekompetentnych nauczycieli?! Masz odpowiedź chociaż na JEDNO pieprzone pytanie?!
Mężczyzna nawet nie zauważył, kiedy podniósł głos o kilka tonów. Nie na tyle, by uznać to za krzyk, jednak osoby, które go znały, mogły stwierdzić, że jest naprawdę zdenerwowany.
— Mam wymieniać dalej? — warknął na zakończenie.
— To nie tak — zaczął Potter, chcąc wiernie bronić dyrektora. Zaciął się jednak, szukając odpowiedzi na którekolwiek z zadanych przez Snape’a pytań. W głowie miał pustkę.
Mężczyźni czekali, jakby chcąc dać chłopakowi chwilę do namysłu, by zastanowił się nad odpowiedziami, których nie ma. A przynajmniej nie takich, jakie ten chciałby uzyskać.
W końcu odezwał się Malfoy:
— Nie musi się pan kłopotać, panie Potter. Dumbledore nie jest osobą, za którą pan go brał. Może być nawet gorszy niż Czarny Pan.
— Nie jest! — Nastolatek był oburzony. — Przynajmniej nie chce powybijać wszystkich mugoli oraz połowy czarodziejskiego społeczeństwa!
— Jest pan tego pewny? — Lucjusz brzmiał tak, jakby tłumaczył coś małemu dziecku, a niechęć w jego głosie była tak wyraźna, jakby było ono pochodzenia mugolskiego. — Niech pan zaakceptuje to, że nie wszystko jest takie, jak się panu wydaje. W tym świecie jest pan zaledwie od czterech lat, nie zna go pan tak jak my - jego historii, praw, którymi się rządzi. Łatwo pana zmylić. Zresztą, jak widać, zgrabna gadka Dumbledore’a działa nie tylko na takich jak pan. Wszyscy uważają, że dzięki ładnym przemowom i używaniu słowa „miłość” w co drugim zdaniu automatycznie jest się dobrym człowiekiem, a ideały takiej osoby są słuszne.
— A nie są? Wszystko, co robi Dumbledore, jest… — zaczął Harry, lecz Snape się wtrącił:
— …dla większego dobra, czyż nie, Potter? A zastanawiałeś się kiedykolwiek dla czyjego dobra?
Potter zaciął się. Nie wiedział, co ma powiedzieć - znowu. Chwycił się więc innej rzeczy:
— Przynajmniej jest lepszy niż Voldemort. Nie chce…
Snape ponownie mu przerwał. Jego głos był jeszcze bardziej ostry niż wcześniej.
— Nie śmiej wymawiać na głos imienia Czarnego Pana! Jeszcze raz to zrobisz, a nie uwolnisz się od Filcha przez najbliższy miesiąc!
— Dobrze panu mówić — warknął nastolatek. Nie, nie obchodziło go to, że zwraca się tak do swojego nauczyciela. Jeśli ma zostać później ukarany, to zostanie, ale teraz nie przepuści Snape'owi. — Może pan mówić wszystko i jest w porządku, a ja muszę uważać na to, by przypadkiem się nie narazić, tak?! Mimo tego, że jesteś cholernym śmierciożercą, który przyszedł tutaj w środku nocy! Bo wtedy użyjesz swego statusu i wlepisz mi szlaban lub odejmiesz punkty! Ale wiedz, że mnie to NIE OBCHODZI! Odejmij mi dziesięć punktów! Dwadzieścia! Pięćdziesiąt! Sto! Wiedz jednak, że nie ujdzie ci to płazem! Znajdę sposób, by porozmawiać z Dumbledore’em! A wtedy…
Urwał, czując różdżkę wbijającą mu się w pierś. Jego własną różdżkę. Nawet nie zauważył, kiedy Lucjusz Malfoy podszedł do niego i wycelował.
— Radzę się uspokoić, panie Potter. Mówiliśmy, że pańscy przyjaciele są bezpieczni – tak jak i pan. Jeśli jednak pan nas zdenerwuje, niechcący może nam się wymknąć jakieś nieprzyjemne zaklęcie...
Oczy nastolatka rozszerzyły się w przerażeniu. Wiedział, że nie ma szans przeciwko dwóm czarodziejom.
— A skoro pan tak ładnie prosi… Minus sto punktów dla Gryffindoru. Chce pan jeszcze coś dodać? Albo podwyższyć stawkę? — dopowiedział Snape.
Harry nic nie odpowiedział, jedynie pokręcił przecząco głową. Postanowił wysłuchać tej dwójki - tylko wysłuchać. A gdy go puszczą, tak jak obiecali, jakoś przekaże wszystko dyrektorowi.
— Od razu lepiej. Widzi pan, jak możemy się dogadać? — Malfoy zabrał różdżkę, jednak się nie oddalił. Przysiadł na krawędzi łóżka nastolatka, nie spuszczając z niego wzroku. — Czarny Pan jest o tyle lepszy, że głośno mówi o swoich zamiarach. Jego plany wyrażone są jasno, nic nie ukrywa - w przeciwieństwie do starego Dropsa.
— On chce tylko nas uratować — powiedział cicho Potter. I tyle wyszło z nieodzywania się…
— Uratować przed Czarnym Panem. A kto nas uratuje przed Dumbledore'em? — Lucjusz wstał i podszedł do drugiego mężczyzny. — Czemu nie stara się panu pomóc w przygotowaniach do starcia z Czarnym Panem? Odpowiedź jest prosta, panie Potter. Kreuje pana wizerunek jako Zbawiciela, Wybrańca, czy jak tam jeszcze pana nazywają. Ludzie wierzą, że będzie pan jedyną osobą mogącą pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Zastanawiał się pan, jaki respekt posiądzie ten stary pryk, gdy Wybawiciel zginie, a on sam uratuje czarodziejską populację? Pokonałby już drugiego największego czarnoksiężnika. Jego władza, wpływy… Byłyby nieograniczone. Jego zdanie byłoby najważniejsze. On przewodziłby magicznym społeczeństwem.
— Dumbledore taki nie jest! — Bez względu na wszystko Potter nie zamierzał wierzyć w te brednie. Mężczyźni chcieli jedynie zamącić mu w głowie i tego wolał się trzymać. — Nigdy nie wysłałby mnie na pewną śmierć! Nigdy nie żądał władzy! Nigdy nie…
— Jest pan tego pewien, Potter? — Oczy chłopaka zwróciły się ponownie w stronę jego nauczyciela.
Owszem. Był pewien jak niczego na tym świecie. W końcu na tym opierały się jego przekonania.
— Jestem — odpowiedział po prostu, bezczelnie utrzymując kontakt wzrokowy ze Snape’em. Nie zamierzał mu w nic wierzyć. Nie da się zwieść. W końcu teraz, gdy Voldemort powstał, nie pozostało im nic innego, jak tylko bezgranicznie ufać w Dumbledore’a.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, za to kącik jego warg uniósł się lekko w ironicznym uśmieszku.
— Naprawdę myślałem, panie Potter, że wbrew temu, co mówił Severus, jest pan jednak inteligentnym człowiekiem. — Głos zabrał Malfoy. — Na tyle inteligentnym, by z naszą pomocą przejrzeć na oczy. Obawiam się jednak, że miałeś rację, Severusie — zwrócił się do swego przyjaciela.
— Kiedykolwiek we mnie wątpiłeś? — Uśmieszek na twarzy mężczyzny jeszcze się pogłębił. Teraz wyglądał bardziej jak grymas. Czyżby zadowolenia?
Potter nie wiedział, czy zgodzić się co do tego, że do niczego nie przyda się mężczyznom, czy walczyć o swoją dumę.
— To wy się mylicie — powiedział w końcu, ponownie zwracając na siebie uwagę tej dwójki. — Znowu zaczęła się wojna i tylko Dumbledore jest w stanie ją wygrać. Na pewno ma już plan i wszystko toczy się według niego. Skąd wiecie, że wszystko, o czym mówiliście, nie było przez niego z góry zaplanowane?
— Jesteś naprawdę tak głupi, czy tylko takiego udajesz? — warknął Snape. — Czy ty nas w ogóle słuchasz? Przedstawiliśmy już ci jego plany. Chce władzy, nie bacząc na koszty i ofiary. Wygrana w tej wojnie jest dla niego zaledwie krokiem w kierunku kariery, a ty przeszkodą. Gdybyś rzeczywiście pokonał Czarnego Pana, cała uwaga skupiłaby się na tobie, a on nie może do tego dopuścić.
— Bo jeszcze uwierzę, że pan się o mnie martwi — prychnął nastolatek, nie kryjąc swojego rozbawienia. Snape troszczący się o niego… Dobre.
— Potter, pomińmy już to, że nie raz uratowałem twój niewdzięczny tyłek. Teraz chodzi o coś więcej niż tylko o ciebie. Jesteś uznawany za jedynego człowieka, będącego w stanie pokonać Czarnego Pana. A skoro jego siła porównywana jest do tej Albusa… Twoja rola w tej wojnie jest zbyt wielka, by pozwolić ci zginąć z powodu krętactw tego starego Dropsa.
— Wybór należy do pana, panie Potter. — Lucjusz Malfoy dołączył się do tej wymiany zdań. — Czy chce pan rzeczywiście doprowadzić świat do jako takiego stanu czy też ponieść nic nieznaczącą śmierć i pomóc Dumbledore’owi przejąć władzę?
Harry ponownie musiał pomyśleć nad odpowiedzią. Nie chciał umierać. Chciał żyć. Być normalnym chłopakiem - takim, jakim nigdy nie mógł być.
Wiedział jednak, że nie może ufać tej dwójce. Ich jedynym celem było nadszarpnięcie zaufania Pottera do dyrektora. Ale nie da się.
— Profesor Dumbledore jest jedyną osobą, która może nam pomóc. Macie rację. Niemożliwym jest, by nie zauważył żadnej z tych rzeczy. Jednak ma plan, o którym powie nam w odpowiednim czasie. Do tego momentu musimy czekać i działać zgodnie z jego wskazówkami. Wszystko, co robi, jest dla naszego dobra. Nie pozwoli nam zginąć, ponieważ się o nas troszczy. A gdy w końcu wygramy, zapanuje pokój. I jeśli chce, może przejąć władzę. Byłby na pewno lepszą osobą niż Voldemort czy Korneliusz Knot.
— Powtarzasz się, Potter. — Snape już wiedział, że ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. — Doskonale wiemy, że jesteś lojalny Dumbledore’owi. Ale od tego, czyją zajmiesz stronę, zależą losy zarówno tej wojny jak i całego czarodziejskiego świata!
— Czarny Pan... — kontynuował Lucjusz, obchodząc łóżko chłopaka dookoła, tak, by zająć lepsze miejsce. Ostatecznie stanął przy stoliku nocnym, niby przeglądając wszystko, co się na nim znajdowało. Harry jednak wyraźnie czuł na sobie jego wzrok. — Osoba, która chce powybijać mugoli i szlamy. Sam mający ojca mugola. Chce przejąć władzę nad światem… Tak jak w tych licznych książkach. Prawdziwy zły charakter. Tylko że tym razem to nie fikcja, a gdyby wygrał, świat, który znamy, zniknie, i już nigdy nie powróci. Czy może Albus Dumbledore, zdobywca Orderu Merlina Pierwszej Klasy, pogromca Grindelwalda, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wzór wszelkich cnót czy czego jeszcze o nim nie wymyślisz. Przywódca Jasnej Strony, który wszystkimi posługuje się jak pionkami, a wojna jest dla niego jak szachowa rozgrywka. Nie bojący się nikogo poświęcić, by osiągnąć swój cel.
— Jak na razie brzmi to o wiele lepiej niż Voldemort. — Potter ponownie prychnął. Czy naprawdę to była taka zła perspektywa?
— A co zrobi potem, gdy zyska władzę? — spytał Malfoy, teraz nawet nie udając, że przegląda rzeczy nastolatka. Wpatrywał się prosto w niego, sprawiając, że chłopak czuł się skrępowany pod tym spojrzeniem. — Nigdy nie wiadomo, co do głowy może przyjść takiemu człowiekowi - człowiekowi, który może wszystko.
— Skąd wiecie, że do głowy nie przyjdzie mu coś… dobrego?! — Harry uchwycił się tego tematu. Tak. W końcu jest coś, co może wyciągnąć na swoją korzyść. — Naprawa wszystkiego, co spowodowała wojna? Pomoc jej ofiarom? Przedsięwzięcie środków mających na celu uchronienie nas przed kolejnymi Czarnymi Panami?
— Czy naprawdę wierzy pan, panie Potter, że ktoś, kto nie boi się poświęcić życia tylu osób, w tym pańskiego, ma tak szlachetne cele? Żąda władzy by… Co? Robić to, co robiłby na jego miejscu każdy inny? Swoje wskazówki mógłby przekazywać Ministrowi, tak jak robił to do tej pory. Ma jakieś większe plany. I najwyraźniej nie takie szlachetne, skoro jeszcze nikomu o nich nie wspomniał.
Ta myśl była dla Harry’ego po prostu śmieszna. Dumbledore i jego „nikczemne” plany. Miał chęć zaśmiać się w głos, co też zresztą zrobił, nie będąc w stanie dłużej się powstrzymać.
— Będzie wmuszał wszystkim cytrynowe dropsy? Wiem! W Proroku utworzy kącik, w którym będzie radził, jak urządzić łazienkę! Nie, nie, czekajcie! Mam coś naprawdę mhrrrrrocznego! — nawet nie zauważył, że przy tym słowie zamruczał. — Dzięki niemu w społeczeństwie magicznym będą sprzedawane mugolskie czasopisma, a mugoloznawstwo stanie się obowiązkowe!
Te pomysły były komiczne. Mógłby podawać kolejne gdyby nie to, że się zapomniał. Nie pamiętał, przed kim stoi… albo raczej leży. Bezbronny, bo jego różdżka wpijała się teraz w jego klatkę piersiową w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Chłopak zamarł, bojąc się nawet spojrzeć w stronę Lucjusza Malfoya, trzymajacego jego własność.
— Ostatnie ostrzeżenie, panie Potter. Owszem, chcemy pana po naszej stronie, jednak nie zamierzamy pozwalać panu na takie zachowanie. To będzie pierwsza rzecz, którą będziemy musieli się zająć.
— A kto powiedział, że do was dołączę?
To było samobójstwo, Harry doskonale o tym wiedział. Jedno słowo za dużo i pożegna się z tym światem. Mimo to nie zamierzał dać sobą pomiatać. W końcu był Gryfonem, a oni cechowali się odwagą. I głupotą, jak często mówił Mistrz Eliksirów.
Różdżka wbiła się jeszcze mocniej, lecz Potter starał się myśleć o czymkolwiek innym, by zapomnieć o sytuacji, w jakiej się znajdował.
— Jeszcze nikt. — Głos arystokraty zmienił się. Stał się bardziej pewny siebie, jakby ten nie miał wątpliwości, że nastolatek się zgodzi. — Jednak my stawiamy sprawę jasno. Chcemy pozbyć się zarówno Czarnego Pana, jak i Dumbledore’a. Szlamy i mugolaki zostawiamy przy życiu.
— Już w to wierzę — przerwał mu Harry. — Nienawidzicie ich.
— Owszem, panie Potter — kontynuował Lucjusz. — Nie zmienia to jednak faktu, że czasami są przydatni. Zamierzamy również wprowadzić pewne zmiany w systemie prawnym. Sądzę, że kilka z nich przypadnie panu do gustu, panie Potter. Chcemy obsadzić zaufanych ludzi na najważniejszych stanowiskach, tak, by nie rządziły nami bałwany jak do tej pory. Na chwilę obecną to są nasze najważniejsze cele. Błahostkami zajmiemy się kiedy indziej, o ile, oczywiście, postanowisz się do nas przyłączyć. Teraz powoli zaczyna świtać, więc musimy się pospieszyć.
Rzeczywiście. Harry był zbyt zajęty rozmową, by zauważyć, że w skrzydle szpitalnym robi się coraz jaśniej. Tak więc to wszystko już wkrótce się skończy...
— Nie chcę mieć z wami nic wspólnego — powiedział, chcąc przedstawić sprawę jasno i jak najszybciej pozbyć się niechcianych „gości”. — Nie będzie nic, czym zajmiemy się w późniejszym terminie. Nie przyłączę się do was. Wygramy wojnę, a wy wylądujecie w Azkabanie. Dumbledore dowie się o waszych przekrętach…
— Ale nie od ciebie, Potter. — Usta Snape’a ponownie wygięły się w lekkim grymasie, mogącym uchodzić za rozbawienie. — Czy to jest twoja ostateczna odpowiedź? Nasza propozycja nie będzie wiecznie aktualna.
— Nigdy! — Nastolatek nie wiedział, że ma w sobie tyle siły, by wykrzyczeć to słowo. Po ostatnich wydarzeniach powinien być wykończony, a jednak…
— Mówiłem ci, Lucjuszu — zwrócił się Severus do swojego przyjaciela. — Na Pottera nie ma co liczyć. Dumbledore zbyt mu namieszał w głowie.
— To wy mi chcecie namieszać! — Potter był w stanie znieść wiele, ale nie to, że w jego obecności rozmawia się o nim tak, jakby go nie było. — Chcecie bym się do was przyłączył, tak? Odwrócił od tego, w co wierzę, od ludzi, którym wierzę, którzy się o mnie martwią i opiekują, i dołączył do dwójki śmierciożerców, którzy mnie nienawidzą - zresztą z wzajemnością? I którzy mi będą grozić, tak?! — spojrzał wymownie na różdżkę, wciąż wpijającą się w jego pierś.
— Czy to jest ostateczna odpowiedź, panie Potter? — upewnił się Malfoy.
— Tak. — Wzrok chłopaka, który mierzył spojrzeniem najpierw jednego mężczyznę, był ostry, bez choćby nutki niepewności. — Nigdy się do was nie przyłączę. Rozumiecie? Nigdy!
|
|