euphoria
Obłok
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów Płeć: Kobieta
|
|
autor: euphoria
tytuł: Szermierz
beta: anga971 (całujemy, dziękujemy, wielbimy :* )
pairing: LM/HP, SmH
rating: +18
Prolog
W ciemnościach
Są ludzie, którzy rozsiewają światło. I są ludzie, którzy wszystko zaciemniają.
— Phil Bosmans
W ciemności było słychać tylko trzask gałązek pod stopami napastników i nawoływania, które zdawały się dobiegać z każdej strony. Ktoś dysząc niemiłosiernie głośno przebiegł obok Harry’ego, ukrytego wśród korzeni jednego z drzew. Noc działała na jego korzyść, choć nie był pewny czy w Zakazanym Lesie kiedykolwiek panuje dzień. Zbyt gęste korony drzew powstrzymywały promienie słońca, przed rozjaśnieniem wszystkiego poniżej. Właśnie dlatego roślinność była tutaj tak uboga, poza sporadycznymi prześwitami polan.
Młody czarodziej ze wszystkich sił walczył z przymusem zaczerpnięcia powietrza. Wyczerpany po długiej ucieczce postanowił ukryć się w ciemności i przeczekać aż Śmierciożercy oddalą się. Tuż obok niego Ron przyciskał do siebie różdżkę, jakby tylko ona mogła ich uratować. Prawda była jednak inna. Mieli zbyt wielu przeciwników - Harry zdał sobie z tego sprawę już w parę sekund po tym, jak usłyszał charakterystyczny dźwięk wielu aportacji. Trzask ten nie był mu obcy - prawie rok wcześniej doświadczył tego dziwnego uczucia zakrzywiania przestrzeni, gdy zwolennicy Voldemorta pojawiali się na pamiętnym cmentarzu.
Nie zastanawiając się więc skąd wzięli się tutaj Śmierciożercy, ani dlaczego Snape zwabił ich na skraj Zakazanego Lasu, by odbyli swój szlaban - młody Potter pociągnął swojego przyjaciela w ciemność. Droga do Hogwartu była bowiem odcięta.
Zapewne mogliby jakoś dać znać dyrektorowi o niebezpieczeństwie, które im groziło, ale użycie magii równało się z dekonspiracją. Kolejnym powodem była chyba jedyna cenna informacja, którą przekazał im Hagrid podczas zajęć Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Zwabione przez zaklęcia mogły okazać się jeszcze większym zagrożeniem, niż Śmierciożercy, którzy przecież nie zamierzali ich pożreć i strawić.
– Chyba już poszli – wyszeptał Ron, gdy zrobiło się ciszej.
Harry dał mu znak , by rudzielec się schował, ale ciemność miała również swoje złe strony. Tak jak podejrzewał młody Potter, któryś z prześladowców używał zaklęcia wytężającego słuch i po chwili ponownie zmuszeni byli do ucieczki. Tym razem w stronę Hogwartu, choć w mroku trudno było dokładnie określić kierunek.
– Rozdzielamy się! – krzyknął w pewnym momencie do Rona, gdy mijali znajomy wąwóz.
Wybraniec miał nadzieję, że Śmierciożercy pobiegną za nim, dając tym samym wytchnienie przyjacielowi. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę z pomyłki. Zdecydowana większość popędziła bowiem za wyższym i lepiej widocznym Ronem. Sam zastanawiał się czy nie zmienić kierunku i nie dogonić przyjaciela, ale świszczący oddech za nim utwierdził go w przekonaniu, że nie jest sam. Próbował w ciemności dojrzeć przeciwnika, ale szata Śmierciożercy i jej nieskazitelna czerń utrudniały nawet rozpoznanie kształtu. Gdyby nie odgłos łamanych gałązek, nie zorientowałby się, że nie jest sam.
Płuca płonęły mu już żywym ogniem, a gardło piekło niemiłosiernie. Omdlałe z wysiłku mięśnie ruszały się bardziej z przyzwyczajenia, niż woli, która powoli słabła. Jednak chęć przeżycia pchała go do przodu, więc parł w mrok. Po pewnym czasie wykonał jeden nieostrożny ruch i potknął się o wystający korzeń. Kostka zapiekła go, a wytrącona z dłoni różdżka upadła.
Nieznajomy stanął nad nim i Harry był pewien, że trzyma go w szachu.
- Lumos – szepnął czarodziej, oświetlając twarz Gryfona. – Pan Potter, idealnie – wymruczał zadowolony Lucjusz Malfoy, którego nie sposób było nie poznać po głosie. – Mój Pan będzie zadowolony – dodał całkiem niepotrzebnie.
Harry zadrżał, szukając wciąż różdżki, zamiast jednak niej namacał dłonią krótki patyk. Niewiele się namyślając skierował go w stronę Malfoya, który roześmiał się nieprzyjemnie.
– Co chcesz zrobić tym patyczkiem? Podrapać się? – zaszydził.
Zaklęcie przestało działać, więc Gryfon dał sobie czas, by przyzwyczaić się do ciemności. Po czym mocniej chwycił patyk, jakby był jego ostatnią deską ratunku i obserwował czubek różdżki Malfoya. Skoro Śmierciożerca nie użył jeszcze zaklęcia, które by go unieruchomiło, to może udałoby mu się jakoś wydostać z tej sytuacji. Dotąd zawsze znalazło się jakieś inne wyjście, dzięki któremu dawał sobie radę. Nie tracąc nadziei i wzmacniając chwyt podbił różdżkę Malfoya. Ten bez chwili namysłu, uderzył w patyk, który Harry obrócił ruchem samego tylko nadgarstka i wbił go w środek dłoni mężczyzny. Z ust przeciwnika wydobył się głuchy jęk, więc uderzenie musiało być silniejsze, niż młody Potter przypuszczał. Cokolwiek jednak by to nie było, różdżka Malfoya wypadła mu w rąk.
Harry poczuł niesamowitą satysfakcję, która jednak szybko minęła, gdy zdał sobie sprawę, że jego położenie niewiele się zmieniło. Teraz obaj nie mieli różdżek, ale Malfoy był wyższy i silniejszy. Na domiar tego, ktoś zbliżał się szybko w ich kierunku.
– Potter, odczołgaj się gdzieś i siedź cicho – wysyczał mężczyzna, a Harry zamarł nie rozumiejąc.
Nie kazał sobie jednak dwa razy powtarzać.
Malfoy przywołał różdżkę jakimś nieznanym zaklęciem, które nie przypominało w niczym zwykłego accio i zawrócił bez słowa. Chwilę później musiał spotkać się z drugim Śmierciożercą, bo odgłosy biegu ucichły.
– Złapaliście go? – zapytał zimno.
– Nie, Panie – odpowiedział usłużnie drugi mężczyzna.
– Potter się wam wymknął. On dzieciak, wam, siedmiu dorosłym czystokrwistym czarodziejom – syczał coraz natarczywiej.
Mężczyzna skulił się, choć Malfoy nawet nie podniósł głosu.
– Panie, nie mieliśmy żadnych szans w tych ciemnościach…
– Będziesz tłumaczył się Czarnemu Panu, nie mnie – rzucił sucho.
Po chwili, do uszu Harry’ego dobiegł odgłos aportacji.
Rozdział I
W świetle
Z gabinetem Albusa Dumbledore’a Harry nie miał zbyt miłych wspomnień. Trafiał tu zawsze, gdy dyrektor miał mu coś ważnego do powiedzenia, a i tak kończyło się to czymś nieprzyjemnym. Wiekowy czarodziej nigdy nie słuchał też dowodów na nielojalność Snape’a, których w trójkę dostarczali niemal na każdym kroku. Mistrz Eliksirów zawsze miał jakąś wymówkę, dotyczącą swojego udziału w takiej, czy innej sytuacji. Wyjaśnienie, dlaczego widziano go na Nokturnie, bądź tak jak w przypadku zdarzenia z ostatniego tygodnia, gdy Harry i Ron niemal przez dwie godziny uciekali przed Śmierciożercami, choć powinni być na szlabanie, właśnie ze Snape’em. Zapytany o to zasugerował, iż Draco Malfoy mógł na życzenie ojca skierować obu Gryfonów na skraj Zakazanego Lasu.
Co prawda podrobienie notatki nie było trudne. W końcu Harry podrabiał zwolnienia od Pani Pomfery odkąd skończył dwanaście lat, a Fred i George wzięli się ostro za edukowanie młodszych roczników Gryffindoru. Bądź co bądź, wrodzona podejrzliwość w stosunku do Snape’a, nie pozwoliła mu od tak uwierzyć w opowiedzianą bajeczkę. W drodze do gabinetu Dumbledore’a był przekonany, iż czeka go ciąg dalszy przekonywań – bowiem odmówił spędzania szlabanów w towarzystwie Mistrza Eliksirów, tłumacząc się kwestiami bezpieczeństwa.
– Dobry wieczór, panie dyrektorze. – Po wejściu do pomieszczenia przywitał się jak najuprzejmiej potrafił, dostrzegając stojącego w rogu Snape’a.
W świetle świec mężczyzna wyglądał gorzej niż zwykle, więc Harry wyobraził sobie nieudane eliksiry, które dzisiaj musiały wybuchać podczas zajęć Puchonów i uśmiechnął się z satysfakcją.
– Widzę, że jesteś w dobry humorze, drogi chłopcze. – Głos Dumbledore’a był jak zwykle łagodny, ale pobrzmiewało w nim ukryte pytanie.
– Profesor Trelawney po raz pierwszy nie wywróżyła mi śmierci – przyznał całkiem szczerze, a jego uśmiech poszerzył się, gdy z miejsca, w którym stał nauczyciel dobiegło prychnięcie pełne pogardy.
Szaty Snape’a zaszeleściły, gdy podszedł bliżej biurka i oparł o drewniany blat jedną ze swych kościstych dłoni.
– To dowód na to, jak bardzo się myli – mruknął.
Zmarszczki na czole Dumbledore’a pogłębiły się, gdy zdjął z nosa okulary połówki.
– Pewnie zastanawiasz się dlaczego cię tutaj wezwałem… – ciągnął, jakby komentarz Snape’a nie miał miejsca.
– Jeśli chodzi o szlabany… – zaczął Harry.
– Nie – przerwał mu szybko dyrektor. – Nie będziesz miał w tym roku zbyt wiele czasu na kary za przewinienia. – Dumbledore przez chwilę wyglądał, jakby próbował uporządkować myśli krążące po jego głowie, a gdy w końcu się odezwał jego głos nie był już tak łagodnym, jakim znał go Harry. – Dostaliśmy propozycję dwa dni temu i wiedz, że obie doby poświęciłem na dokładne przemyślenie tego wszystkiego. Ta wojna nie dąży w kierunku, którego spodziewaliśmy się początkowo. – Spojrzał na Snape’a, który oparł się o jeden z wysokich regałów z książkami tak, by widzieć ich obu i drzwi. – Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie Voldemort uderzy tym razem, a data twoich siedemnastych urodzin zbliża się.
Brew Harry’ego uniosła się nieznacznie. Dumbledore rzadko pozwalał sobie na udzielanie tak wielu informacji za jednym razem, więc młody Potter niemal wtopił się w fotel z niecierpliwości.
– Obaj z Severusem uważamy, że nie jesteś gotowy i gotowy nie będziesz do lipca…
– Gdybyśmy mieli odpowiedniego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią…
Snape chrząknął, nim Harry skończył zdanie.
– Nic by to nie dało. Od początku powinieneś być osobno szkolony do tego tylko zadania – mruknął.
Musiał niechętnie się z nim zgodzić. Właściwie już wcześniej dziwiło Harry’ego, że pozostawiono go samemu sobie na tak długo. Zamiast ćwiczyć, trenować, uczyć się nowych zaklęć – spędzał czas jak jego rówieśnicy. Co prawda cieszył się każdą chwilą, w której mógł udawać, że to się nie zmieni i żadnej nie chciałby stracić, jednak gdy dwa lata temu dowiedział się o przepowiedni, zmienił się jego punkt widzenia. Zdał sobie sprawę z tego, że od przeznaczenia nie ucieknie, a zmierzenie się z Voldemortem będzie oznaczało niemal na pewno jego śmierć lub trwałe okaleczenie, gdy i tym razem fortuna okaże się dlań łaskawa. Mimo najlepszych chęci, sam nie dał rady nadrobić kilkuletnich braków.
– Może profesor Lupin mógłby… – zawiesił znacząco głos.
Dumbledore zaprzeczył nerwowym ruchem głowy, który powiedział Harry’emu więcej niż słowa.
– Teraz, nawet gdyby profesor Snape zaczął cię uczyć… Zresztą to już i tak nieważne– westchnął, splatając przed twarzą dłonie.
– Jesteśmy w beznadziejnej sytuacji? – spytał wprost.
Cień przebiegł po twarzy dyrektora, gdy ponownie na niego spojrzał.
– I tak, i nie, Harry. – Potarł nos u nasady. – Jak wspominałem wcześniej, drogi chłopcze, dostaliśmy pewną dość nieoczekiwaną propozycję…
– … której nigdy nie powinniśmy nawet rozważać – wszedł mu w słowo Snape.
– Boję się, że nie mamy innego wyjścia – odparł Dumbledore.
– Już lepiej byłoby ładnie opakować Pottera i dostarczyć go Czarnemu Panu z odpowiednim liścikiem – zakpił.
Przez chwilę Harry przeskakiwał wzrokiem od jednego do drugiego, aż w końcu dyrektor uderzył pięścią w blat, przerywając dyskusję.
– Nie mamy innego wyjścia – powiedział z nowo odzyskaną pewnością.
Snape o dziwo zacisnął tylko wargi i rzucając Harry’emu nieokreślone spojrzenie, przytaknął. Gryfonowi ta niema zgoda skojarzyła się z zatwierdzeniem wyroku, co samo w sobie wywołało niemiły dreszcz.
– Nie mamy innego wyjścia – powtórzył już ciszej Dumbledore. – Zgodził się na przesłuchanie pod wpływem Veritaserum – dodał.
To musiało zaskoczyć Snape’a, bo nareszcie opuścił swoje miejsce pod ścianą i podszedł bliżej.
– Zastosowałem na nim legilimencję. Zrobiłem wszystko, by zapewnić Harry’emu bezpieczeństwo. Nie to jest jednak przedmiotem naszej dyskusji. – Okulary powróciły na nos Albusa Dumbledore’a, gdy podniósł z biurka list zapisany eleganckim pismem. – Drogi Dyrektorze – zaczął czytać. – Nie wiem czy słyszał Pan legendę o szermierzu natchnionym, niepokonanym mistrzu szpady, którego od setek lat poszukuje Gildia Gladio. Podobno rodzi się on w najbardziej nieprawdopodobnej rodzinie, która nigdy nie miała nic wspólnego z tradycją walki białą bronią. Plotka głosi, iż z pozoru jest najzwyczajniejszym dzieckiem, może nawet odrobinę niezbyt rozgarniętym, jednak nadrabia refleksem. Dzięki czemu dokonuje rzeczy niemożliwych, dla innych awykonalnych.
Jeśli prawdą jest to, co głoszą podania; jest świętym Graalem wszystkich szermierzy świata. Samoukiem, który jest nie do pokonania przez większość już w chwili, gdy po raz pierwszy ma styczność ze szpadą. Gdy jednak jest przyuczany o zasadach - staje się niezwyciężonym, nawet dla tych, którzy sztuce walki poświęcili całe życie…
Dumbledore odłożył pergamin i okulary z powrotem na biurko.
– I co o tym myślisz, Harry? – spytał cicho.
Gryfon popatrzył na dyrektora, nie rozumiejąc.
– Od kogo ten list? – zaryzykował pytanie.
– Od Lucjusza Malfoya.
Harry zamrugał niepewnie, dalej nie przyjmując do wiadomości tego, co zaczynało powoli wypływać z mętliku myśli.
– Dlaczego go napisał? Jest Śmierciożercą – stwierdził.
Zmarszczki na czole Dumbledore’a pogłębiły się.
– Jest też obecnie najwyższym rangą szermierzem w Gildii, co oznacza, że im przewodzi.
Harry przemilczał nową informację, wiedząc, że sam nie powie tego na głos.
– Lucjusz Malfoy sądzi, że jesteś szermierzem natchnionym i chce cię uczyć – dodał Dumbledore. – Co o tym myślisz?
To dziwne – pomyślał Harry – że gdy przez kilka lat walczysz o to, by decydować o własnym losie, a kiedy w końcu ci na to pozwolą, nie wiesz, co zrobić.
Gryfon otworzył lekko usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Mętlik w jego głowie powiększył się i zamiast odrobiny jasności, w jego umyśle wciąż pojawiał się ten sam obraz ciemności. Mroku Zakazanego Lasu, z którego wyłonił się Malfoy i kazał mu się ukryć, a sam odszedł z drugim Śmierciożercą. Harry nie wiedział jak to odebrać i nie powiedział o tym nigdy nikomu, a teraz powoli zaczynał tego żałować.
– Czy wie pan, co on zrobił Malfoyowi? – zapytał nagle, patrząc wprost na Snape’a.
Czarne tęczówki rozszerzyły się lekko.
– Jest pan szpiegiem, więc musi pan wiedzieć – dodał szybko, widząc, że Mistrz Eliksirów się waha.
– Kiedy? – mruknął niechętnie profesor.
– Gdy nie dostali mnie w Zakazanym Lesie – uściślił.
Wzrok Snape’a stał się nagle na powrót twardy i nieprzenikniony.
– Trzydzieści minut – rzucił sucho mężczyzna, a Harry przestał pytać.
Zaczął wiercić się w fotelu, który nagle stał się bardzo niewygodny i skrzyżował wzrok z Dumbledorem. W świetle świec dyrektor wyglądał na o wiele starszego, niż w rzeczywistości. Możliwe, że to sytuacja, w której się znaleźli, dokonała tak wielkiej zmiany.
– Zgadzam się – odpowiedział prosto.
|
|