ChisanaKiseki
Chłodny podmuch
Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wygwizdów Płeć: Kobieta
|
|
Pierwsza część jakoś przeszła, więc pozwolę sobie wrzucić ciąg dalszy . Przypominam, iż jest to dodatek do większego opowiadania, które można znaleźć na NL albo YF.
Morfeusz oplótł go swoimi ramionami, a Piaskowy Dziadek szczodrze sypnął mu w oczy magicznym pyłem i Mikołaj powoli opadał w odprężający niebyt, kiedy ktoś nagle szarpnął go za ramię. Niezadowolony, że przerywa mu się odpoczynek, mężczyzna burknął coś pod nosem, przewracając się na drugi bok. Tuż nad jego uchem rozległ się wesoły chichot. A kysz, przeklęty chochliku! Tutaj się śpi!
Ale ten nie zamierzał się poddawać i, co i rusz, trącał mężczyznę łokciem, a kiedy to nie pomogło, oparł mu głowę na ramieniu i dmuchnął w ucho śpiącego. Mikołaj machnął dłonią, chcąc odgonić w ten sposób natręta, niestety bez skutku. Blond diabełek podniósł się na czworaka, przełożył jedną rękę nad ciałem mężczyzny, opierając ją na poduszce naprzeciw jego twarzy. Pochylił się nad nim, a kosmyki jego długich włosów połaskotały śpiącego po nosie. Blondyn musnął wargami skroń mężczyzny. Mikołaj zamruczał przez sen, uchylił powieki, czując na policzku gorący oddech kochanka. Zerknął na niego kątem oka. Radek uśmiechał się złośliwie.
- Zamierzasz przespać sylwestra? – spytał blond chochlik.
- Miałem taki zamiar – przyznał Mikołaj.
- Ale pamiętasz, że obiecałeś mi noworoczny seks, prawda? – przypomniał mężczyzna. – Poza tym, w zeszłym roku też zasnąłeś przed północą.
- Ale chyba nie narzekałeś na brak miłości, co?
- Nie, i w tym roku też nie chcę, więc się postaraj.
- Hmm... Dobra! – zgodził się Mikołaj z błyskiem w oku i zanim Radek zdążył zareagować, kochanek przewrócił go na plecy, przygniatając swoim ciężarem. Blondyn nie oponował nawet, kiedy mężczyzna, nieco zbyt brutalnie, chwycił go za włosy, wyciskając na jego ustach namiętny pocałunek. Nie miał zamiaru protestować, w końcu nie robili tego od kilku dni, zbyt zajęci odwiedzaniem bliższej i dalszej rodziny, i o ile Mikołajowi to nie przeszkadzało, niezbyt cierpliwemu Radkowi brakowało bliskości ukochanego. Dziś miał zamiar odbić sobie te ostatnie kilka dni.
- Ej, zboczeńcy! – Drzwi otwarły się nagle, a w progu stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna. – Robicie coś niemoralnego?
- Owszem, usiłujemy! – Warknął w jej kierunku Mikołaj, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nienawistnym wzrokiem spojrzał na swoją młodszą siostrę odstrojoną jak stróż w Boże Ciało. Hanka miała na sobie sukienkę, która błyszczała, migała czerwonymi światełkami i wydawała z siebie jakieś dźwięki. Mikołaj zastanawiał się co za kretyn skończony projektuje takie badziewie.
- Hej, młoda! – odezwał się Radek, od tyłu obejmując bruneta w pasie. – Czy mogłabyś wyjść? Zaraz będą się tu rozgrywały sceny nie dla dzieci, więc...
- Powiedz wprost, że chcesz zbałamucić mojego brata. – Hanka przewróciła oczami.
- Właściwie to chcę, żeby to on mnie zbałamucił – sprostował blondyn. – Skoro się rozumiemy, to spadaj.
- Mowy nie ma, przeklęte ciotki! – dziewczyna podniosła głos. Złożyła ręce na piersi i spojrzała na nich groźnie. – Za dziesięć minut wybije północ i macie się stawić na dole, bo inaczej przyjdziemy po was, co nie będzie przyjemne!
- Nie bądź upierdliwa, Haneczko – poprosił Mikołaj.
- Będę i koniec! – Dziewczyna tupnęła nogą jak rozpieszczone dziecko.
- Dobra, niech będzie, ale potem grzecznie pójdziecie sobie spać i dacie tacie i mamie spokój, tak? – Radek zatrzepotał rzęsami zalotnie.
- I założymy słuchawki na uszy, bo znając was, będzie głośno – Ponad ramieniem Hanki pojawiła się głowa Mateusza. – Chodźcie, bo nowy rok zacznie się bez was.
- Nie sądzę, żeby mu to w czymkolwiek przeszkodziło – mruknął Mikołaj.
- Ruszcie się, do stu diabłów! – wrzasnęła Hanka, aż się szyby w oknach zatrzęsły.
- No już, już, spokojnie. Zaraz zejdziemy – skapitulował Mikołaj. Dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją, chwyciła Mateusza za rękę, pociągając go za sobą.
- Liczę do pięciu i wracam po was! – ostrzegła.
Radek westchnął cierpiętniczo. A miało być tak fajnie! Przygotował sobie nawet plan działania, a tu co? No właśnie nic!
Mikołaj odwrócił głowę w jego stronę, uśmiechnął się ciepło i pogładził jasne włosy z pojedynczym czerwonym pasemkiem na grzywce – Radek przypadkowo wpadł w ręce jego szalonej siostry, która nie miała na kim wypróbować nowej farby.
- Odbijemy to sobie – obiecał, patrząc w jakże znajome i kochane, a teraz wyjątkowo uroczo naburmuszone, oblicze.
- Trzymam za słowo! – Radek cmoknął mężczyznę swego życia w usta. – Bo jak zaśniesz, to ogolę ci głowę!
- I tak miałem ściąć włosy – brunet wzruszył ramionami z podłym uśmieszkiem.
- Mikołaj! – Radek pokręcił głową z groźną miną.
- Panienki! – krzyknęła Hanka z dołu. – Mam was stamtąd wyciągnąć?!
W kogo ona się wdała, do ciężkiej cholery? – Mikołaj wstał, ciągnąc za sobą blondyna. Im szybciej się z tym uwiną, tym prędzej wrócą do łóżka na szybki numerek i sen.
Północ nadeszła wyjątkowo punktualnie, jak przystało na arystokratkę – w wieczorowej małej czarnej, połyskującej w blasku księżyca milionem gwiazd, wyglądała jak zwykle zjawiskowo. Nawet strzelające pod niebiańskim sklepieniem fajerwerki nie zdołały przyćmić jej niezwykłej urody.
Kiedy toasty się skończyły, a dzieci grzecznie poszły spać, Radek wślizgnął się do łóżka i objął w pasie swojego mężczyznę. Ucałował skórę na jego karku, polizał brzeg ucha i... zamarł na chwilę, wsłuchując się w ciche pochrapywanie. Zasnął.
- Mogłem się tego spodziewać – westchnął. Przyglądał się przez chwilę śpiącemu mężczyźnie, a jego usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu.
- RADEEEK! – Dziki wrzask poderwał na równe nogi Hankę, która wskoczyła w ranne pantofle i pognała do drzwi. Otworzyła je na oścież, akurat w chwili kiedy jej, bardziej niż bardzo, wściekły starszy brat wychodził z sypialni, którą dzielił z blondynem.
- Jezu Chryste, Matko Boska, co się dzieje? Co się tak drzesz z samego rana?! – krzyknęła rozeźlona, choć kamień spadł jej z serca, że nikomu nic się nie stało i Nowy Rok obejdzie się bez nieplanowanej wizyty w szpitalu. A przynajmniej jeszcze nic się nie stało! Mikołaj nic nie odpowiedział, zbyt wściekły by zaszczycić ją choćby jednym spojrzeniem. Wzruszając ramionami, dziewczyna wróciła do pokoju.
Radek upił łyk kawy, wsłuchując się w dudniące na schodach ciężkie kroki. Po chwili do kuchni wtargnął porządnie wkurzony Mikołaj. Blondyn zagryzł dolną wargę, by nie pisnąć z zachwytem na jego widok. Mężczyzna miał na sobie spodnie od dresu... i nic więcej. Bosy, z nagim torsem i wyrazem wściekłości na twarzy wyglądał jak wcielenie Marsa – boga wojny. Blondyn wstał od stołu, by stanąć twarzą w twarz z tym wcieleniem furii i na wszelki wypadek odsunął kubek na drugi koniec blatu.
- Co się stało, kochanie? – spytał niewinnie.
- Coś ty zrobił?! – wrzasnął Mikołaj, podchodząc bliżej.
- Ja?! Niby co? – Blondyn udał zdziwienie.
- Obciąłeś mi włosy!
- Hmm... Rzeczywiście są jakby krótsze.
- Po jaką cholerę?! Co to miało być?
- Kara. – odparł po prostu Radek.
- Kara?! Za co, do diabła?! – wrzeszczał dalej Mikołaj. Wściekał się nie bez powodu, bo kiedy chwilę wcześniej otworzył oczy, pierwszym, co zobaczył były jego własne, czarne jak sadza włosy rozsypane po poduszce. Mężczyzna zerwał się z łóżka, przeczesał dłonią włosy i ze zgrozą obserwował, jak ścięte kosmyki opadają na podłogę. Co, do czorta? Rozejrzał się naokoło, nie wiedząc co o tym myśleć. Połamały się przez noc, czy jak? Zaraz jednak zrozumiał, co się stało, kiedy jego wzrok padł na nocną szafkę, na której leżały nożyczki i kartka papieru z wymalowaną na niej uśmiechniętą buźką.
- RADEEK! – wrzasnął ile sił w płucach. Nie no, teraz się doigrał. Zabiję go i basta!
- Czyś ty zwariował? Co ci odbiło? – wściekał się, jednocześnie zastanawiając w czym ostatnio zawinił, żeby partner sięgał po tak drastyczne rozwiązanie.
- To kara za złamanie obietnicy.
- Jakiej, kurwa, obietnicy? – Mikołaj wciąż nie rozumiał.
- Obiecałeś mi wczoraj upojną noc, a musiałem się zadowolić samym przytulaniem. Mówiłem ci, że zgolę ci włosy na łyso. Ciesz się, że zadowoliłem się samym ścięciem.
Brunet uspokoił się natychmiast. No tak, rzeczywiście obiecał. I tę obietnicę złamał.
- Raduś, skarbeńku! – Wyciągnął do niego ręce, podchodząc bliżej. Mężczyzna zrobił urażoną minkę, ale dał się objąć i pocałować. – Trzeba mnie było obudzić, kochanie.
- Wtedy narzekałbyś, że chce ci się spać i nie byłoby frajdy.
- To fakt – przyznał niechętnie Mikołaj. – Ale nie uważasz, że ścinanie mi włosów nie było zbyt brutalne? To może nieść za sobą poważne konsekwencje, no pomyśl tylko o traumie, jaką przeżywam! A poza tym Samsonowi też ścięli włosy i jak skończył?
- Och, ty mój Samsonie kochany – roześmiał się Radek, przytulając mocniej do partnera i całując go namiętnie. Wszelkie złamane obietnice – wybaczone. – Ale musisz mi to wynagrodzić.
- Nie ma sprawy – wymruczał mu do ucha brunet. – Bo widzisz, dzisiaj jestem wypoczęty i mamy niedzielę, a dzieciaki gdzieś się wygoni i będziemy mieć cały dom tylko dla siebie.
- Już się nie mogę doczekać. – Radek otarł się o kochanka zadowolony z odpowiedzi. – A wiesz, że wyglądasz diabelsko seksownie w tej chwili? Więc, może byśmy...
- Och, błagam was! – Czar prysł wraz z pojawieniem się w kuchni Mateusza. – Nie dość, że robicie tyle hałasu z rana, to jeszcze deprawujecie młodzież, miziając się w ogólnodostępnej kuchni. Żenada!
- Zadzwonię do agencji adopcyjnej, żeby ich zabrali jak najszybciej – obiecał Mikołaj.
- Zrób to od razu – zgodził się Radek. Cholerka, a było już tak blisko.
- Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko po soczek i już mnie nie ma. Dwie minutki – obiecał chłopak.
- To o dwie za dużo – stwierdził blondyn. – Zabieraj sobie ten soczek i spadaj!
- Już mnie nie ma!
- Ban na kuchnię przez następne dwie godziny! – krzyknął za nim Mikołaj, kiedy chłopak znikał już za drzwiami.
- Tylko potem posprzątajcie po sobie, zboczeńcy! – odkrzyknął Mateusz.
- Ja chcę do łóżeczka! – oznajmił Radek, zarzucając brunetowi ręce na szyję. Mikołaj chwycił go jedną ręką w pasie, a drugą pod kolana i podniósł.
- Jak pan każe – Uśmiechnął się mężczyzna i niosąc ukochanego na rękach, skierował się w stronę schodów.
Radek był w świetnym humorze cały wieczór. Dzień spędzony w łóżku z Mikołajem dodał mu energii. Ćwierkał wesoło, prawie że unosząc się pod sufit ze szczęścia. Był dla wszystkich miły i nawet zdarzyło mu się nie warknąć na Mateusza, kiedy chłopak zaczął sobie z niego żartować. W przeciwieństwie do kochanka Mikołaj był padnięty. Przy kolacji siedział, bo siedział, choć był w stu procentach pewien, że gdyby ktoś mu zabrał nagle krzesło, nie dałby rady podnieść się z podłogi. Tylko Radek potrafił tak go wymęczyć i wciąż mieć ochotę na ćwierkanie. Brunet zawsze lubił tę jego niesłabnącą energię i chęć do zbliżeń, ale spójrzmy prawdzie w oczy, nie był już taki młody, a przy Radku nie raz wydawało mu się, że jest staruszkiem. Kiedyś nawet zastanawiał się, czy jeśli przestanie zaspokajać swojego mężczyznę, w sposób w jaki robił to dzisiaj, to czy Radek go wtedy nie zostawi dla kogoś młodszego i sprawniejszego? Raz nawet go o to zapytał i dostał w zęby. Więcej nie podjął tematu.
Kochał go. Bardzo. Chciał mu dać wszystko, cały świat rzucić mu do stóp. Ale Radek wcale nie wydawał się być tym zainteresowany. Jedynym czego chciał był domek z białym płotkiem, zwierzak ganiający po podwórku i Mikołaj. I dostał wszystko. Był szczęśliwy. Zwłaszcza teraz, kiedy żaden Karol, Adam czy inny Juliusz nie stał mu na drodze, a jego partner spośród miliona innych facetów dostrzegał tylko jego.
Sielanka trwała długo. Upojne noce zamieniały się w nie mniej ekscytujące poranki, a czasami nawet popołudnia. Hanka i Mateusz często wcześnie opuszczali dom, by nie musieć słuchać dziwnych odgłosów dochodzących z sypialni na piętrze, lub nie oglądać słodkich jak miód scen w kuchni. Ten boom trwał mniej więcej do połowy stycznia, potem zaczęły się schody.
Przysłowie mówi, że „co dobre, szybko się kończy”, a że żaden z nich nigdy na przysłowia uwagi szczególnej nie zwracał, nie zauważyli, kiedy ich szczęście zaczęło zmieniać się w pecha. Zaczęło się, jak to zwykle zaczynają się takie rzeczy, od zwykłej głupoty. Nie było to coś, na co wtedy chcieliby czy mogliby zwrócić uwagę. Na dobrą sprawę, dopóki nie chodziło o zdradę, żadnemu przez myśl nie przeszło, że od takiej błahostki może się zacząć.
Z powodu redukcji etatów Radek stracił pracę, a że nigdy nie był i nadal nie chciał być od nikogo uzależniony, szybko zaczął szukać drugiej. W tym czasie Mikołaj dostał awans, co ucieszyło ich obu, ale zrzuciło na bruneta dodatkowe obowiązki, przez co dużo czasu spędzał w biurze, a kiedy wracał do domu był wykończony do tego stopnia, że szedł spać bez kolacji, czasami nawet nie zdążając się nawet rozebrać. Radek martwił się o jego zdrowie, powtarzając mu do znudzenia, że się zapracowuje, ale kochanek zbywał go, często powtarzając, że „no przecież musi” albo „że nic się samo nie zrobi”. Poza tym przyjął pod swoje skrzydła nowego pracownika i jemu też musiał poświęcać trochę czasu. Wkrótce i Radek znalazł sobie zajęcie... w warsztacie swojego ojca. I choć współpraca ze starszym i młodszym Wrońskim nie była mu w smak, nie narzekał, bo przecież wiadomo, że o pracę było trudno. Jedynym problemem były codzienne dojazdy w tę i z powrotem, które zajmowały około godziny w jedną stronę. Mikołaj nie mógł już odwozić partnera do pracy, jak zwykł to robić dawniej, więc blondyn, chcąc nie chcąc, zamieszkał wraz z rodzicami i starszym bratem w rodzinnym gnieździe, do własnego domu wracając tylko na weekendy. Węsząc ciekawą zabawę, Hanka i Mateusz zobowiązali się pilnować Mikołaja podczas nieobecności partnera i choć Radek ufał mu jak nikomu innemu, zgodził się na ten układ, bo przecież lepiej dmuchać na zimne.
Koniec stycznia sprezentował im wyjątkowo mroźną pogodę, temperatura nie podnosiła się powyżej minus dziesięciu stopni, a ulice były zasypane. Niestety atmosfera w domu również nie była zbyt ciepła. Radek myślał, że chwilowa rozłąka dobrze zrobi ich związkowi – że jeśli za sobą zatęsknią, to będzie tylko milej i cieplej, zwłaszcza w łóżku, choć nie tylko. Miał nadzieję, że Mikołaj zatęskni za nim, będzie dzwonił w każdej wolnej chwili, albo od czasu do czasu przyjedzie go odwiedzić. Myślał, że kiedy on sam wróci na weekend do domu, rzuci się partnerowi w objęcia i przetrzyma go tak do poniedziałku. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po pięciu dniach nieobecności wrócił jak ten syn marnotrawny, stęskniony i szczęśliwy, że w końcu zobaczy ukochanego, dostanie tylko całusa i Mikołajowe:
- Witaj w domu, kochanie.
Co dziwniejsze, wcale się tym nie przejął. Z początku było mu, co prawda, przykro ale szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego. Może gdyby wtedy wiedział, że takie rzeczy będą się działy częściej, jakoś by to powstrzymał. Ale nie wiedział.
Po powrocie do domu zastał niesamowity wręcz bałagan i jako przykładny mąż, zajął się sprzątaniem i praniem, w efekcie czego wieczorem był tak zmęczony, że padł jak długi na łóżko i zapadł w sen, nie zauważając nawet, że miejsce obok jest puste, a Mikołaja nie widział cały dzień. Niedzielę spędzili we czworo, wraz z Hanką i Mateuszem nudząc się jak mopsy, bo na zewnątrz sypał śnieg, a i w domu nie było co robić. Dlatego też, co było dosyć niecodziennym zjawiskiem, wszyscy z radością powitali poniedziałek.
Następny weekend spędzili tak samo, i kolejny. Nikt nie zwracał uwagi na to, co się działo. Prawie nikt.
Mikołaj jak zwykle wyszedł pierwszy, rzucając tylko „cześć” gdzieś w eter, na co właściwie nigdy jeszcze nie dostał odpowiedzi. Zaraz za nim wystartował Mateusz, jak zwykle spóźniając się na autobus, na szczęście ten też nie przyjechał na czas, jak to zwykle w zimie bywało. Radek również powoli się zbierał, Paweł miał po niego przyjechać o siódmej i tylko Hanka dopiero co gramoliła się z łóżka. Schodząc do kuchni z kotem pod pachą, po raz pierwszy zwróciła uwagę na ciszę, jaka zapadła w całym domu. Już wcześniej, kiedy się budziła, zaskoczył ją ten przerażający spokój. Żadnego przekomarzania się, kłótni przy stole, żadnego „Radek zabierz ode mnie tego sierściucha”, ani „Kochanie, nie krzycz na kota, on się boi bardziej niż ty”. Zwykle słysząc to, wyglądała ze swojego pokoju, żeby zobaczyć „tego sierściucha” niesionego ostrożnie na rękach Mikołaja, który pomimo swojej niechęci do zwierząt futerkowych, nigdy nie naraziłby żadnego na krzywdę, śmierć lub kalectwo. Zaraz potem kota przejmował Mateusz, karmił go i wypuszczał za dwór, żeby zwierzak mógł pohasać sobie po śniegu.
Od kilku tygodni Neo zamiast do Mikołaja przychodził do niej i tak długo drapał w drzwi, aż go wpuszczała i pozwalała mu wskakiwać na łóżko. Nic nie mówiła, bo wiedziała, że Mikołaj zarywa noce i zamiast spać we własnym pokoju, przesiaduje na dole w pomieszczeniu za kuchnią, które to zaadaptował sobie na biuro. Radka nie było, więc to Mateusz zajął się organizowaniem śniadań, ale raczej średnio mu wychodziło, poza tym nikt prócz kota ich nie jadł. Hanka miała nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy Radek wróci do domu. Niestety przeliczyła się. Nie dość, że atmosfera była chłodna i jakaś taka sztywna, to jeszcze zdawało jej się, że ich małe szczęście sypie się jak dziurawy worek z piaskiem.
Tego dnia obudziła się wcześniej i nie ruszając się z łóżka, nasłuchiwała, co jej mówią ściany. Jednak i one milczały. Nawet echo dawnych rozmów, kłótni i śmiechu gdzieś przepadło. Zaniepokojona zeszła na dół, akurat w chwili kiedy Radek przygotowywał się do wyjścia.
- Haneczko, no co ty! Jeszcze w piżamie? – spytał z uśmiechem.
- Wszyscy już poszli? – zdziwiła się dziewczyna, zerkając na duży zegar w korytarzu, wskazujący za pięć siódmą.
- Tak. Ty chyba też powinnaś się zbierać.
- Noo... tak, ale muszę nakarmić kota i wypuścić go, żeby nie nabałaganił. Trochę mi to zejdzie.
- Neuś, rudasie! – Radek podszedł i wziął kociaka na ręce. – Ależ ci dobrze, możesz sobie spać w najlepsze, kiedy my wychodzimy do pracy. Będziesz za mną tęsknić?
- Będzie – oznajmiła Hanka, sama nie bardzo wiedząc, czy mówi o kocie czy o sobie.
- Oh, nie martw się, wrócę za tydzień!
- Nie mógłbyś wcześniej? – spytała nagle dziewczyna. Radek spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego? Dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Nie no, nic strasznego, ale jakoś pusto tu bez ciebie. – Wzruszyła ramionami. – Mikołaj cały czas pracuje, Mateusza też często nie ma i jakoś mi nudno tak samej. Z kotem, którego jedyną reakcją na moje słowa jest „miau”.
- Wiesz, ciężko mi dojeżdżać codziennie. Autobusy albo pozawieszane, albo nie dojeżdżają na przedmieście, własnego auta też nie mam na razie, a nie mogę wykorzystywać Pawła, bo w końcu mi się od niego oberwie.
- No tak – zgodziła się Hanka. – Ale bo widzisz, Mikołaj...
- Hanka, skarbie – przerwał jej Radek, przeczuwając dłuższą opowieść, na którą nie miał teraz czasu. – Przecież go znasz, on zawsze pracuje, nawet kiedy jest w domu i nie ma takiej rzeczy, która by go odciągnęła od tych jego papierów.
- Ty byłeś – powiedziała dziewczyna.
- Nawet jak byłem tu dwadzieścia cztery godziny na dobę, on i tak wiecznie siedział z nosem w dokumentach. Jest uparty jak osioł i nigdy mnie nie słucha. Poza tym, znasz to przysłowie, że starego psa nie nauczy się nowych sztuczek? Twój brat to po prostu pracuś i tyle. Trzeba się albo przyzwyczaić albo ignorować.
- I dlatego wybrałeś to drugie?
- Niby dlaczego „to drugie” – zdziwił się Radek. – Powiedziałbym raczej, że się przyzwyczaiłem.
- Jesteś głuchy, ślepy i głupi! – oznajmiła dobitnie Hanka. – Nawet już nie sypiacie ze sobą! Ba! W jednym pomieszczeniu nie spędzacie ze sobą więcej niż kilka minut. Nawet kot woli przyjść do mnie niż do was! On też czuje, że coś się dzieje.
- Nic się nie dzieje, Haniu. Po prostu nie mamy ani czasu ani siły...
- Na co? Na to, żeby być razem?! Kiedyś nie potrzebowaliście ani jednego ani drugiego! I wtedy praca też nie była aż tak ważna.
- Ludzie się zmieniają, skarbie.
- A w dupie to mam! – wrzasnęła dziewczyna i Radek musiał przyznać, że po raz pierwszy widzi ją tak wściekłą. Westchnął ciężko. No co miał jej niby powiedzieć? Że wielka miłość się wypaliła? Czy że ta sytuacja jest po prostu wygodna dla nich obu?
- Muszę już iść. Jak wrócę w sobotę to pogadamy, dobrze? – spytał, ale odpowiedzi nie dostał.
Minął jednak tydzień, a Radek nie wracał, tak jak obiecywał. Miasto było zasypane, drogi nieprzejezdne, a z przedmieść nie dało rady się wydostać. Hanka całą sobotę chodziła od okna do okna, wyglądając, czekając na powrót blondyna. W końcu wkurzyła się, warknęła na Mateusza bez wyraźnego powodu i z morderczymi intencjami, z hukiem otwieranych drzwi wkroczyła na terytorium swojego brata.
- Mikołaj! – wrzasnęła na całe gardło. Mężczyzna aż podskoczył na krześle, a dokumenty, które trzymał w ręku rozsypały się po podłodze. – Dzwoniłeś do Radka?
- Co? Do jakiego Radka? I dlaczego tak wrzeszczysz? – Mikołaj na chwilę powrócił do rzeczywistości, by obrzucić siostrę złowrogim spojrzeniem.
- Do jakiego Radka?! – To ją trochę zbiło z pantałyku. Czyżby jej durny brat zapomniał o ukochanym? – Do swojego narzeczonego, do ciężkiej cholery!
Mikołaj spojrzał na nią jakimś takim mętnym wzrokiem, marszcząc brwi w zastanowieniu i przez chwilę dziewczyna bała się, że naprawdę zapomniał.
- Radek przyjeżdża w sobotę – oznajmił po chwili Mikołaj.
- A dzisiaj jest niby co? – warknęła. – Sobota!! – wrzasnęła, kiedy brat nie odpowiadał.
- No, to w takim razie powinien niedługo przyjechać. – Mikołaj wzruszył ramionami.
- Sobota wieczór, do kurwy nędzy!! – Hanka omal nie eksplodowała ze złości.
- Już jest wieczór? – spytał nieprzytomnie brunet.
- Mikuś, ja cię błagam! – Dziewczyna złożyła dłonie jak do modlitwy. – Zadzwoń do niego, co? Proszę, zrób chociaż tyle.
- No, zaraz zadzwonię. – Machnął ręką Mikołaj i Hanka miała wielką ochotę mu ją odgryźć.
- Ja mogę zadzwonić! – krzyknął z kuchni Mateusz.
- Ani się waż! On ma to zrobić! – odkrzyknęła Hanka i chłopak aż skulił się na krześle.
- Dobra, dobra, już dzwonię – skapitulował Mikołaj, przeczesując zawalone papierami biurko w poszukiwaniu swojego telefonu. Kiedy w końcu go znalazł, ze zdziwieniem odnotował fakt, że nie dość iż jest już prawie siedemnasta, to jeszcze w dodatku 12 luty, a na wyświetlaczu informacja o kilkunastu nieodebranych połączeniach. Wszystkie od Radka.
- Cholera.
Radek stał na przystanku. Zdążył już zmarznąć i porządnie się wkurzyć. Autobus spóźniał się już kwadrans, a próby dodzwonienia się do Mikołaja za każdym razem kończyły się fiaskiem. A może powinien wrócić do domu? No, ale przecież właśnie miał taki zamiar! Chciał wrócić do SWOJEGO domu. Tak się przy tym uparł, że nie słuchał ani ojca, ani matki czy brata, którzy usiłowali zatrzymać go w domu przynajmniej do czasu, kiedy drogi będą już przejezdne. Ale Radek czuł, że musi dzisiaj wrócić, żeby nie wiem co się działo, musiał to zrobić. A może nie ma już sensu? Może nie jest tam już mile widziany?
Cały tydzień męczyła go rozmowa z Hanką. Może miała rację? Przecież sam zauważył nie raz, że wszystko się sypie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiał z Mikołajem dłużej niż chwilę, a przecież wcześniej nie mogli się od siebie oderwać. Może to był kiepski pomysł, żeby zacząć pracować u ojca? I tak na niewiele się przydawał. Całymi dniami się nudził, od czasu do czasu wypełniając tylko jakieś dokumenty lub odbierając telefony. Wysłuchiwał opowieści Pawła o jego narzeczonej, albo pomagał matce w kuchni. Na pytania ojca czy nie tęskni za Mikołajem, automatycznie odpowiadał, że owszem, choć obaj wiedzieli, że to bzdura. Starszy Wroński już dawno przestał się wtrącać w sprawy swojego syna, dlatego nic nie mówił i o nic nie pytał, nawet kiedy zauważył, że w rozmowach z Radkiem imię Mikołaja pada wyjątkowo rzadko, a jeśli już w ogóle pojawia się w ich rozmowach, to tylko mimochodem, przy okazji jakiejś innej opowieści. Radek też to zauważył, ale co miał niby zrobić? Przecież nie powie ojcu, że z partnerem widzi się rzadko, nawet jeśli obaj są w domu i dzieli ich tylko cienka ściana.
Rozejrzał się ponownie, ale autobusu ani widu ani słychu. Zerknął na zegarek. Osiemnasta dwie. Nie miał już co stać tu jak ten kołek. I tak już nigdzie dzisiaj nie pojedzie. Ale nie chciał wracać do domu. Czuł silną potrzebę zobaczenia się z Mikołajem. Wydawało mu się, że jeśli dziś się z nim nie spotka, to już nigdy go nie zobaczy. Na przystanku prócz niego nie było nikogo, a jedyna latarnia łypała co chwilę, na przemian to oświetlając ulicę, to pogrążając ją w ciemnościach. Gdzieś daleko na końcu ulicy zamajaczyły światła jakiegoś samochodu, blondyn jednak wiedział, że nie był to autobus.
Coś go nagle ścisnęło za serce tak mocno, że z tego bólu z oczu polały się łzy i koniec końców Radek zaczął szlochać. Drżał na całym ciele, nie mogąc się opanować. Było mu źle. Cierpiał i bał się. I było mu tak strasznie zimno. Schował twarz w dłonie i rozpłakał się na dobre. Przez to wszystko nie usłyszał auta zatrzymującego się w zatoczce dla autobusów, ani dźwięku otwieranych i zamykanych drzwi. Dopiero kiedy pochwyciły go czyjeś silne ramiona, zorientował się, że nie jest już sam.
Mikołaj mknął przez miasto – o ile było to możliwe w korkach w godzinach szczytu na zasypanej śniegiem ulicy, z telefonem przy uchu – usiłując dodzwonić się do Radka. Niestety jego telefon wciąż nie odpowiadał i mężczyzna zaczynał się stresować. W domu Wrońskich również nikogo nie było, a Paweł miał wyłączoną komórkę.
Siedemnaście połączeń! Radek dzwonił do niego od ponad godziny, a on, idiota skończony, nic nie słyszał, ani nie zauważył. Dopiero Hanka musiała nim potrząsnąć, żeby się obudził. Oby tylko nie było za późno.
U Wrońskich dowiedział się, że Radek dawno już wyszedł z domu na autobus, który miał go zawieźć na dworzec główny. Mikołaj przezornie spytał, gdzie jest ten przystanek i na wszelki wypadek sprawdził najpierw, czy blondyn nie czeka tam czasem na opóźniony autobus. Już kiedy zatrzymywał się w zatoczce dla autobusów, dziękował bogom, że wlali mu choć trochę oleju do tej jego pustej głowy, dzięki czemu przyjechał tu zamiast ruszyć od razu z powrotem do miasta. Z daleka już widział Radka trzęsącego się, jak przypuszczał, z zimna. Dopiero kiedy wyszedł z auta zorientował się, że blondyn płacze. Serce mu się ścisnęło na ten widok. Podbiegł do niego, chwycił w ramiona i mocno przytulił.
- Mi... Mi... – zająknął się Radek, bo przez łzy nie mógł wydobyć z siebie słowa.
- Ciii, już dobrze. Jestem tutaj. – Mikołaj tylko mocniej przycisnął go do siebie.
- Mi... Mikołaj... – Radek nie wiedział, czy płacze bardziej z bezsilności czy ze szczęścia, ale tak czy inaczej nie mógł przestać. Mikołaj tu był. Przyjechał po niego. Czy może tylko mu się śniło? Bał się na niego spojrzeć, żeby nagle się nie okazało, że po prostu zamarzł na tym przystanku i tak naprawdę już nie żyje i jest... w niebie?
- Już dobrze, kochanie – uspokajał go Mikołaj, głaszcząc po plecach i kołysząc w ramionach. – Powinieneś się na mnie wściekać i zwyzywać mnie od najgorszych.
- Głupi! – jęknął blondyn.
- O widzisz, już lepiej – zaśmiał się nieco sztucznie Mikołaj.
- Nie ty, tylko ja.
- Dlaczego ty? Przecież nic nie zrobiłeś.
- Zamknij się! Jak mówię, że ja, to masz mnie słuchać! – Radek w końcu zaryzykował zerknięcie na partnera. Tak, to nie był sen. Mikołaj był przy nim naprawdę, przytulał go i uśmiechał się jak winowajca, przepraszająco. – To moja wina - wyznał blondyn.
- Co za bzdura!
- Nie! Moja. – Radek powoli się uspokajał, nadal jednak drżał na całym ciele, bynajmniej nie z zimna. – Bo myślałem, że tak jest dobrze. Że może potrzebujesz czasu, więcej miejsca, albo że... A potem ja też... bo było mi tak wygodnie, a teraz... Głupi jestem i tyle!
- Nie jesteś głupi, głupku! – Mikołaj ujął twarz ukochanego w dłonie i siłą zmusił go, by na niego spojrzał. – Wiesz, że zapomniałem dzisiaj o tobie?
- Co? – nie zrozumiał Radek.
- Zapomniałem o tobie. Byłem tak zapracowany, że brak twojej obecności w domu uznałem za coś normalnego. Dopiero Hanka mi uświadomiła, że coś tu nie pasuje, że zapomniałem o czymś ważnym, i że to wszystko nie jest normalne. I powiem ci, że przestraszyłem się jak diabli, kiedy to do mnie dotarło.
- Dlaczego? – spytał Radek, pociągając nosem i brunet uświadomił sobie nagle, jak bardzo brakowało mu partnera. A teraz, pomimo łez, blondyn wyglądał naprawdę pięknie. A on przez własną głupotę mógł kogoś takiego stracić.
- Bo cię kocham – odparł poważnie. – Najbardziej na świecie. I kiedy dotarło do mnie, że możesz już nie wrócić... Wolałbym strzelić sobie w łeb niż do tego dopuścić.
- Dureń! – pisnął Radek, zarzucając mu ręce na szyję.
- Dureń – zgodził się Mikołaj, mocno go do siebie przytulając.
- Skończony idiota i dureń do kwadratu! Przecież bym cię nie zostawił!
- Idiota i dureń, masz absolutną rację.
- Wybaczam – mruknął Radek i Mikołaj w pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał.
- Co?
- Wybaczam ci! Że o mnie zapomniałeś. Ale nie rób tego więcej.
- Nie zrobię! Nigdy – obiecał mężczyzna, czując jak serce podskakuje mu z radości, próbując się wyrwać na zewnątrz. Ale to nic, bo przez materiał dwóch grubych zimowych kurtek czuł, że serce blondyna ma taki sam plan. – Wracajmy do domu, co? Pewnie strasznie zmarzłeś? – spytał łamiącym się ze wzruszenia głosem.
- Ale do naszego domu? – upewnił się Radek.
- A znasz jakiś inny?
- Nie! – A przynajmniej nie znał żadnego, do którego chciałby teraz wrócić bardziej niż do ICH domu.
Hanka ze łzami w oczach ochrzaniała ich chyba z godzinę, nawet Mateuszowi litościwie pozwoliła wtrącić kilka zdań, a Mikołaj i Radek, niepomni tego co się do nich mówiło, tulili się do siebie, jak świeżo upieczone młode małżeństwo w podróży poślubnej, na kanapie w salonie. Kot, niewiele rozumiejąc, co się dzieje wokół, wodził wzrokiem za swoją panią i miauczał od czasu do czasu, dając o sobie znać. Dziewczyna wreszcie się zmęczyła i zostawiła zakochanych samym sobie. Mateusz, kuląc się pod ścianą pod jej wściekłym spojrzeniem, również wycofał się do swojego pokoju.
Kiedy wokół zrobiło się już cicho, dzieci poszły wreszcie spać, a kot wygodnie ułożył się na kolanach Mikołaja, Radek podjął rozmowę, na którą przygotowywał się już od pewnego czasu.
- Mika, co byś powiedział gdybym zrezygnował z pracy u ojca? – spytał.
- Dlaczego miałbyś to robić?
- Bo kiedy jestem daleko, to wszystko się jakoś sypie. Może gdybym był tutaj, w domu...
- Nie! Oczywiście jeśli chcesz to ci nie zabraniam, bo chciałbym cię mieć w domu jak dawniej, ale może po prostu wymyślimy jakiś sposób, żebyś mógł tam pracować i wracać do domu częściej niż raz w tygodniu.
- Jaki?
- A może to ja zrezygnuję z pracy? – zaproponował Mikołaj po chwili milczenia.
- Żartujesz? Nie ma mowy. Nie mogę tego od ciebie wymagać.
- Ależ wcale nie wymagasz! To mój pomysł.
- No tak, ale...
- Albo skombinuję sobie pomoc, zwalę na kogoś trochę roboty, żeby wcześniej wracać, wtedy będę mógł cię podrzucać do pracy.
- Mikołaj, nie! To godzina drogi stąd! Za daleko.
- Więc przeprowadzę się z tobą do domu twojego ojca.
- To też kiepski pomysł.
- Oj, bo pomyślę, że mnie zbywasz.
- Nie zbywam cię. Ja też chcę, żeby wszystko było jak dawniej, ale może to po prostu niemożliwe?
- Co masz na myśli?
- No bo, nawet wtedy musielibyśmy wstawać wcześniej, cały dzień byśmy się nie widzieli, a wieczorem bylibyśmy zbyt zmęczeni choćby na rozmowę. Tak jak teraz.
- Więc, co sugerujesz?
- Albo się rozstaniemy, albo znajdę sobie pracę gdzieś bliżej.
- Albo obaj zrezygnujemy z pracy i będziemy żyć z oszczędności.
- Których i tak mamy niewiele.
- Racja. Kiepski pomysł.
- Zostaje nam zostawić to tak jak jest. – Radek wzruszył ramionami. Mikołaj przyglądał mu się przez chwilę - tyle z nim już przeżył, mieli swoje chwalebne wzloty i bolesne upadki, do tej pory wspominał ten wieczór, kiedy blondyn w pogardzie mając prawa grawitacji, przeskakiwał z balkonu na balkon, żeby napić się z nim piwa i tę noc, kiedy po raz pierwszy mógł go dotknąć, pocałować. Furię i żal w jego oczach, kiedy pokazywał Mikołajowi dowody jego małej zdrady, uśmiech i łzy, zazdrość, niepewność. Wszystkie te małe i te wielkie słowa, te niewypowiedziane wyznania i złamane obietnice – pamiętał je wszystkie, a każda była cierniem w jego sercu. Już tyle razy mógł to wszystko stracić przez własną głupotę.
- Radek? – zwrócił się do kochanka.
- Hmm? – Blondyn uśmiechnął się do niego tak, jak tylko on potrafił, na wpół czarująco, na wpół złośliwie. Mały blond aniołek z różkami.
- Będę dzwonił codziennie – oznajmił, popychając mężczyznę na kanapę. Kot cudem tylko uniknął zgniecenia, po czym miauknął przeraźliwie i czmychnął na korytarz. Mikołaj przygniótł Radka swoim ciałem, obsypując jego twarz pocałunkami. Blondyn piszczał zachwycony, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej, jakby bał się, że mężczyzna mu ucieknie. – I będę odbierał cię w soboty. I odwoził w poniedziałki. I już nigdy, nigdy, nigdy, nigdy nie pozwolę, żebyś marzł na jakimś przystanku. I żebyś płakał z mojego powodu. Nigdy!
- Mam nadzieję! – pisnął blondyn, kiedy Mikołaj na nowo rozpoczął swój niecny proceder mający na celu zacałowanie go na śmierć. I może to było głupie i naiwne z jego strony, ale wierzył mu.
|
|