justusia7850
Chłodny podmuch
Dołączył: 08 Maj 2012
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
|
początek powyżej...
-I-I-I-
Następnego dnia po śniadaniu postanowili skorzystać z sauny. Pierwszy raz od przybycia do tego miejsca. Ponownie ustawili bariery, które miały nie przepuszczać mugoli i ułożyli się bez bielizny w dusznym pomieszczeniu. Niewiele później, Potter posadził Ślizgona wyżej i uklęknął pomiędzy jego rozstawionymi szeroko nogami. Swobodny oddech zapewniał im dobry czar nawilżający powietrze, a dzięki temperaturze panującej w pomieszczeniu ich ciała były gorące i wilgotne.
Harry pochylił się nad Teodorem i pocałował z uwielbieniem jego usta. Dłonie błądziły niespokojnie po lśniących od kropelek potu ramionach i torsie. Zatrzymał się na dłużej przy sutkach chłopaka, wywołując tym u niego cichy jęk. Język zsunął się na prawą brodawkę i Gryfon zatracił się w oszałamiających dźwiękach wydawanych przez kochanka. Nott zamknął oczy i skomlał o więcej, wypychając do przodu biodra i uderzając czasami sączącym się penisem o podbrzusze Wybrańca. W końcu Potter oderwał się od jego klatki piersiowej i oparł głowę na umięśnionej nodze. Początkowo delikatne muśnięcia, przybrały na sile i nastolatek przygryzał teraz wewnętrzną stronę ud partnera, powoli przesuwając się do jego erekcji. Kiedy wsunął do ust główkę penisa, Ślizgon pisnął głośno, co wywołało krótki śmiech u obu. Niewiele później dwa palce Gryfona wślizgnęły się w wejście Teodora i rozciągały je ostrożnymi ruchami, podczas gdy usta Harry’ego poruszały się niespiesznie w górę i w dół po twardym członku do momentu, kiedy Nott nie krzyknął dochodząc gwałtownie. Potter połknął całą spermę i podniósł głowę po kolejny pocałunek. W międzyczasie, wyjął z wnętrza Ślizgona palce i powoli wsunął się w jego ciasne wejście. Poruszał się bez zbędnego pośpiechu i siły. Krótkie i płytkie pchnięcia miały na nowo pobudzić kochanka, a jemu nie pozwolić dojść zbyt szybko.
Oderwał wargi od barku Notta dopiero, kiedy ten wydał z siebie zduszony krzyk. Odwrócił lekko głowę i zobaczył stojącego przy wejściu Simona. Był nagi, a odrzucony ręcznik, który wcześniej prawdopodobnie zakrywał jego pośladki, leżał odrzucony kilka centymetrów od drzwi. Pełne pragnienia oczy mężczyzny były skierowane bezpośrednio na nich, a ręka poruszała się wolno po naprężonej erekcji. Harry jęknął głośno wyobrażając sobie, jak zagłębia się ona w jego własnym wnętrzu. Nott zaśmiał się cicho, słysząc ten odgłos i pokazał Sandlerowi, żeby ten podszedł do nich. Mężczyzna niepewnie oderwał się od ściany i ostrożnie zbliżył do chłopców. Żaden nie powiedział słowa, ale kiedy twarde mięsnie docisnęły się jednoznacznie do pleców Gryfona, a ręce Simona zatrzymały się na penisie Teodora, obaj wciągnęli głośno powietrze. Mężczyzna całował kark, ramiona i szyję Harry’ego, gładząc jednocześnie ciało drugiego nastolatka. Potter nadal poruszał się wolno w ciele swojego kochanka, ale teraz jego podniecenie wzrastało zbyt szybko, żeby dobrze panować nad własnymi odruchami. Zatrzymał się i ścisnął nasadę jąder, nie chcąc skończyć zbyt wcześnie. Simon zauważył ten gest i palce dłoni przeniósł na jego pośladki, rozsuwając je lekko i okrążając zaciśnięte mięśnie. Nacisnął lekko, nie posuwając się dalej i szepnął do jego ucha pomiędzy pocałunkami:
— Mogę?
— Boże, tak! — zaskomlał chłopak.
Nie trzeba mu było tego powtarzać. Najpierw jeden palec, po kilku sekundach drugi. Gładkie ścianki poddawały się jego działaniom z zadziwiającą lekkością. Kiedy chciał dodać trzeci palec, Gryfon odsunął się nieznacznie, wywołując zdziwienie mężczyzny.
— Wejdź w niego — powiedział cicho Nott, zwracając na siebie uwagę, ale Simon pokręcił przecząco głową.
— Jeszcze nie. Zrobię mu krzywdę.
— Po prostu to zrób — sapnął Potter.
Mężczyzna, nie do końca przekonany o słuszności tego, co miał zrobić, ustawił się idealnie naprzeciwko jego wejścia i pchnął mocno, wsuwając się niemal do połowy. Gryfon krzyknął głośno, ale po krótkiej chwili zaczął poruszać biodrami, chcąc poczuć w sobie całą długość wypełniającego go penisa. Kiedy Simon trafił w jego prostatę, Harry zaczął poruszać się szybciej. Z każdym pchnięciem zagłębiał się w ciele Ślizgona, a z każdym wycofaniem się do tyłu, czuł jak nabija się mocniej na członek Sandlera. Mężczyzna trzymał go jedną ręką za biodro, drugą wciąż przesuwając po erekcji Notta. Wszyscy zatracili się w pragnieniu i potrzebie.
Wybraniec doszedł pierwszy, nie będąc w stanie się dłużej powstrzymać, zaraz za nim podążyli dwaj pozostali uczestnicy tej małej zabawy. Potter opadł na Teodora, kiedy Simon powoli się z niego wycofywał. Chłopak przebiegł palcami po jego krótkich włoskach szepcząc: Kocham cię. Na te słowa, towarzyszący im mężczyzna spojrzał na nich z obawą i zaczął się podnosić.
— Zostań — powiedział Harry, łapiąc go za rękę. — Chcieliśmy żebyś tu był. To było… Było…
— Mnie też się podobało — odparł rozbawiony Sandler, powtarzając ich słowa sprzed niemal tygodnia. — Konferencja się przedłużyła, choć teraz żałuję, że nie wróciłem wcześniej — dodał po chwili i pocałował krótko każdego z nich.
— Konferencja dla chemików, co? — zapytał kpiąco Nott.
— W czymś problem? — burknął mężczyzna.
— W niczym — odpowiedział z uśmiechem Ślizgon i wyczyścił wszystkich jednym zaklęciem. Simon warknął wściekle i odsunął się natychmiast. — Nie wszedłbyś tu, będąc mugolem. Kierownik i lokaj także są czarodziejami, pozostali goście nie stanowią żadnego zagrożenia. Nie masz się czego obawiać, nie wydamy cię, jeżeli ty również tego nie zrobisz. Podejrzewam, że jesteśmy tu z tych samych powodów.
Mężczyzna skinął sztywno głową, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając chłopców z mieszanymi uczuciami.
— Może trzeba było mu nie mówić — mruknął Harry.
— Jakby dowiedział się przypadkiem, byłoby gorzej. A tak przemyśli sobie wszystko i sam do nas przyjdzie.
— Niepoprawny optymista.
— Raczej wyrachowany racjonalista.
Przez kolejne trzy dni nie spotkali Simona i nawet Teodor zaczął wątpić w swoją teorię, aż kolejnego wieczoru, wchodząc do baru zauważyli go siedzącego przy tym samym stoliku, który wcześniej zajmowali wspólnie. Nott uśmiechnął się tryumfalnie do Harry’ego i zajął miejsce po prawej stronie mężczyzny.
Sandler wyglądał, jakby nie spał przez kilka ostatnich nocy. Podkrążone oczy i roztargnienie były tym, co zauważyli na samym początku. Mimo to, kiedy zajęli dwa wolne miejsca, zawołał kelnera, poprosił o dodatkowe szklanki i zamówił butelkę whisky i lód.
— Uznałem, że musimy porozmawiać — zaczął cicho. — Możecie rzucić zaklęcie wyciszające?
Ślizgon skinął głową i rzucił czar, ograniczając nielicznym gościom możliwość podsłuchania.
— Dlaczego to zawsze ty rzucasz zaklęcia? — zapytał z błyskiem w oczach.
— Podejrzewam, że z tego samego powodu, dla którego poprosiłeś, abyśmy to my to zrobili — zadrwił Harry, a mężczyzna potaknął ze zrozumieniem.
— Dlaczego miałbym wam zaufać?
— Już to słyszeliśmy — westchnął cierpiętniczo Nott. — Pamiętaj, że my od momentu twojego wejścia do sauny wiedzieliśmy, że jesteś czarodziejem. A mimo to pozwoliłem ci pieprzyć mojego faceta. — Przerwało mu groźne warknięcie Pottera, ale kontynuował: — I powiedzieliśmy ci prawdę, choć mogliśmy to ukryć.
— Tak... Zastanawiało mnie, dlaczego właściwie mi zrobiliście.
— Bo jesteś miły.
Simon prychnął głośno i po chwili zaśmiał się gardłowo.
— Ja nie jestem miły. Po prostu uwielbiam seks.
Spędzili w barze kilka godzin, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Często przerywali, nie chcąc zdradzić zbyt wiele ze swojej przeszłości, czy wydać się jakimś niepotrzebnym szczegółem. Okazało się, że rozmowa jest całkiem prosta, a wzajemne towarzystwo rzeczywiście sprawia im wiele przyjemności. Żaden nie powiedział, czym zajmuje się na co dzień, żaden nie zdradził, po której stronie był w czasie wojny. Nie poruszali tematu Ministerstwa, Azkabanu, czy Hogwartu. Skupili się głównie na mugolskim świecie, jego dobrodziejstwach i niezliczonych ułatwieniach, jakie można by swobodnie wprowadzić w życie czarodziei. Co prawda wymagałoby to trochę trudu i odpowiednich umiejętności organizatorskich, ale dla chcącego…
— Co zamierzacie robić za dziesięć lat? — zapytał Sandler, uznając to pytanie za wystarczająco bezpieczne, aby móc je zadać.
— Chcielibyśmy otworzyć szkołę — odpowiedział niepewnie Harry.
— Szkołę? Nie odpowiadają wam te, które już funkcjonują?
— Nie. Nie o to chodzi — wyjaśniał Teodor. — Myśleliśmy raczej o czymś, co przygotowałoby dzieciaki na wejście w czarodziejski świat.
— We wszystkich znanych nam szkołach, edukacja rozpoczyna się dopiero w wieku jedenastu lat. Ale co dzieje się z młodszymi dziećmi? — wtrącił Gryfon. — Jeżeli dziecko miało szczęście, lub nieszczęście w zależności od tego, jak na to spojrzymy, urodzić się w arystokratycznej rodzinie, posiada prywatnych nauczycieli. Ale co z pozostałymi? Co z mugolakami? Przecież to nie ma sensu. Magiczny rdzeń…
— Jest całkowicie ukształtowany w wieku sześciu lat — dokończył mężczyzna. — Wiem o tym, panie Moor. Przyznaję, że kiedyś też się nad tym zastanawiałem, ale nasz system jest bardzo zamknięty. Jak to sobie wyobrażacie?
— Mamy kilka pomysłów. Andy i ja opracowaliśmy trzy różne projekty zmiany Ustaw dotyczących magicznego szkolnictwa, ale zdajemy sobie sprawę, jak ciężko będzie przekonać do tego innych. Chcielibyśmy również, żeby dzieciaki uczyły się u nas także mugolskich przedmiotów oraz wiedzy o obu światach. W ten sposób czystokrwiści poznaliby elektronikę i zrozumieliby na przykład zasady ewolucji, a mugolaki nauczyłyby się podstaw związanych ze światem, do którego dopiero miałyby wstąpić. Jak wygląda edukacja, dlaczego posiadają magię, czym jest quiddtich?
— Myśleliśmy też o tym, jak rozwiązać kwestię powrotów do domu — podjął Potter. — Dzieci są jeszcze zbyt małe, żeby przebywać w szkole pół roku bez przerwy. Opracowaliśmy prototypy specjalnych świstoklików i mamy projekt stworzenia bezpiecznego połączenia, które działałoby podobnie do Fiuu. Dzieciaki mogłyby wracać do rodziców na każdy weekend. Rodzice z kolei mieliby stały kontakt z pociechami za pomocą telefonów czy Internetu. Należałoby także wprowadzić mugoli w naszą historię. Zostawianie ich samym sobie tak, jak robi się to w tej chwili, jest nienormalne. Stwarza więcej problemów niż pożytku.
— Musieliście długo o tym myśleć — powiedział Simon z uznaniem. — Macie naprawdę dobry plan. Przyznam, że nie spodziewałem się tego po dwójce nastolatków. A jeśli wam się uda? Co z funduszami, kadrą nauczycielską, wyposażeniem?
— Mamy całkiem sporo pieniędzy, ale bez pomocy Ministerswa czy sponsorów, wystarczy co najwyżej na kilka lat. Myślę, że nauczycieli bylibyśmy w stanie znaleźć, znamy osoby, które chętnie by nam pomogły. Wyposażenie trzeba byłoby kupić, zainwestować w szklarnie i odpowiednie składniki do eliksirów, ale to wszystko jest wykonalne.
— Więc?
— Najbardziej boimy się, że hermetyczne środowisko arystokracji nie zgodzi się na zmiany w Ustawie — burknął Teodor. — Dlatego, kiedy już zdecydujemy się udać do odpowiedniego wydziału, musimy mieć wszystko idealnie przygotowane. A to zajmie nam jeszcze trochę czasu. Niestety.
— Mogę wam pomóc — powiedział z namysłem mężczyzna i zaśmiał się znowu, widząc ich niedowierzające spojrzenia. — Mogę wam pomóc z wyposażeniem sal i szklarni, a nawet ze sprowadzeniem zwierząt, jeżeli byście tego potrzebowali. Mogę też spróbować pozyskać kilku sponsorów i chętnie przejrzałbym wasze wstępne projekty. Właściwie to nawet chętnie podjąłbym pracę w takiej szkole. Niekoniecznie jako nauczyciel, ale zawsze mógłbym spróbować.
— Ja… Ty… — jąkał się Nott. — Musimy to przemyśleć.
— Wiem. Ale znam się na tym i chętnie zmienię pracę. Ta, którą obecnie wykonuję, jest zbyt denerwująca.
Na pomysł otwarcia szkoły Harry wpadł na piątym roku. Był wściekły, kiedy dowiedział się, że czarodziejskie dzieci od szóstego roku miały prywatnych nauczycieli, albo były doszkalane przez rodziców. Uznał, że to jawna niesprawiedliwość, skoro mugolaki wkraczały w czarodziejski świat niemal pięć lat później i do tego z całkowitą niewiedzą. Kiedy podzielił się swoim pomysłem z Teodorem, ten zaczął skarżyć się, że on z kolei nic nie wie o życiu bez magii. Nie rozumiał chociażby, jak to możliwe, że mugole mają jasno w nocy, nie mogąc używać czarów i nie stosując pochodni (o tak, sprawdził, czy w latarniach nie ma płonącego knota, zanurzonego w nafcie). Podczas długich rozmów, kiedy mieli już dość omawiania działań Voldemorta, obmyślali plany otwarcia nowej szkoły. Szkoły dla młodszych dzieci, w której udałoby się połączyć najważniejsze rzeczy obu środowisk. Cały lipiec poświęcili na ulepszanie owych planów, pisanie projektów Ustaw i udoskonalanie pomysłów odnośnie zajęć. Każdy osobno. Dopiero tutaj mogli porównać swoje prace i wprowadzić dodatkowe poprawki. Liczyli na to, że Ministerstwo ulegnie w końcu namowom Złotego Chłopca, a z pewnością będzie to łatwiejsze, jeśli będą rzetelnie przygotowani. I tak mieli jeszcze rok nauki w Hogwarcie. Do tego czasu wszystko powinno być skończone.
-I-I-I-
Tydzień przed końcem wakacji Simon siedział w ich apartamencie rozparty na jednym z foteli i przyglądał się jak chłopcy wykłócają się o jeden z jego pomysłów dotyczących nowej szkoły. Było już naprawdę późno, a końca sprzeczki nie spodziewał się w najbliższym czasie. Uśmiechnął się lekko, kiedy Jacob w irytacji zdzielił Andy’ego po głowie.
— Powinienem już iść, zanim i mi się oberwie — mruknął rozbawiony.
— Zostań — odpowiedział natychmiast Nott. — Mamy duże łóżko, a czasami miło wtulić się w kogoś innego.
Potter posłał mu wściekłe spojrzenie, ale się nie odezwał.
— To chyba nienajlepszy pomysł. Poza tym mieszkam naprzeciwko.
— Daj spokój, nie każemy ci brać z nami ślubu, tylko proponujemy ci wspólną noc, a rano to sobie odbijesz. Jake chciałby…
Teodor zakrył mu usta dłonią i kopnął w kostkę wywołując cichy śmiech u mężczyzny.
— Przyda mi się ktoś, kto mnie obudzi w razie potrzeby — syknął przez zęby Ślizgon.
— Co? — spytał Harry, wyrywając się kochankowi. — Dlaczego mi nie powiedziałeś? I dlaczego mnie nie obudziłeś? Rozmawialiśmy o tym! — warczał niezadowolony.
— Nie było takiej potrzeby, to nie były tamte koszmary — dodał i przymknął oczy.
— To nie ma znaczenia.
— Wiem, nie chciałem cię martwić.
— Szkoda, że się nie udało — burknął.
Sandler przyglądał im się przez chwilę, ostatecznie decydując się zostać. Jego noce też nie były najlepsze. Już dawno obiecał sobie, że jego koszmary będą wyłącznie jego własną sprawą, ale z tą dwójką wszystko układało się inaczej niż z którymkolwiek z jego wcześniejszych partnerów. Odkąd zaczęli normalnie rozmawiać, Simon budził się rzadziej, a niechciane sny przeplatane były widokiem dwóch nastolatków. Po tym, jak pierwszy raz wziął Andy’ego i poznał część prawdy, chciał zerwać z nimi wszelki kontakt. Nie miał ochoty umawiać się z żadnymi czarodziejami. Marzył o spokoju i wolności, których tak długo mu odmawiano, ale czuł się za bardzo zaintrygowany wszystkim, co było z nimi związane. Od tego, że go chcieli, przez fakt, że powiedzieli mu o sobie, a kończąc na tym dziwnym uczuciu przebywania z odpowiednimi osobami. Wtedy, w barze, celowo wybrał stolik, przy którym wcześniej siedzieli razem. Już sam fakt, że się tam pojawił, miał być dla nich wyraźnym sygnałem. Oczywiście mogli go zignorować, nie przysiąść się, ale to zrobili. Szybko odkrył, że tak właściwie to wpadł w sprytnie zastawioną pułapkę. Tylko, że teraz wcale nie chciał z niej wychodzić. Było mu dobrze. Pierwszy raz od kilkunastu lat nie musiał się martwić o jutro, nie musiał się bać, nie musiał kalkulować i wybierać. Za tydzień jego urlop się kończył, a on nie był wcale pewien, czy chce rozstać się z nastolatkami. Dlatego zaproponował im pomoc w walce o otwarcie szkoły. Żeby być blisko nich, nawet kiedy minie ten krótki miesiąc. Chociaż musiał przyznać, że sam pomysł był świetny. Ułatwiłoby to życie chyba wszystkim, zaczynając od mugolskich rodziców, przez czystokrwistych czarodziei, mugolaków, a na nauczycielach w Hogwarcie kończąc.
Harry dokładnie obserwował emocje malujące się na twarzy mężczyzny. Widział grymas, który w pewnym momencie przebiegł przez wąskie usta i krótki, niepewny uśmiech chwilę później. Wyciągnął rękę i załapał Simona ostrożnie, przywołując go do rzeczywistości.
— Zostań — powiedział miękko. — Każdy ma jakieś cienie, które inni mogą pomóc odgonić.
W środku nocy Sandler otworzył gwałtownie oczy, słysząc ciche łkanie obok siebie. Odwracając lekko głowę, zobaczył skulonego Notta, najwyraźniej ciągle pogrążonego w niekoniecznie miłym śnie. Przysunął się do niego niepewnie i objął go ciasno, próbując obudzić. Chłopak zatrząsł się kilkakrotnie, ale nie było widać większej reakcji.
— Jacob — szepnął, nie chcąc obudzić Andy’ego. — Jake! Obudź się.
— Si… Simon? — wychrypiał, widząc oczy mężczyzny spoglądające na niego z obawą. — Simon — dodał po chwili uspokojony. — Obudź Andy’ego, nie musisz tego znosić.
— Uspokój się, mały — odpowiedział cicho. — Już nic ci nie grozi. Jestem obok. Pan Moor jest obok.
— Nienawidzę tego! — Znowu się rozpłakał. — Nie znoszę przypominać sobie, jak moi przyjaciele ginęli. Jak Andy prawie umarł… — urwał, zanosząc się głośnym szlochem.
— Nikt tego nie lubi, Jake. Ale żyjesz. I on także. Macie siebie. A teraz, całkiem przypadkiem macie też mnie — dodał z uśmiechem.
To rozładowało trochę napięcie, a Ślizgon zaśmiał się, wtulając w pierś Simona i obejmując go ciasno ramionami. Zasnął spokojny, pozostawiając mężczyznę z uczuciem ciepła i zagubienia.
Harry obudził się o świcie podejrzanie wypoczęty. Nie czując na sobie ciężaru Teodora, rozejrzał się ukradkiem i dostrzegł go wtulonego w drugiego mężczyznę. Sandler miał otwarte oczy i przyglądał mu się z zainteresowaniem, gładząc jednocześnie dłonią odsłonięty tatuaż na prawym udzie Notta.
— Miał koszmar — powiedział z wahaniem. — Chciał cię obudzić, ale poradziliśmy sobie sami. Podejrzewam, że budzi cię dość często.
Potter przytaknął i podniósł się z łóżka.
— Idę do wioski. Porozmawiaj z nim, jak się obudzi, może ciebie posłucha.
— Na pewno?
— Jasne.
Wyszedł po szybkim prysznicu, zostawiając ich samych. Nastolatek obudził się kilkanaście minut później, mrucząc jak kociak i kusząco ocierając się o Simona.
— Wiesz, że to nie Andy? — spytał rozbawiony czarodziej, a chłopak potwierdził kolejnym pomrukiem. — Dlaczego wytatuowałeś sobie węża u stóp jastrzębia?
— To nie to — odparł cicho. — Nie jestem u jego stóp, oplatam się wokół jego szponów.
— Dlaczego? — powtórzył.
— Andy mnie uratował — powiedział po prostu.
— W jakim sensie, jeśli mogę wiedzieć?
— To raczej skomplikowane, ale domyślam się, że twoje życie też nigdy nie było proste… W każdym — dodał po chwili, kiedy mężczyzna się nie odezwał. — Uratował mnie w każdym możliwym sensie. Przed światem, przed ojcem, przede mną samym. Uratował moje ciało i moją duszę. Wciąż stara się uratować moją psychikę.
— Kochasz go — stwierdził Simon.
To było dziwne. Wiedział, że chłopcy się kochają, wiedział, że to, co ich łączy jest wyjątkowo silne, że opiera się na trudnych przeżyciach i nieprzeciętnej codzienności. Zdążył to wszystko zauważyć w przeciągu długich dni spędzanych z nimi. Wpasowywał się w ten obrazek idealnie. Wielokrotnie skrzywdzony i oszukany, szukający pocieszenia w ramionach nieodpowiednich osób.
— Dlaczego wpuściliście mnie do swojego świata?
— Sam do nas przyszedłeś.
— Jak mówiłem: lubię seks, a ten z wami jest za każdym razem coraz lepszy.
— Wszyscy trzej dobrze wiemy, że tu nie chodzi już tylko o seks — odparł trochę skrępowany Nott. — Przekroczyliśmy tę granicę jakiś czas temu. I nie uda nam się już tego cofnąć. Jeżeli chodziłoby tylko o to… — przerwał na moment. — Nie podzielilibyśmy się z tobą naszymi planami. Nie wpuścilibyśmy cię do naszego mieszkania. Nie zaproponowalibyśmy ci zostania na noc, a ty nie przystałbyś na tę propozycję. Nie wybudziłbyś mnie z koszmaru i nie zająłbyś się mną. Pozwoliłbyś, żeby zrobił to Andy. I gdyby chodziło tylko o seks, on nigdy nie zostawiłby nas samych w tym łóżku. Zaufał ci, tak jak ja, mimo że tak niewiele o tobie wiemy. Ty zrobiłeś to samo, bez względu na to czy to planowałeś, czy nie.
— Dlaczego pozwalacie mi tkwić w swoim świecie? — Zmienił trochę poprzednie pytanie.
— To nie zależy już teraz od nas. Chcemy, żebyś w nim był.
Ta krótka rozmowa dała mu wiele do myślenia. Nasunęła więcej pytań niż zaoferowała odpowiedzi. Musiał zdecydować, czego naprawdę w życiu chce i jak powinno ono wyglądać. A nigdy nie było takie, jakiego by sobie życzył. Nigdy nie było idealne. Dzieciństwo, szkoła, dokonane wybory. Życie było zbyt skomplikowane. Jego składniki nie chciały stworzyć wymaganej całości. Czuł się rozrywany na kawałeczki. Unicestwiany powoli, acz sukcesywnie. Nigdy pierwszy. Wiecznie wzgardzony.
Teodor przesuwał dłonią po jego szyi i linii szczęki. Jego usta formowały drobne pocałunki na znaczonej gdzieniegdzie kępkami ciemnych włosków, klatce piersiowej. Simon jęknął przeciągle, kiedy wilgotny język trącił jego sutek, a później ciepłe wargi ssały czułą skórę na mostku. Mężczyzna, zatracając się w tym uczuciu, gładził powolnie plecy i pośladki Notta, kiedy ten po chwili podniósł się i usiadł na jego miednicy.
— Jacob — powiedział cicho, gdy chłopak zaczął zachęcająco poruszać biodrami. — Jake! Co z Andym?
— Hm? — Zatrzymał się na chwilę i zerknął w czarne oczy. — Jak mówiłem: gdyby mu to przeszkadzało, nie zostawiłby nas samych.
— Zostawił nas, żebyśmy porozmawiali — syknął. — A nie po to, żebym pieprzył miłość jego życia pod swoją nieobecność.
— On doskonale wiedział, że będziesz mnie pieprzył — zaśmiał się, widząc niedowierzające spojrzenie mężczyzny. — I zostawiając nas samych, akceptuje to.
— To, że obcy facet wkłada ci fiuta w tyłek? — zapytał sarkastycznie, wykrzywiając wargi w nieprzyjemnym grymasie.
— To też — odparł spokojnie Ślizgon i znowu zaczął się sugestywnie poruszać, wyrywając z Sandlera zdziwiony krzyk, kiedy ich erekcje otarły się o siebie pierwszy raz. — Ale raczej chodziło mi o kolejną, istotną osobę w naszym życiu.
Zanim starszy czarodziej zdążył odpowiedzieć, albo znowu o coś zapytać, nastolatek zamknął jego usta długim pocałunkiem. Simon po krótkiej chwili poddał się działaniom nastolatka i łapiąc go za pośladki, przewrócił na plecy i ułożył się na nim. Jedną ręką chwycił oba nadgarstki Notta i przytrzymał je wysoko nad jego głową. Bez zbędnego pośpiechu przesuwał językiem po wystających obojczykach, gardle i ramionach. Chłopak wił się pod nim, skomląc i jęcząc coraz głośniej. Kiedy wilgotne usta zatrzymały się na brzuchu Teodora, Sandler wypuścił z uchwytu jego dłonie i przeniósł je na delikatnie zarysowane biodra, uniemożliwiając mu wykonywanie silniejszych ruchów. Język rysował niewielkie okręgi wokół pępka, chowając się w nim czasami i doprowadzając do gwałtownego przyspieszenia tętna nastolatka.
Harry wszedł do sypialni w momencie, kiedy mężczyzna pochylał się nad penisem jego kochanka. Zamarł na moment, widząc uniesione wysoko, jakby w niewidzialnych więzach ręce Notta, ale nie wyczuwając żadnej magii rozluźnił się i usiadł w fotelu, który był niewidoczny z ich pozycji.
Simon wziął do ust główkę penisa, ssąc ją powoli i rozsuwając jednocześnie szerzej nogi chłopaka. Nie robił nic więcej poza silnym przytrzymywaniem jego bioder i zapamiętałym ślizganiem się po jego erekcji. Potter widział, jak usta mężczyzny przyjmują go niemal całego bez najmniejszego wysiłku. Oczy były utkwione w pożądającym spojrzeniu Teodora. Kiedy ten był bliski spełnienia, starszy czarodziej odsunął się gwałtownie i chłopak wytrysnął na swój brzuch i klatkę piersiową. Otrząsając się po orgazmie mruknął niezadowolony, ale po chwili skupił się na działaniach Simona, który właśnie wodził palcami po białych plamach na jego ciele. Uśmiechnął się lubieżnie i uniósł nogi nastolatka, umieszczając je na swoich barkach. Nawilżone ejakulatem palce podniósł niespiesznie w górę i umieścił pomiędzy pośladkami kochanka. Wsuwając w niego pierwszy palec, całował spoczywającą na lewym ramieniu łydkę. Zamarł na moment, dostrzegając w cieniu sylwetkę Andy’ego, ale on tylko skinął głową, każąc mu nie przestawać.
Potter przerzucił nogi przez oba podłokietniki bordowego fotela i obserwując dwóch mężczyzn w wygodnym łóżku, dotykał się bardzo powoli i delikatnie. Ostrożnie. Nie chcąc zmącić ich spokoju i dojść zbyt szybko. Kiedy Simon zrozumiał, że nie przeszkadza mu to, co widzi, wsunął w Ślizgona kolejny palec, a później jeszcze jeden. Nott krzyknął cicho, kiedy opuszki otarły się o czuły gruczoł. Oczy zaszły mu mgłą, powieki się przymknęły, a ciało stało się bardziej gorące i chętne. Mężczyzna przysunął Teodora bliżej, jednocześnie zmieniając nieco ich pozycję na łóżku tak, aby umożliwić lepszy widok drugiemu nastolatkowi.
Wchodził w niego powoli, delektując się każdym sapnięciem, okrzykiem, spięciem mięśni i drżeniem nóg. Kiedy zanurzył się w nim cały, odchylił głowę i upajał się przez chwilę otaczającym go uczuciem gorąca oraz pewnego rodzaju uwięzieniem w ciasnym wnętrzu. Po kilkunastu sekundach, jego oddech się uspokoił, a biodra poruszyły się nieznacznie. Złapał kostki chłopaka i zdjął oplecione wokół własnej szyi nogi, przytrzymując je ciasno. Rozchylił je bardziej, zauważając jak kropelki potu spływają po pięknych udach. Obserwował przez chwilę znowu naprężonego penisa chłopaka, po czym jednym ruchem docisnął jego zgięte w kolanach nogi do boków klatki piersiowej, stykając uda z odznaczającymi się widocznie żebrami. Nott był tak odsłonięty, jak to tylko było możliwe. Jego ciało drżało z wysiłku, a mięśnie nóg drgały niekontrolowanie, ale ta pozycja pozwalała Harry’emu dostrzegać każdy detal ich połączonych ciał. Każde powolne pchnięcie mężczyzny. Wysuwający się niemal całkowicie członek, który po chwili z cichym mlaskiem zanurzał się we wnętrzu Ślizgona. Kilka razy Simon wysunął się z kochanka całkowicie, pozwalając patrzącemu na nich chciwie Potterowi, dostrzec rozciągnięte wejście. Momenty, w którym mężczyzna ponownie zatapiał w nim główkę swojego penisa był tak niesamowitym widokiem, że Wybraniec musiał przygryzać własne ramię, żeby nie jęknąć zbyt głośno.
Kiedy Teodor i Simon doszli niemal w tym samym momencie, Harry przyspieszył ruchy dłoni i przyglądając się ich chaotycznym ruchom, wytrysnął w swoją rękę z cichym krzykiem. Nott nie usłyszał go, wydając z siebie głośny skowyt, ale Sandler zerknął na niego ukradkiem i posłał mu mały, wyrażający zarówno zachwyt, jak i podziękowanie uśmiech.
Gryfon wymknął się cicho z sypialni i wrócił po szybkim prysznicu. Teodor zapinał guziki czarnej koszuli, a Simon siedział rozparty w fotelu z filiżanką kawy w dłoni.
— Andy — krzyknął radośnie chłopak, podchodząc do rówieśnika. — Chyba właśnie przeżyłem najlepsze pieprzenie w życiu! — Pocałował go czule, przyciskając się do niego całym ciałem.
— Ej! Bo będę zazdrosny — odpowiedział z szerokim uśmiechem Harry.
— Może powinieneś — wtrącił cicho Sandler.
Obserwował uważnie zachowanie obu nastolatków i zdziwił go zarówno fakt, że Jacob od razu po zauważeniu partnera, powiedział mu, że uprawiali seks, jak i sposób, w jaki to oznajmił.
Każdy normalny człowiek wściekłby się co najmniej, ale oni oczywiście nie są jak większość. Oni zawsze muszą robić wszystko inaczej.
— Dlaczego? — zapytał z błyskiem w oku Gryfon. — To wyglądało niesamowicie. Sądzę, że możliwość obserwowania was była niemal tak samo stymulująca jak sam seks.
— Co? Od kiedy nas obserwowałeś?
— Och — odpowiedział za niego Simon. — Od momentu, gdy wziąłem cię do ust. — mruknął i posłał mu kpiący uśmiech, kiedy chłopak się zarumienił.
— To dlatego zmieniłeś naszą pozycję na łóżku? Właśnie zastanawiałem się, co to miało na celu.
Harry zaśmiał się głośno i objął kochanka ponownie.
— Chodźmy na śniadanie.
-I-I-I-
Kolejne dni minęły szybciej niż każdy z nich by chciał. Kolejne dni były spokojne, choć pełne namiętności. Noce mijały szybko, kiedy nie nawiedzały ich koszmary, lub trwały zdecydowanie zbyt długo, gdy któryś budził z głośnym krzykiem albo cichym szlochem pozostałych.
Na szczycie tej szczególnej góry, w hotelu Blue, byli ukryci przed całym magicznym światem. Fakt, że nie szukali o nim wiadomości najlepiej świadczył o wszystkim, co zdążyli przeżyć w bliższej lub dalszej przeszłości. Teraz, kiedy Voldemort był martwy, wszystko wydawało się prostsze.
Tak naprawdę tylko Dumbledore wiedział, jak skontaktować się z Harrym. To były niezbędne środki ostrożności, które Złoty Chłopiec zdecydował się zachować. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez jego decyzje, ominęło go coś istotnego. Czyjś powrót, czyjaś śmierć.
Ron i Hermiona wiedzieli, że jest gejem. Choć powiedział im o tym dopiero w maju, to i tak nie było łatwo. Przynajmniej nie z przyjacielem. Dziewczyna uznała, że nie widzi w tym nic złego, jeżeli tylko Potter nie sprzątnie jej sprzed nosa Rona. Uwaga nie była jednak najlepsza, bo Weasley słysząc to, dostał ataku paniki i niemal zemdlał w Pokoju Życzeń. Kiedy w końcu udało im się doprowadzić go do normalnego stanu, po prostu wstał i wyszedł. Nie odzywał się do Wybrańca przez kolejne dwa tygodnie. Harry, czując się odrzuconym przez kogoś, na kim naprawdę mu zależało, skupił się wyłącznie na treningach z Nottem. Chłopak był wsparciem w każdy możliwy sposób.
— Wiedziałem, że tak się to skończy. Mogłem poczekać do końca wojny.
— Mogłeś — odpowiedział cicho Teodor. — Ale teraz to już nie ważne. On wróci, jestem pewien.
— Nie wróci. Nie zrozumie tego.
Ślizgon w tajemnicy przed kochankiem spotkał się z Ronem. Wiedział, że to ryzykowne, ale miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do chłopaka. Miał niejasne wrażenie, że rudzielec czuje się po prostu oszukany i boi się. Fakt, że Potter jest gejem, sprowadzał wszystko tylko do jednego punktu. Tego, że w jego życiu pojawi się mężczyzna, który będzie ważniejszy od Rona. Przyjaźń przyjaźnią, ale kiedy w grę wchodzi coś więcej, nic nie jest już takie proste. Może było to irracjonalne, ale niewątpliwie prawdziwe. Jeżeli Harry znalazłby sobie dziewczynę też nastąpiłyby zmiany, choć zupełnie inne.
Weasley pojawił się na skraju Zakazanego Lasu idealnie o północy. Z wyciągniętą przed siebie różdżką, omiatał spojrzeniem okoliczne drzewa. Kiedy pojawił się Teodor, nie zdołał nawet wypowiedzieć słowa, a już został unieruchomiony. Ślizgon rzucił wokół nich wszystkie znane sobie zabezpieczenia i usiadł naprzeciwko chłopaka, który ze zdziwieniem obserwował jego zachowanie.
— No, zabij mnie, śmierciożerco — warczał. — Przecież po to tu jesteśmy.
— Nie po to.
— Jestem zdrajcą krwi — krzyknął. — Jestem nic niewartym, biednym Weasleyem! Według takich, jak ty zasługuję na śmierć, więc zrób to wreszcie!
— A co ty o mnie wiesz, palancie? Może i zasługujesz na śmierć, ale na pewno nie za zdradę krwi. Ja też jestem zdrajcą. Tylko, że moja rodzina, gdyby się o tym dowiedziała – zabiłaby mnie bez namysłu, torturując wcześniej przez długie godziny! Nie wiesz, jak bardzo chciałbym być na twoim miejscu — dodał cicho, kończąc.
Ron otwierał i zamykał usta usłyszawszy słowa Ślizgona. Chłopak wydawał się szczery i w jego głosie było słychać prawdziwy smutek. Tylko, że był przecież czystokrwistym, arystokratycznym dupkiem. Zupełnie jak Malfoy… Chociaż, jeżeli Ron chciał być szczery sam ze sobą, to od Nowego Roku zarówno Malfoy, jak i Nott zmieniali się stopniowo. Zauważył, że przestali na wszystkich warczeć, że nie są tak wyniośli jak kiedyś, że odsunęli się nieco od innych dzieci śmierciożerców.
— Dlaczego tu jestem? — zapytał cicho, starając się zachować racjonalnie. — Dlaczego kazałeś mi przyjść, skoro nie chcesz mnie zabić?
Teodor patrzył na niego przez chwilę z wyrazem niedowierzania na przystojnej twarzy.
— Jestem pod wrażeniem, Ron. — Z naciskiem wymówił imię chłopaka. — Nie spodziewałem się po tobie takiej dojrzałości. — Zaśmiał się cicho, kiedy Gryfon zacisnął dłonie w pięści. — Spokojnie, chcę tylko porozmawiać.
Zdjął z niego czar i czekał, aż nastolatek dojdzie do siebie po szoku, którego najwyraźniej właśnie doświadczał. Weasley podniósł się powoli i chodził niespokojnie po małym obszarze, w obrębie którego działały bariery ochronne.
— O czym? — zapytał w końcu.
— O Harrym.
— A dlaczego niby miałbym z tobą o nim rozmawiać? — burknął i spojrzał ze złością na rówieśnika.
— Bo z nim nie chcesz. — Wzruszył bezradnie ramionami. — A z kimś musisz. On cię potrzebuje, Ron. Potrzebuje cię, jako swojego najlepszego przyjaciela — dodał pospiesznie, kiedy na twarzy Gryfona pojawiła się obawa maskowana pogardą.
— A skąd ty możesz wiedzieć, czego on potrzebuje? Może potrzebuje mnie tylko po to, żeby wsadzić mi fiuta w dupę, kiedy będzie mu to potrzebne — warknął wściekle.
Nott uniósł wysoko brwi i patrzył na niego z obrzydzeniem. Wziął dwa głębokie wdechy, uspokajając szalejące tętno i odezwał się cicho:
— Obaj dobrze wiemy, że nie tego się boisz. Myślisz raczej, że pójdziesz w odstawkę, kiedy będzie z innym chłopakiem. Dziewczyna nie stanowiłaby zagrożenia dla twojej pozycji przyjaciela, ale chłopak już tak. Harry miałby wtedy kogoś, z kim może porozmawiać o quidditchu, kogoś na kogo mógłby nawrzeszczeć w razie potrzeby. Kogoś, z kim narzekałby na nauczycieli i z kim pakowałby się w problemy. Kogoś…
— Zamknij się, Nott!
— Posłuchaj — powiedział ostrożnie. — Nie zmieni się to, że jesteś jego przyjacielem. Czy traktował cię inaczej przez ten rok szkolny? — zapytał niespodziewanie, zmieniając taktykę.
— Niby czemu miałby to robić? — mruknął niepewnie chłopak.
— Bo od października się z kimś spotykał.
— Co? Nie wierzę ci.
— Jak myślisz, dlaczego ci nie powiedział? — mówił łagodnie, starając się nie wyprowadzić Gryfona z równowagi. — Wiedział, że tego nie zaakceptujesz. Bał się, że go zostawisz, ale kiedy w końcu uznał, że nie może tak ważnej części siebie ukrywać przed najważniejszymi osobami w swoim życiu, powiedział wam. I się zawiódł. Znowu — dodał po namyśle.
Ron wyglądał, jakby ktoś zdzielił go w twarz. Usiadł na powalonym konarze i pochylił głowę, ukrywając ją w dłoniach. Nie musiał pytać, skąd Teodor to wszystko wie. Odpowiedź była tak oczywista, że nawet on to rozumiał, choć bardzo długo nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Uznając, że chłopak musiał mówić prawdę, rudzielec doszedł do wniosku, że rzeczywiście jego relacje z przyjacielem przez cały rok, były takie jak zawsze. Pomijając może fakt, że Wybraniec spędzał dużo czasu na różnorodnych treningach. Ale on też ćwiczył. Wiedział, że przegranie tej wojny będzie dla niego wyrokiem śmierci.
Ślizgon niezauważalnie zdjął zabezpieczenia i odszedł w stronę zamku, zostawiając chłopaka ze swoimi myślami.
Rano, kiedy Weasley stanął w progu Wielkiej Sali, Harry siedział już obok Hermiony. Śmiali się cicho z czegoś, co przeczytali w Proroku Codziennym, ale kiedy dostrzegli jego sylwetkę, wyprostowali się i spojrzeli w jego kierunku z goryczą. Ku ich zaskoczeniu, rudzielec uśmiechnął się niepewnie, ale nie podszedł do stołu. Wyłowił najpierw z tłumu uczniów spojrzenie Teodora i skinął mu głową w wyraźnym geście podziękowania. Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie, pochylił głowę i uchwycił na moment pytający wzrok kochanka. Ron usiadł naprzeciwko przyjaciół i patrzył na nich przez chwilę ze skruchą.
— Przepraszam — zaczął w końcu. — Byłem dupkiem. I, jak na ironię, uświadomił mi to twój chłopak.
Potter opluł się jedzoną właśnie sałatką, a Hermiona sapnęła zdziwiona, patrząc to na jednego, to na drugiego.
— Masz kogoś? — pisnęła trochę za głośno.
— Cicho, Hermi! — warknął, kiedy połowa stołu odwróciła się w ich stronę.
— Wybacz. Masz kogoś i nic nam nie powiedziałeś? Od kiedy? — szeptała.
— Od października — wtrącił Ron, a Harry zakrztusił się po raz drugi.
Dziewczyna otworzyła w zdumieniu usta i niedowierzająco patrzyła na chłopców.
Od tamtego czasu wszystko wróciło do normy. Nie było kłótni, nie było rozłamów. Znowu byli Złotą Trójcą. W dzień ostatecznej walki stanęli razem w kordonie ochraniającym Wybrańca i Snape’a, ramię w ramię z Nottem i Malfoyem.
-I-I-I-
Skoro dyrektor nie odzywał się przez dwa miesiące, nic groźnego nie mogło się dziać. Harry nie wiedział, czy udałoby mu się kolejny raz stanąć do jakiejkolwiek walki. Miał dość bycia ważnym i silnym. Miał dość bycia bohaterem i wybawcą. Chciał tu zostać. Chciał uwolnić się od przeszłości i zacząć wprowadzać w życie plany na przyszłość. Niestety pozostał im jeszcze rok w Hogwarcie. Rok, zaczynający się już jutro.
Z zamyślenia wyrwał go Simon, który właśnie przysiadł się do niego w jednej z ogrodowych altan. Była najbardziej oddalona od hotelu i nigdy nie widział w pobliżu niej żadnych gości. Miał na sobie szare, niesamowicie opięte spodnie i białą koszulę ze stójką. Wyglądał nieracjonalnie dobrze, czyli, jak stwierdził Potter – jak co dzień.
— Dlaczego jesteś tu sam?
— Jacob właśnie wykorzystuje ostatnie chwile na zabawę z elektroniką — odpowiedział i zaśmiał się cicho.
— Dlaczego tu jesteś? — powtórzył mężczyzna.
— Nie chcę wracać. A powrót nie będzie łatwy. — Sandler w zamyśleniu pokiwał głową i przyjrzał się tatuażowi zdobiącemu jego ramię.
— Był jakiś konkretny powód dla wybory uroborosa i wilka? — zapytał po chwili.
— Hm? — Harry spojrzał na niewielki obrazek, poruszający się lekko wraz z pracą mięśni. — Wiesz, nawet gdybyśmy nie wiedzieli, że jesteś czarodziejem, to właśnie teraz rozwiałbyś moje wątpliwości.
Simon zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia, ale nie odezwał się.
— Urobors świetnie odzwierciedla moją osobę. Upadałem i podnosiłem się wiele razy, a jakaś cząstka mnie odcisnęła się na zawsze w wielu ludzkich duszach. Symbolizuje też tych wszystkich, którzy mnie kochali, ale odeszli, choć ja nigdy o nich nie zapomnę — przerwał na moment i spojrzał na mężczyznę, który słuchał uważnie każdego słowa. — Wilkiem jest oczywiście Jacob. Mój obrońca. Moje światło. Wspierał mnie i podnosił, kiedy upadałem. Ale nie tylko on, byli też inni. Każdy z nich odegrał istotną rolę w moim życiu, pomógł mi dojrzeć.
— Jake mówił, że ty go uratowałeś — wtrącił miękko.
— Obaj potrzebowaliśmy ratunku.
— Zdążyłem zauważyć.
Na krótką chwilę zapadła cisza, kiedy to obaj zastanawiali się nad swoim nieidealnym losem. Wczesną utratą niewinności, wszechobecną śmiercią.
Przekleństwo wojny…
— Rozmawialiśmy z panem Blue — odezwał się znowu Harry. — Będziemy mogli skorzystać z jego kominka, żeby dotrzeć do wioski. Pójdziesz z nami?
— Nie. On nie wie, że jestem czarodziejem i chcę, żeby tak zostało.
— Czyli wyjeżdżasz dzisiaj? — szepnął. — Kiedy się znowu zobaczymy?
Mężczyzna przyjrzał się uważnie Gryfonowi. Nie chciał jeszcze zostawiać tej dwójki. Niespodziewanie stali się dla niego kimś ważnym i potrzebnym. Czy coś się stanie, jeżeli opuści pierwszy dzień pracy? Prawdopodobnie nic wielkiego, nie po tym wszystkim, co znosił latami.
— Mogę zostać do jutra — zdecydował w końcu.
— Och! To wspaniale — pisnął Wybraniec i pocałował go krótko w usta.
Mężczyzna wciągnął go na kolana i przycisnął do siebie, kiedy ten wtulił twarz w jego obojczyk.
— Nie chcemy się z tobą rozstawać — powiedział po chwili. — To miał być zwykły, wakacyjny romans, ale chyba wszyscy zaangażowaliśmy się o wiele mocniej.
— Tak… Pan Moon uświadomił mi to kilka dni temu.
— Wiesz, że mógłbyś z nami zostać? — zapytał, całując powoli jego szyję.
— Nie w tym roku. Jeszcze nie teraz, ale jeśli za rok, nadal będziecie tego chcieli, być może skorzystam z tej propozycji.
Harry zaśmiał się cicho i nachylił się po kolejny pocałunek. Jego wargi powoli wytyczały szlak od ust mężczyzny do linii jego szczęki i podatnego na pieszczoty ucha. Jęknął głośno, gdy dłonie czarodzieja obrały sobie za cel jego pośladki.
— Andy? — Simon odsunął się delikatnie i spojrzał w fiołkowe oczy. — Nie ma Jacoba.
— Nie ma. Myślałem, że ten etap mamy już za sobą. Wiesz, że to nie jest problem. — Znowu się pochylił, ale mężczyzna przytrzymał go w miejscu, wywołując niezadowolone warknięcie.
— Muszę o coś zapytać.
— Teraz? — mruknął przez zaciśnięte zęby, ocierając się zachęcająco o ciało pod sobą. Sandler nie przejął się tym jednak i spytał pewnie:
— Dlaczego Jake zawsze jest na dole? — Zauważył jakiś nieokreślony ból, który przemknął przez twarz chłopaka, ale nie wycofał pytania. — Kiedy jesteście razem, to zawsze ty dominujesz. Ale z drugiej strony widzę, jaki chętny jesteś w moich rękach, czyli musisz także lubić bycie pasywnym. Dlaczego?
— To skomplikowane.
— Nie ufasz mu? — zapytał z niedowierzaniem.
— To nie to — burknął. — Oczywiście, że mu ufam i uwielbiam te rzadkie chwile, kiedy to on jest stroną dominującą, ale…
— Tak? — ponaglił Simon, kiedy nastolatek nie odezwał się przez kilka minut.
Harry ponownie opuścił głowę i złożył ją na barku mężczyzny. To było tak bardzo osobiste, jak to tylko możliwe, ale z drugiej strony wiedzieli już o sobie dużo nieprzyjemnych rzeczy. Nawet jeżeli dalej nie znali swojej prawdziwej tożsamości, bo w to, że Simon Sandler naprawdę istniał, nie wierzył żaden z nich.
— Jake został zmuszony do gwałtu na dziecku. Chłopiec miał może dwanaście lat — szepnął, nie patrząc mu w twarz.
Bał się jego reakcji, bał się odtrącenia. Wiedział jednak, że jeżeli takie ma nadejść, to lepiej, żeby skutki odbiły się na nim, a nie na Teodorze. On nie potrzebował już więcej problemów. Nie potrzebował przypomnień i wypominania. Potrzebował siły. I on starał się mu ową siłę zapewnić.
— To dlatego byłeś taki zdenerwowany? — zapytał cicho Sandler. — Wtedy, gdy pierwszy raz zostałem na noc? Jacob mówił, że nie spał dobrze, ale na twoje pytanie odpowiedział, że to nie były te koszmary.
— Tak. O to chodziło.
Podniósł ostrożnie wzrok i zerknął w czarne oczy, które wyrażały tylko akceptację i zrozumienie. Żadnego niepotrzebnego współczucia, żadnej pogardy.
Simon nie zapytał o nic więcej, pochylił się zamiast tego nad chłopakiem i wpił zachłannie w jego gorące usta. Pocałunek był długi i namiętny, ale on również został przerwany zbyt szybko. Mężczyzna odchylił się nieco do tyłu, a Potter znowu warknął niezadowolony.
— Co znowu? Chcę…
— Poczekaj — powiedział szybko, zasłaniając mu usta dłonią. Wybraniec kiwnął zrezygnowany głową i czekał na dalsze słowa. — Jak bardzo lubisz być stroną aktywną?
— Ehm… Cóż, lubię obie role. Dlaczego to jest ważne? — zapytał z błyskiem w oku.
— Zastanawia mnie, czy był jakiś szczególny powód, dla którego nie odważyłeś się zaproponować, że to ty będziesz pieprzył mnie? — odpowiedział spokojnie, choć w jego oczach Harry dostrzegł pragnienie i żądzę.
— Och! Co? Ja… — Nie był w stanie złożyć poprawnego zdania.
Pochylił się nad mężczyzną i zamknął mu usta, nakrywając je swoimi, kiedy ten zaczął się cicho śmiać, by po krótkiej chwili oderwać się od niego z całkowitą pewnością tego, czego chce.
— Chodźmy do pokoju.
— Pomyślałby kto, że jeszcze przed chwilą tak ci się spieszyło.
— Nie gadaj, tylko chodź.
Potter podniósł się szybko, ocierając ostatni raz o Simona i, łapiąc go bez skrępowania za rękę, pociągnął za sobą. W holu wejściowym spotkali lokaja, który przyglądał się im przez dłuższą chwilę oniemiały.
— Pan Moor, pan Sandler? — zaczął niepewnie.
— Jacob jest w bibliotece, mógłbyś mu powiedzieć, że będziemy w naszym apartamencie?
Czarodziej jeszcze raz przyjrzał się ich splecionym palcom i przytaknął sztywno głową. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, zniknęli w windzie.
Po przekroczeniu progu sypialni, Harry delikatnie przytrzymał mężczyznę i zaczął powoli rozpinać guziki jego jedwabnej koszuli. Każdy kolejny odsłonięty fragment ciała odkrywał na nowo. Szyja, niezwykle erotyczna grdyka, barki, czułe sutki, zarysowany lekko mostek i żebra. Uklęknął, doszedłszy do umięśnionego brzucha i zatopił na krótko język w jego pępku. Nie spieszył się, chciał, żeby to mogło trwać jak najdłużej. Rozpinając oporne zatrzaski spodni, patrzył zamglonym wzrokiem w oczy kochanka. Zsuwając opinający się materiał czarnych bokserek, przesuwał wprawnymi dłońmi po silnych udach i łydkach, szukając kolejnych czułych miejsc. Po chwili schwytał pomiędzy wargi twardego penisa Simona i zaśmiał się w myślach, słysząc głośny jęk. Niespiesznie drażnił główkę, by w następnym momencie zassać ją mocno. Nie trwało to jednak długo. Chciał, żeby mężczyzna doszedł, kiedy on będzie w nim. Kiedy będzie się w nim poruszał. Kiedy będzie go pieprzył z zacięciem i wprawnością.
Wstał z miękkiego dywanu i sięgnął do swoich własnych ubrań, które nie wiedzieć czemu, ciągle pozostawały na swoim miejscu. Ale kiedy dłoń dotknęła pierwszego guzika koszuli, Simon pokręcił nieznacznie głową.
— Zostań w nich.
Skinął krótko i stanął za kochankiem. Całował jego umięśnione plecy, dotykając jednocześnie stwardniałych brodawek i podbrzusza, zahaczając sporadycznie o erekcję i zostawiając ją po chwili. Czuł, jak Sandler spiął się nieznacznie, kiedy delikatny materiał jego drogiej odzieży przylgnął do nagiego ciała.
— Nie jesteś przyzwyczajony do bycia na dole — szepnął pomiędzy drobnymi pocałunkami, składanymi do karku mężczyzny.
— Nie z osobą, z którą chcę być — odparł równie cicho, a jego słowa przesiąknięte były sarkazmem.
Harry zamarł z chwilą, w której sens tej wypowiedzi dotarł do jego mózgu.
— O Boże! Ja… To nie… Kurwa! — warknął w końcu, zły sam na siebie za taką reakcję.
— I tak byłem nazywany — burknął mężczyzna i ku swojemu zdumieniu poczuł, jak Potter się odsuwa.
Nie tego się spodziewał. Nie odrzucenia w takim momencie. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo nagi jest. Odsłonił przed tymi chłopcami więcej siebie, niż przed kimkolwiek innym. Kiedykolwiek wcześniej. Nie licząc może okresu wczesnej młodości. Odsłonił się, bo czuł, że są tego warci, warci jego uwagi, jego szacunku, że nie spróbują roztrzaskać jego życia na drobne kawałeczki. Kawałeczki, które całkiem niedawno udało mu się poskładać w popękaną i wypaczoną całość. A teraz czuł, jak Andy się odsuwa.
Już chciał schylić się po swoje niedbale odrzucone ubrania, kiedy nastolatek stanął przed nim i pocałował go czule, choć niepewnie. Objął go ciasno i przyciągnął bliżej.
— Nie mogę tego zrobić — powiedział w końcu Harry.
— A to czemu? — warknął na powrót zły. — Mój tyłek nie jest wart nieskalanego fiuta Andy’ego Moora?
— Co? — zapytał zdziwiony i dostrzegając niepohamowany ból w oczach mężczyzny, zaczął postrzegać swoje zachowanie inaczej niż dotychczas. — Merlinie! Chyba nie pomyślałeś, że…
Ból w oczach Simona zamienił się we wściekłość, ale Potter nie przejmując się tym, przywarł do niego raz jeszcze i pocałował. Tym razem namiętnie i desperacko.
— Jak mogłeś tak pomyśleć? — szepnął. — Jak mogłeś uwierzyć, że mógłbym się brzydzić? Czy kiedykolwiek pokazaliśmy ci, że przeszłość stanowi dla nas jakiś problem? Zatrzymałem się, bo nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie chcę, żebyś potem miał do mnie żal. Nie jest mi to koniecznie potrzebne.
— Ale mi jest — wszedł mu w słowo Simon, zasłaniając usta Harry’ego dłonią. Zrozumienie powoli rozlewało się w jego ciele uczuciem ciepła i niewątpliwej ulgi. — Chcę poczuć w sobie kogoś, kto o mnie zadba. Kogoś, kto będzie słuchał tego, co mówię. Kogoś, kto przerwie, gdy będę tego chciał. Kogoś, dla kogo jestem…
Nastolatek nie czekał na dalszą wypowiedź. Domyślał się, że powiedzenie tego wszystkiego nie było w żaden sposób proste dla tego mężczyzny. Nie chciał go upokarzać, a czuł, że Sandler tak właśnie poczułby się ciągnąc swoją wypowiedź dalej.
— Połóż się na brzuchu — szepnął lekko zachrypniętym głosem.
Czarodziej drgnął, ale podszedł do łóżka i ułożył się z twarzą schowaną w poduszce. Gryfon wyjął z szafki olejek do masażu i usiał miękko na jego biodrach. Powolnymi, mocnymi ruchami wcierał kleistą maź w zesztywniałe barki i czuł jak stopniowo rozluźniają się mięśnie mężczyzny. Bez pośpiechu zsunął się niżej i wmasował olejek także w dolne partie ciała. Słyszał stłumione pościelą westchnienia i słabe jęki, kiedy nacisk stawał się zbyt intensywny lub punkt, do którego właśnie docierał był bardziej podatny na dotyk. Odkładając pudełeczko na szafkę, złapał mały flakonik ze specjalnym lubrykantem. Używali go częściej niż tego zwykłego, bo zwiększał zauważalnie intensywność doznań.
Harry usiał wygodnie pomiędzy rozłożonymi udami Simona i pociągnął go lekko w górę. Przez chwilę przyglądał się mężczyźnie zachłannie. Jakaś część niego krzyczała, że musi być ostrożny, ale druga podpowiadała mu, że zrobienie tego w ten sposób przyniesie tylko korzyści. Rozumiał też prośbę o pozostanie w ubraniach.
Czas odczarować jego wspomnienia…
Delikatnymi ruchami gładził lędźwiową część kręgosłupa, przechodząc powoli niżej i zatrzymując dłonie na pośladkach. Pochylił się do przodu i złożył krótki pocałunek na kości krzyżowej. Poczuł, że mężczyzna spiął się momentalnie, ale już po chwili jego oddech powrócił do normalnego tempa, a mięsnie się rozluźniły. Wysunął język i w powolnej pieszczocie przesuwał nim od rzeczonej kości do wejścia Simona, by ostatecznie oderwać się od tego i przygryźć nieznacznie jeden pośladków. Zaśmiał się cicho, gdy Sandler jęknął głośno. Powrócił do poprzedniej czynności, zatrzymując się tym razem na zaciśniętym pierścieniu mięśni. Kiedy jego język pokonał tę naturalną przeszkodę, poczuł jak mężczyzna zaczął powoli poruszać biodrami, nabijając się na wilgotny i chętny organ. Po chwili wysunął go z jego wnętrza i zastąpił najpierw jednym palcem, stopniowo dodając dwa kolejne. Rozciągał go długo i dokładnie, nie chcąc popełnić jakiegoś błędu i jednocześnie dając Simonowi możliwość wycofania się w każdym momencie. Kiedy poczuł, że czarodziej jest już wystarczająco gotowy, wysunął palce, rozpiął guziki własnych spodni i rozsmarował lubrykant na twardym penisie. Drugą, nawilżoną dłoń przeniósł na nabrzmiałą erekcję kochanka i przywarł do niego ciałem, podpierając się jedną ręką tuż przy jego barkach.
— Jesteś pewien? — Simon skinął pospiesznie. — W każdej chwili możesz kazać mi przestać. — Odpowiedziało mu kolejne skinięcie. — Dobrze — szepnął jeszcze i pocałował mężczyznę w ramię.
Ponownie uklęknął i ustawił się przy wejściu mężczyzny. Powoli wsuwał w niego główkę penisa, przeciskając się przez maksymalnie rozluźnione mięśnie. Kiedy wszedł cały, zatrzymał się i poczekał na reakcję Simona. Ten po chwili poruszył się lekko, jakby na próbę.
-I-I-I-
Dwa dni później, tuż przed śniadaniem w Wielkiej Sali, Harry, Teodor i Draco stali w szerokiej wnęce i rozmawiali przyciszonymi głosami. Chłopcy, od wczoraj, kiedy to weszli na stację King Cross stali się na powrót sobą, i choć zmiana u Pottera była niewielka, to jednak bardzo zauważalna. Jego włosy pozostały krótko ostrzyżone, a rysy nieco złagodniały. Oczy, choć wciąż bez szpecących je okularów, miały ponownie odcień intensywnej zieleni, a błyskawica pyszniła się na czole.
— Nie wierzę, że obaj to zrobiliście — mruknął Malfoy.
Tylko on znajdował się poza cieniem, który zapewniała wnęka. Ukryty przed wzrokiem nielicznych, przechodzących w sobotni poranek korytarzem uczniów Harry, stał z odsłoniętym prawym ramieniem i pokazywał Ślizgonowi tatuaż.
— Draco — odezwał się z pewnego oddalenia mroczny głos.
— Severus — krzyknął chłopak i przylgnął z ulgą do ojca chrzestnego. — Dlaczego nie było cię na uczcie powitalnej? Martwiliśmy się!
— My? — zapytał z sarkazmem, co nastolatek zupełnie zignorował i wskazał zacienioną przestrzeń.
— Wyobraź sobie, że ten palant zrobił sobie tatuaż.
Snape, jako, że żadnego palanta nie widział, a właściwie nie widział zupełnie nikogo, uniósł tylko wysoko brwi i z rozbawieniem patrzył na Malfoya.
— Nie rozumiem, co masz do tatuaży?
— Żartujesz? — sapnął i wzdrygnął się teatralnie. — Stempelek zawsze będzie kojarzył mi się z Mrocznym Znakiem.
— Przesadzasz, Draco. To tak, jakbyś postanowił nigdy się nie aportować, bo Voldemort to robił.
Nott zaśmiał się cicho, a mistrz eliksirów zamarł na moment słysząc ten dźwięk. Spodziewał się Zabiniego, ponieważ ostatnio to z nim blondyn spędzał najwięcej czasu, ale jego głos brzmiał zupełnie inaczej.
Malfoy zawstydzony spuścił głowę, a chłopcy wysunęli się cienia. Harry wciąż z obnażonym ramieniem był niemal całkowicie zasłonięty przez drugiego ucznia. Dostrzec można było wyłącznie króciutkie włoski na głowie i mięsień, na którym groźne kły wystawiał wilk, strzegąc w tym geście idealnie oddanego uroborosa.
— Andy? — szepnął cicho mężczyzna, cofając się o krok.
Na dźwięk swojego drugiego imienia Harry uniósł wysoko głowę i spojrzał w czarne oczy Severusa. Na jego twarzy malowało się przerażenie i szok. Obok Teodor otwierał i zamykał usta, a w końcu wybuchnął krótkim, desperackim śmiechem, zwracając na siebie uwagę pozostałych.
— Merlinie! Jak mogliśmy tego nie odgadnąć — mruknął i pocałował Harry’ego czule i z miłością. — Simon Sandler, S.S., konferencja dla chemików…
Koniec
|
|