iami
Cichy obserwator
Dołączył: 18 Maj 2012
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
|
Dzięki. Bete mam tylko najwidoczniej nie chwyciła wszystkiego -ale widzę, że Zili miała racje że moge liczyć na obszerniejsze komentarze i podpowiedzi niż na blogu
II
Inny świat
Aranye skończył wypisywać wszystkie znane mu czary. Odłożył pióro i pergamin w róg biurka.
-To wszystko? –uniósł brwi Hallein po zlustrowaniu dwóch stron zapisanych drobnym maczkiem. Chłopak wcale nie wydawał się znać aż tylu zaklęć, a jednak! Słowa były ułożone w trzy kolumny.- Całkiem ładny wachlarz czarów. Daj mi rękę.
Tevinterczyk spojrzał na maga z ukosa, jak na jakiegoś wygłodniałego wilka, po czym podał mu dłoń. Mężczyzna założył mu pierścień pokryty runami wykonany z kruszcu złudnie przypominającego białe złoto.
-Dwimeryt- rzucił- Masz zakaz korzystania z magii.
-Wiem- mruknął cicho chłopak.
-I bezczelności- dodał Hallein, mrużąc gniewnie oczy- Król Bryonice kazał przygotować dla ciebie pokój gościnny. Dopóki nie zadecyduje, co dalej z tobą zrobić, będziesz tam rezydować.
Po co on tworzy te pozory? Przecież doskonale wiem, że zrobi ze mnie prywatną dziwkę, pomyślał Aranye,a potem poczuł piekący ból na policzku. Dostał prosto w twarz rozłożoną dłonią maga.
-Słyszę twoje myśli, szczeniaku. Król Bryonice nie jest osobą za jaką uznają go Tevinterczycy. Nie każe ci roznegliżowywać się przed obcymi, ani nie przymusi cię siłą do współżycia- warknął wściekle.- Jeszcze jedno impertynenckie stwierdzenie pod jego adresem, a nakażę zamknąć cie w…
-Dość Hallein!- w drzwiach stanął smukły mężczyzna w sile wieku. Ubrany w granatowy frak, spod którego rozchylonych pół delikatnie wyłaniała się kamizelka, dalej śnieżnobiała koszula z żabotem i halsztukiem. Po chwili Aranye rozpoznał w nim indywiduum króla. Dlaczego nie nosi korony?
-To prywatne apartamenty- wyjaśnił zdawkowo mag, kłaniając się władcy.- Proszę o wybaczenie, wasza wysokość.
-Zapomnij o tym incydencie… Idź do swoich uczniów, wypytują o ciebie- oznajmił rzeczowym silnym tonem.
-Oczywiście, wasza wysokość- mag ścisnął w dłoni pergamin i opuścił komnatę.
-Mam nadzieję, że nie potraktował cię nazbyt nieuprzejmie- zaczął.- Dobrze się czujesz? Droga z Tevi…
-Tak, dobrze. Nie potrzebuję twojej troski- uciął krótko chłopak. O co chodzi temu mężczyźnie? Dlaczego jest taki przymilny?
-Cóż, cieszę się- powiedział ze zrezygnowaniem. Wiedział, że dopóki chłopak będzie w ten sposób reagować, to sobie nie porozmawiają. Wyprostował się. Wciąż stał oparty o framugę drzwi.- Moja córka wskaże ci pokój. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, powiedz jej. W takim bądź razie- odwrócił się, aby ruszyć przed siebie- dobrej nocy…?- zawiesił specjalnie głos. Doskonale pamiętał imię chłopaka, ale chciał je usłyszeć z jego ust.
-Aranye- dokończył, mrużąc nieprzychylnie oczy. Bryonice skinął głową i wyszedł, pozostawiając go w pustym pomieszczeniu.
Niecałą godzinę później do komnaty przybyła Deneve. Suknia à la française koloru beżu skutecznie uniemożliwiała jej sprawne poruszanie się. Drobne brokatowe ozdóbki zamigotały, kiedy kilka promyków zachodzącego słońca zaplątało się w kryształkach. Dygnęła delikatnie, wedle dworskiej etykiety. Tevinterczyk uniósł brwi i zmiażdżył biedną dziewczynę spojrzeniem.
-Witaj, Aranye- uśmiechnęła się, nie dając za wygraną. –Jeśli pozwolisz…
-Możesz skoczyć z tymi cyrygielami i mówić w normalny sposób?- warknął chłodno.
-Normalny? Acha!- roześmiała się szczerze- Chodzi ci o etykietę? Tak powinno zwracać się do gości, mój panie. Ale jak chcesz… Cóż, myślę, że dość się już nasiedziałeś w tej norze. Chodź, pokażę ci pałac- zmieniła styl mowy na „normalny”.
-Nie mam ochoty na wycieczki- prychnął nieprzekonany do idei księżniczki. Zwiedzanie pałaców nadętych bałwanów znajdowało się ostatnie na liście rzeczy, na które w danej chwili miał ochotę.
-Przestań kaprysić. Mnie tego oduczono, gdy byłam młodsza jeszcze od ciebie… No, prawie oduczono- pociągnęła go za rękę. Wzięła głębszy oddech- taki na jaki pozwalał jej gorset.- Miejsce gdzie akurat jesteśmy to gabinet Halleina. Markotny, co nie? Naprzeciwko jest jego prywatna biblioteka- zawsze zamknięta na klucz. Jak pójdziemy wzdłuż korytarza na prawo dotrzemy do schodów prowadzących na parter. W takim bądź razie my skręcimy na lewo- zaczęła słowotok. Aranye miał wrażenie, że Deneve zagada go na śmierć, pokazując kolejne sale: jadalnię, bawialnię (do czego komu bawialnia!?), pierwszy salon, drugi salon, gabinet jej ojca, salę balową z wyjściem na ogromny taras i wreszcie, lub niestety, schody na drugie piętro. Tam wskazała mu jego sypialnię, jej, króla, królowej- gdyż od pewnego czasu sypiali osobno, Cailana- kimkolwiek on był, ponieważ Aranye nigdy nie słyszał tego imienia; trzeci salon i duży balkon, z którego roztaczał się widok na błonia oraz fragment zatoki, nad którą wzniesiono stolicę. –To są ukochane ogrody mojej matki- wskazała palcem w dół.- Trzy lata temu zasadziła tam z ojcem krzak białej róży, ale jak dotąd nie wydał kwiatów…
Morskie powietrze owiewało im twarze, targało za włosy. Deneve odgarnęła pukiel blond włosów znad oczu, dyskretnie przenosząc wzrok na towarzysza popołudnia. Chciała wiedzieć, czy widok rozciągający się z balkonu, choć trochę go poruszył, ale tevinterczyk dalej miał kamienną minę. Patrzył przed siebie z pełną obojętnością. Do cholery, po co!? Po co to zwiedzanie? Po co z NIĄ!?
-Aranye?- zaryzykowała- Czy w Tevinter z twojego domu mogłeś obserwować morze?
-A po co? Myślisz, że nie miałem ważniejszych spraw na głowie niż bezsensowne gapienie się w wodę?- burknął lodowato, aż dziewczynę przeszył nieprzyjemny dreszcz.
-Tutaj jest inaczej. Zobaczysz- zapewniła, po czym postanowiła dać mu już spokój. Na razie nie udało się jej go zjednać, ale kto wie? Może później?
Noc była ciepła, a przynajmniej cieplejsza niż pamiętał z domu. Długo nie mógł zasnąć i to bynajmniej nie przez to, że odczuwał strach. Nie, nie bał się. Magistrowi Imperium takie zachowanie nie przystoi! Wiercił się na miękkim materacu- w Tevinter nie przywiązywano uwagi do takich wygód. Tam wygodnym posłaniem nazywano takie, w którym nie było ani dziur, ani robactwa- co zdarzało się nawet na dworze. Ciężkie kotary przesłaniały za sobą cały świat. Po krótkiej walce z obrzydliwie czystą i białą kołdrą, zsunął się z łóżka i podszedł do okien. Uchylił kawałek zasłony. Nieba nie zasnuwały żadne chmury- jakże odmiennie niż w Tevinter! Można było zobaczyć każdą słabo migoczącą gwiazdę… Wsparł się na łokciach i zapatrzył na firmament. Tak upłynęła mu godzina. Potem usiadł na parapecie i oparł plecami o ścianę. Puścił wreszcie kotarę i pozwolił się nią zakryć. Tak schowany przesiedział kolejną godzinę, aż w końcu usnął na dobre…
Obudził go rozhisteryzowany szloch jakiejś pokojówki, która na początku nie wiedząc gdzie on jest, pomyślała, że gdzieś uciekł. Dalej, po odkryciu jego kryjówki, zaczęła tłumaczyć płaczliwym głosem, że się pochoruje siedząc tak blisko szyby, bo „przecież ciągnie z dworu, proszę pana!”. Na początku wściekł się na jej zachowanie, by zaraz potem poczuć się głupio!? Zdziwił się tym. Oto pierwsza osoba, która szczerze martwiła się o niego- bez względu na to czy z polecenia, czy z samej siebie. Pozwolił jej uprzątnąć łóżko, związać w misternie udrapowaną teatralną kurtynę kotary, a następnie pokazać mu garderobę- niewielki pokoik przyklejony do sypialni.
-Jeśli pan nic nie wybierze, król przykazał zabrać pana do krawca- zamarła w pokornym ukłonie.
-Skąd się wzięły te ubrania?- zajrzał niepewnie do środka. Po obu stronach wisiały na wieszakach przenajróżnijesze stroje, począwszy od żakietów, fraków- typowych dla wyższych sfer Artemisii, a skończywszy na… tak! … na togach! Zatrzymał się przy ciemno bordowej szacie, ozdobionej jakimiś kamieniami.
-Kiedy zwiedzał pan z księżniczką pałac, król kazał je przynieść- odpowiedziała z tej samej pozycji. Spojrzał na nią wyczekująco.- Och, przepraszam. Poczekam na zewnątrz- zarumieniła się, rozumiejąc że chłopak chce się przebrać. Wystrzeliła z komnaty jak z procy. Wtedy też dotarło do niej, jak niegrzecznie się zachowała- nie przedstawiła się!
Aranye powoli, nie spiesząc się, założył ową bordową togę wyszywaną rubinami. Zaplótł długie włosy w ciasny warkocz i wyłonił się z pokoju. Na korytarzu czekała na niego ta irytująca służąca. Na jego widok wyprostowała się na baczność. Nie miał pojęcia, czy aby na pewno może stąd wychodzić. Pozwolą mi od tak wałęsać się po pałacu?, pomyślał rozglądając się na boki. Wczoraj nie zwrócił uwagi na wiszące w korytarzu portrety i krajobrazy, malowane farbą olejną z wielkim kunsztem.
-Jeśli mogę wtrącić- przerwała jego konsternację- Nazywam się Sophie. Od teraz jestem pańską prywatną pokojówką.
-Prywatną?- zdziwił się jeszcze bardziej. Co oni kombinują, że najpierw dają mi własną sypialnię, a potem tę panikarską pannicę?- Co masz na myśli?
Zamrugała szybko, jakby zastanawiając się, czy chłopak mówi poważnie, czy się z niej nabija.
-Cóż…- zająknęła się.- Każdy ważny osobnik na dworze ma własną pokojówkę. Ot dbamy o wasze wygody, sprzątamy po was, pomagamy w …w ubieraniu, kąpieli i innych rzeczach….- dodała spłoszona.
-Jak niewolnicy?- w Tevinter też miał kogoś takiego, ale tamta osoba była zakuta w kajdany wnerwiająco gruchoczące o posadzki.
-Nnie- zachichotała. Król uprzedzał, że młodzieniec pochodzi z kraju o odmiennej kulturze, więc może dziwnie się zachowywać.- W Artemisii nie ma niewolnictwa. Tutaj panuje demokracja, a pokojówka to… taki… zawód, jakby- przyłożyła palec do ust.- Płacą nam za to, co tutaj robimy.
Teraz on zamrugał szybko. Płacą za harówkę? Śmiechu warte.
-Jeśli na razie panu wystarczy pytań, proszę za mną. Księżniczka chciała zjeść z panem śniadanie- wskazała balkon.
Tevinterczyk skwapliwie podążył za służącą. Deneve siedziała na białym krześle przy świeżo przyniesionym stoliku. W dłoni trzymała małą porcelanową filiżankę ozdobioną barwnymi malunkami. Największą część czarki zajmował dumny paw z okazałym ogonem nakrapianym modrymi oczami. Na blacie stał nieduży brzuchaty czajniczek, obok niego leżał wiklinowy koszyczek pełen dziwnie poskręcanych w półksiężyce bułeczek. Aranye zatrzymał na nich swój wzrok, potem przeniósł go w inne miejsce- miseczek po brzegi wypełnionych jedna czerwoną papką, druga pomarańczową. Po przeciwległej stronie stolika znajdował się kolejny imbryk, tym razem z gorącą parującą brunatną cieczą. Księżniczka uśmiechnęła się kącikami ust. Chciała się odezwać, ale słowa zamarły gdzieś w drodze z gardła. Zastanawiała się chwilę i wreszcie skapitulowała. Wskazała mu wierzchem dłoni krzesło naprzeciwko siebie.
Chłopak zajął wskazane miejsce i spojrzał z byka na zastawiony stolik. Nie miał ochoty na jedzenie. Dokładniej mówiąc, umysł usilnie go przed tym powstrzymywał, ale ciało mówiło samo przez się. Zaczęło burczeć mu w brzuchu.
-Śmiało, nie krępuj się- Deneve sięgnęła po rogalika, jednakże momentalnie wyhamowała. Powinna mu wytłumaczyć, co je. Przecież w Tevinter z pewnością nie znają takich delikatesów.- Te bułeczki to maślane rogaliki- zaczęła, na sekundę zapominając o etykiecie i wskazała palcem półksiężyce – To w miseczkach to dżem… robi się go z owoców…- uśmiechnęła się szerzej. „Będzie z nim ciekawie…”, dodała w myślach, patrząc jak nieufnie spogląda w stronę imbryku.- Tutaj jest herbata, a tam… gorąca czekolada. Pyyyszna- dorzuciła z cichym mlaśnięciem.- Lepiej coś zjedz. Obiad będzie popołudniu, a kolacji wczoraj nie tknąłeś…- widząc, że na razie nie zabiera się do jedzenia, obsłużyła się sama, nie czekając na niego.
Aranye obserwował jak dziewczyna z zapałem pałaszuje rogaliki, co jakiś czas maczając je w dziwnej skondensowanej substancji zwanej DŻEMEM. W międzyczasie mruknęła coś odnośnie bagietek do jakiejś starszej pokojówki. Tamta dygnęła i zapewniła, iż przekaże kucharkom. Wkrótce niestety zaczął przegrywać walkę ze swoim żołądkiem. Z pewną dozą dystansu wziął rogalik i jeszcze bardziej niepewnie go ugryzł. W smaku przypominał kruche ciasto posmarowane grubą warstwą masła. Maślane rogaliki? Ciekawe, co jeszcze wymyślą… Nie można powiedzieć, że były niesmaczne, ale jego kubki smakowe -przyzwyczajone do ostro doprawionych potraw z Tevinter, dość nieprzychylnie zareagowały na taki „rarytas”. Dżemu nawet nie tknął. Wolał na razie nie ryzykować…
Tak minął tydzień. Rano –śniadania z Deneve, zawsze rogaliki lub bagietki i ten obrzydliwie słodki dżem. Króla, Halleina czy innych ważnych osób w ogóle nie widywał, z czego niezmiernie się cieszył. Kochał samotność, a nade wszystko –ciszę. Obiady jadał sam, w swojej sypialni. Nikt i nic nie wymusiłoby na nim spożywania ich w towarzystwie kogokolwiek z rodziny królewskiej… i tak miał duży problem, żeby rozróżnić, które sztućce są do tego, a które do tamtego. Sophie cierpliwie informowała go, że trójzębnego widelca i noża w kształcie łopatki używa się do ryb, a reszty…
-Dość! Czy wy nie macie tu NORMALNEGO jedzenia i NORMALNYCH sztućców!?- uderzył dłonią w stół. Kawałki rabarbaru wcześniej dekorujące tuńczyka zleciały na podłogę tworząc wokół siebie różowy szlaczek. Służąca podskoczyła w miejscu zaniepokojona nagłym napadem z jego strony. Wzięła kilka głębszych oddechów, po czym dokładnie i starannie pozbierała jedzenie z paneli. Z pewnością nabawi się przez niego nerwicy. Zanim zdążyła się odezwać, rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.
-Mam wpuścić?- zapytała cichutko, drżąc na całym ciele, jakbym oczekując kolejnego ataku.
-Tak- mruknął z irytacją, wstając od stołu i przenosząc się na parapet. Sophie już chciała go zganić, że tam się nie siada, ale dała sobie z tym spokój. Otworzyła. Tuż przed nią stała Deneve w długiej koralowej sukni, przyozdobionej kremową koronką. Szyję przewiązała tasiemkową obróżką z kokardą.
-Już po obiedzie?- wyrzuciła na wstępie mijając w progu służącą. Odpowiedziało jej milczenie. – Ojciec chciałby, żebyś zaczął jadać z nami…- zatrzymała się w pół kroku, kiedy dostrzegła nieład na stole spowodowany wcześniejszym wybuchem.- Aranye? … Sophie, idź już.
-Czemu nie dacie mi świętego spokoju?- burknął, jak tylko pokojówka zniknęła z pola widzenia. Odwrócił się twarzą do księżniczki. Jego wzrok mógłby w tej chwili zamrażać.
-Nie smakuje ci nasze jedzenie? A może … zbyt dużo u nas tych niuansów w etykiecie?- zagadnęła przyjaźnie. Nie chciała toczyć z nim batalii w tym kierunku.
-Szczerze?- kiwnęła głową zachęcając do kontynuowania, chociaż doskonale wiedziała, że trafiła w sedno- Wasze potrawy są mdłe. Niedoprawione. Albo odwrotnie- niewłaściwie dobrane. Ryba z owocami? Mięso z owocami? Papka owocowa do …- zabrakło mu określenia na rogaliki.- To się nie klei!
-Cóż… Artemisia słynie z łakoci… - podeszła bliżej.- Można poprosić kucharza, żeby zakupił przyprawy, które znasz z Tevinter… ale obawiam się, że i tak nie przygotuje ci takiego posiłku, jakiego pamiętasz z domu- spuściła głowę w dół.- Ojcu zależy, żebyś czuł się tu dobrze- Więc czemu nie każe się tobie ode mnie odwalić!?¬- Proszę, cię. Chociaż jeden obiad... wspólnie. Mój ojciec, matka… ty… ja… proszę- zakończyła prawie żebrząc. Wiedziała, że to i tak nie wzruszy jego ego, ale żywiła nadzieję, że choć jeden raz uda się jej go namówić. Wyciągnęła ręce i ujęła drobne szczupłe dłonie chłopaka. „Ma tak delikatną skórę… aż niemożliwe. Zawsze myślałam, że oni są …szorstcy w dotyku”. – Mogę ci podpowiadać, co w danej chwili powinno się zrobić….
Wykrzywił twarz w pogardzie. Tak bardzo pragnął maksymalnie ograniczyć kontakty z członkami rodziny królewskiej… Tak bardzo pragnął się od nich uwolnić… Tak bardzo… pragnął… wrócić do Tevinter! Nie. Zgodziłem się być daniną, więc muszę spełniać wszelkie warunki umowy. Nie mogę narażać Imperium przez moje widzimisie. Uległ. Pozwolił sprowadzić się schodami na pierwsze piętro, do jadalni.
Długi mahoniowy stół zakryto śnieżnobiałym obrusem. Porcelanowa zastawa sugerowała, że typowe popołudniowe danie składało się z przystawki- w formie zupy, dania głównego- na dużym talerzu i czegoś jeszcze. To, co on jadał było stanowczo okrojoną wersją dworskiego obiadu. Odruchowo przełknął ślinę. Potem usłyszał tylko słowa dziewczyny: „Usiądź obok mnie” i został porwany w wir labiryntu savoir vivre. Sophie i inne pokojówki stały sztywno przy krzesłach, gdzie zasiadali ucztujący. Król skinął lekko głową na powitanie, podobnie uczyniła jego żona. Deneve odkłoniła się im i szturchnęła Aranye, by poszedł w jej ślady. Koszmar… Za jakie grzechy muszę się tak katować!?
Każda służąca podała im po miseczce z wodą. W dłoniach dumnie dzierżyły chusty.
-Umocz palce, a potem pozwól Sophie je osuszyć- mruknęła pod nosem Deneve. Chłopak spojrzał na falującą taflę wody, ale wykonał polecenie w należyty sposób. Natomiast za pozwolenie na działanie ze strony Sophie, powinien dostać szóstkę… Dalej zaczęła się prawdziwa katorga.
Długo musiał walczyć z samym sobą, żeby zjeść zawiesistą pomarańczową zupę, którą księżniczka nazwała: zupą z dyni. Kiedy wszyscy skończyli służba wyniosła głębsze naczynia i powoli z namaszczeniem wnosiła długie posrebrzane tace z kolejno: polędwiczkami w sosie śliwkowym, łososiem zawijanym w ciasto francuskie, stekiem z masłem pietruszkowym ze smażonymi ziemniakami z dodatkiem cykorii, pieczonymi kaczymi nóżkami z pigwą oraz smażoną makrelą z porami. Nie sposób tego przejeść…
-Spróbuj po trochu każdego. Jedz powoli, patrz na sztućce… najlepiej jedz to samo co ja, w tym samym czasie- ciągnęła nauki Deneve, uważnie obserwując swoją matkę, czy czasem nie podsłuchuje.- Za chwilę wniosą talerz z serami…- zakomunikowała- Nie musisz ich ruszać, ale udawaj że któregoś skosztowałeś.
-Powiedz mi, Aranye- odezwała się z drugiego końca stołu królowa.- Czy Artemisia jest dla ciebie bardzo, bardzo dziwnym krajem, czy tylko troszkę dziwnym?
-Bardzo, dziwnym- przełknął gulę w gardle. Dlaczego tak bardzo się denerwuję? Przecież w Tevinter nigdy tak nie było…, wyczuł pewien zarzut w swoich własnych myślach, a potem nieprzyjemnie wbijający się między żebra łokieć, sugerujący żeby na razie skupił się na jedzeniu. Kierował się wzrokowymi i cielesnymi sygnałami przesyłanymi od dziewczyny, żeby czegoś nie pomylić, czy nie urazić zachowaniem, tudzież nie wściec rodziców Deneve.
Król cicho debatował o czymś z królową, nie zwracając szczególnej uwagi na dwójkę młodych, teraz usilnie starających pozbyć się zza pleców kuchmistrza, który chwilkę wcześniej wyczołgał się ze swojej jamy, zwanej kuchnią. Zachwalał przygotowane przez siebie potrawy i marudził, że tevinterczyk je za mało.
-Będziesz taki chudziutki- pokazał swój mały, gruby paluch.- Taki, jak nie będziesz jadać jak przystoi.
-Tak, tak, Johann… Idź już sobie…- pomachała mu ręką księżniczka.- Każ przynieść deser….
-Naturalnie…- podskoczył z radości. Ubóstwiał gotować i rozpieszczać królewskie podniebienia. Słusznie obawiał się, że nie przypodoba się gustowi młodego gościa, ale cóż…- Dzisiaj przygotowałem makaroniki migdałowe z białą czekoladą, torcik truflowy z orzechami i ciasto jogurtowe. Smacznego życzę!- skłonił się prawie zarywając nosem o podłogę, po czym zniknął w odmętach swego królestwa.
-Johann ma dość interesujące podejście do życia- przerwał konsternację Bryonice. Upił łyk białego wina i spojrzał uważnie na Aranye. Nie widział go już tydzień od momentu, w którym zjawił się na dworze po raz pierwszy. W chwili obecnej tevinterczyk wydawał się mu jeszcze piękniejszy niż wcześniej. Chłodna uroda, alabastrowa cera, fiołkowe oczy -miotające pod światło błyskawice, kruczoczarne długie włosy nienagannie uczesane w ciasny warkocz. Miał na sobie burgundową togę. „A więc wolisz ubierać się jak na maga przystało. Będzie trzeba wymienić ci resztę szat…”, pomyślał automatycznie dobierając odpowiednie kolory do urody chłopaka. –Powiedz mi, kiedy obchodzisz urodziny?
Po co mnie pytasz o takie bzdurne rzeczy?, syknął w myślach.
-Dwudziestego pierwszego marca- padła lodowato zimna odpowiedź. Miejsce urodzenia też mam ci podać?
-¬W pierwszy dzień wiosny- zatrzebiotała Deneve, wyraźnie ucieszona.- Czyli… -swoim zwyczajem przyłożyła palec do warg- Za dwa dni! Ojej!- nastała krótka cisza, której w żaden sposób nie potrafił zrozumieć. Cała trójka pogrążyła się na sekundę we własnych myślach, by następnie rozpocząć zupełnie nową dysputę.
-Bryonice, pamiętasz że w tydzień po święcie wiosny odbywa się tradycyjny bal na zakończenie zimy?- przypomniała sumiennie Miriam.- Szlachta będzie KONIECZNIE chciała poznać twojego przyszłego…- nie dokończyła. Bryonice ściął ją wzrokiem.
Kochanka? Nie żartuj sobie… Kochanka to on może mieć, ale nie tevinterczyka! Ze mnie może mieć co najwyżej kurwę…, pomyślał z pewnym niepojętym ubolewaniem Aranye.
-Mam nadzieję, że umiesz tańczyć- żachnęła się królowa, wstając od stołu. Dało się wyczuć rosnące napięcie.
-Matko…- usiłowała pohamować ją Deneve, również wstając.- W Tevinter…
-To jest Artemisia, nie Tevinter- zganiła ją ostro.- Jest taka tradycja, że bal otwiera król pierwszym tańcem z żoną …lub kochankiem- dodała ironicznie.
-Miriam, dość tego- warknął Bryonice. Oparł się rękoma o blat i uniósł w górę.- Nie życzę sobie takiego tonu podczas obiadu. W dodatku…
-Wasza Wysokość. Hallein chciałby z tobą pilnie mówić- w progu pojawiła się służka maga, jak zawsze przyodziana w długą skromną sukienkę, i jak zawsze uczesana w dwa luźne warkocze.
-Dziękuję. Przekaż mu, że już idę- wyprostował się, przejechał wzrokiem po zgromadzonych w jadalni, po czym opuścił ją w upartym milczeniu.
-Wybacz, poniosło mnie- przeprosiła Miriam.- Jeśli nie umiesz tańczyć, trzeba będzie cię tego nauczyć. Deneve, czekaj z nim jutro po śniadaniu w bawialni, dobrze? Im szybciej zaczniemy, tym więcej zapamiętasz- wyszła szybkim krokiem, o ile szybki mógł być, gdyż fiszbiny i inne ozdóbki nieco utrudniały chodzenie.
-Nie znasz się na tym, prawda?- poddała księżniczka, wzdychając ciężko.- Czeka nas duuuzo pracy.
-A jeśli ja nie chcę uczyć się tego czegoś?- prychnął ze złością. Wystarczy chyba, że musiałem wysiedzieć tu dwie godziny na baczność!
-Nie możesz. Takie są tutaj zasady….- jęknęła z boleścią na myśl, że chłopak odrzuca zaproszenie do tańca ze strony jej ojca- To byłoby …niegrzeczne… wręcz haniebne.
-Nie jestem jego kochankiem. Niech sobie tańczy z żoną!- wściekł się.
-Ojciec i matka dość często się ostatnio kłócą. Zagryźliby się w tańcu- zamilkła. Dawno nie pamiętała takiego dnia, żeby ta dwójka się o coś nie pokłóciła.- Ale wiesz, to nie jest aż takie straszne. Zobaczysz…
Zobaczysz… i to zapoczątkowało kolejne katusze
|
|