euphoria
Obłok
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów Płeć: Kobieta
|
|
autor: euphoria
tytuł: Poplątane
rating: +18
beta: zanda
ostrzeżenia: wizja ustroju politycznego Wielkiej Brytanii jest czysto wyssana z palca... niektóre rzeczy - owszem mogą się nakładać, ale nie jestem politologiem jakieś zwyczaje czy coś tam - to nie moja działka... lubię żyć we własnym świecie i swojej piaskownicy magii nie ma... wprowadzenie własnych postaci i kompletny non - kanon... jak to ja... :0
dla deedwardy [a co... se odmienie ]
Rozdział 1
Jestem niezapisaną księgą
Wyryć pierwsze słowa pozwalam tobie
Zielonym atramentem.
Kiedy Adrien kładł na półce jedną z setek książek, dostarczonych dzisiejszego ranka, napotkał nagle nieprawdopodobnie zielone spojrzenie, wpatrzone wprost w niego. Właściciel tych nieprzeciętnych oczu odchrząknął znacząco, zmuszając go do jakiejkolwiek reakcji, innej niż permanentne gapienie się. Jak zahipnotyzowany okrążył regał i stanął twarzą w twarz z niesamowicie przystojnym brunetem, który z delikatnym rumieńcem próbował przeprosić za najście.
— To raczej ja powinienem przeprosić, że pana nie usłyszałem — odpowiedział siląc się na spokój. — Szuka pan czegoś konkretnego? — zapytał niemal z miejsca, mając nadzieję, że przynajmniej brzmi profesjonalnie.
Brunet — o ile było to w ogóle możliwe — zarumienił się jeszcze bardziej i przecząco pokręcił głową, po czym spojrzał z przerażeniem na kilka rzędów równo stojących regałów wypełnionych po brzegi książkami.
— Prezent? — Adrien spytał uprzejmie i zaryzykował nieśmiały uśmiech.
Już dawno nie czuł się tak zdezorientowany i niepewnym w czyimś towarzystwie. Zlustrował wzrokiem stojącego przed nim mężczyznę, ostrożnie badając każdy szczegół jego ubioru, szukając czegokolwiek, co mogłoby zdradzić jego tożsamość. Na jego nieszczęście zwykła koszulka polo i dobrze dopasowane dżinsy, mówiły niewiele nawet o jego guście. Umysł Adriena pracował jednak bardzo szybko, analizując nawet te strzępy informacji; zachowawczo, ostrożnie.
— Tak — odparł krótko zapytany.
— Kobieta? Mężczyzna? — Nie wiedział, co wolałby usłyszeć.
— Kobieta, przyjaciółka. Zainteresowana literaturą… — urwał. — Studiowała w Oksfordzie. Nie wiem czy to pomoże.
Adrien uśmiechnął się lekko. Oksford. Ile już lat minęło? Trzy? Najwyżej cztery. Odwrócił się plecami do mężczyzny i pewnie podszedł do jednej z półek za kontuarem.
— Jeśli przyjaciółka miała zajęcia z tymi samymi profesorami co ja, to podejrzewam, że ta będzie idealna — powiedział lekko, podając zdumionemu mężczyźnie dość dziwnie oprawioną książkę.
Ten wziął ją ostrożnie do ręki, nie będąc najwyraźniej pewnym, czy go na przykład nie pogryzie.
— Zmuszony jestem zapytać co to — mruknął speszony.
— Wiliam Szekspir, „Sen nocy letniej", nic specjalnego, ale wydrukowano ją w 1900 roku, więc jako ciekawostka będzie doskonała — odparł pewnie.
Brunet uśmiechnął się szeroko, co wprawiło Adriena w osłupienie. Radość zdawała się sięgać w głąb szaleńczo zielonych oczu, uwydatniając ich niezwykłą barwę. Poprawił nerwowo własne okulary, które zdążyły się zsunąć z jego nosa.
— Mógłby pan zapakować w coś ładnego?
— Oczywiście.
Kilka minut później w księgarni został sam, nie mogąc zapomnieć o zieleni.
***
Był bardzo zaskoczony, kiedy następnego dnia napotkał tego samego mężczyznę tuż przed drzwiami księgarni. Brunet niepewnie przestępował z nogi na nogę, wyglądając na naprawdę zdenerwowanego, jednak gdy tylko dostrzegł Adriena szeroko się uśmiechnął.
— Przepraszam za tak wczesne najście, ale skoro wczoraj uratował mi pan życie — urwał, zdając sobie sprawę, że plecie. — To znaczy ten prezent, nie wiem czy pan pamięta…
— Pamiętam. Wydanie z 1900 roku — przerwał mu. — Czym mogę służyć tym razem? — zapytał, otwierając drzwi.
— Znów potrzebny mi prezent. Dla tej samej przyjaciółki — mruknął.
Adrien zatrzymał się w pół kroku i spojrzał groźnie na mężczyznę, który aż sapnął na widok jego miny.
— Nie chce mi pan chyba powiedzieć, że uszkodził pan wydanie z 1900… — zaczął ostro.
— Nie! Nie! Ależ oczywiście, że nie! — zaprzeczył. — Tylko, że jej chłopak… Nie ma dziś czasu…
Adrien zachichotał.
— Nie musi pan niczego więcej tłumaczyć. Poszukamy czegoś adekwatnego do rodzaju ich związku — powiedział.
Spędzili pomiędzy półkami zaledwie kilka minut. Adrien dotykał z czułością grzbietów ksiąg, tych starszych i tych całkiem nowych. Z namaszczeniem odkładał każdą, którą wysunął z rzędu, ustawionego według własnego schematu.
— Studiował pan w Oksfordzie? — usłyszał niepewne pytanie.
— Tak — odparł odwracając się. Rękawy pastelowo niebieskiej koszuli podwinął kilka minut wcześniej, jego srebrny zegarek wskazywał za dziesięć dziewiątą. — Literaturę angielską — dodał mimochodem.
Nastała niezręczna cisza.
— A pan? — złamał się w końcu.
— Londyński Instytut Ekonomii i Nauk Politycznych — padła niezbyt krótka odpowiedź.
— Polityk? — zapytał kwaśno.
— I tak, i nie. Zainteresowany polityką, ale jednak trzymający się na uboczu — urwał, a
Adrien odwrócił się do niego bokiem, słysząc dźwięk dzwonka zamontowanego przy wejściu.
— Przepraszam — powiedział krótko i ruszył w tamtym kierunku.
Kolejna dostawa wytrąciła go z równowagi. Dwóch mężczyzn z uniformach wnosiło ciężkie pudła do księgarni, zastawiając całe przejście.
— Cholera — zaklął, podpisując formularz i przepchnął się z powrotem do klienta. — Mam dla pana idealną książkę.
Zaraz potem brunet wyszedł z zapakowaną w ozdobny papier kolejną sztuką Szekspira. Adrien jednak był zbyt zajęty, by zauważyć jak nieznajomy zatrzymuje się w drzwiach i patrzy na niego przenikliwym wzrokiem.
***
Kolejny raz spotkali się tuż pod księgarnią dokładnie tydzień później, gdy niosąc kawę na stercie segregatorów, omal nie wylał jej na swoją ulubioną bladoróżową koszulę. Idealnie wyprasowana podkreślała jego prostą sylwetkę i niewielkie wcięcie w talii, za które wyśmiewano go latami.
— Może pomogę? — spytał ktoś bardzo cicho. Kawa i kilka segregatorów opuściły jego ręce, dając mu sposobność do bezpiecznego otwarcia drzwi.
— Dziękuję — sapnął, wpuszczając mężczyznę do środka.
Poukładał wszystko szybko za kontuarem i odwrócił się do mężczyzny, który znowu uśmiechał się ciut nerwowo, przygryzając dolną wargę.
— Przyjaciółka była wniebowzięta — zaczął. — To znaczy, chciałem podziękować…
— Książki. Pamiętam — przerwał mu Adrien. — Może pan wierzyć lub nie, ale specjalne wydania zapamiętuję bez problemu. — Nie dodał, że te zielone tęczówki pomogły mu stukrotnie. — Potrzebuje pan czegoś podobnego? — spytał sięgając już po następną pozycję, która mogłaby wydać się odpowiednia.
— Nie. To znaczy… Ja chciałbym... — zaczął niepewnie. Głos mu drżał. — Jestem Harry Potter — odparł w końcu i wyciągnął dłoń.
— Adrien Blake — przedstawił się, ściskając jego prawicę.
— Czy chciałbyś ze mną wypić kawę? — zapytał już całkiem bezpośrednio, uśmiechając się w najbardziej chłopięcy sposób, jaki Adrien kiedykolwiek widział.
— Z przyjemnością.
Umówili się na lunch, który zarówno dla Harry'ego jak i dla Adriena był jedyną wolną chwilą dnia. Niewielka kawiarenka na obrzeżach Londynu dawała akurat tyle prywatności ile obaj potrzebowali do zamienienia ze sobą kilku zdań. Harry pracował obecnie jako asystent jednego z członków Izby Lordów, na co Blake skrzywił się nieznacznie, co nie umknęło drugiemu mężczyźnie.
— Nie przepadasz za polityką? — zapytał. Adrien twierdząco skinął głową. — Dlaczego?
— Hipokryzja, nepotyzm, ostracyzm... Mam wymieniać dalej? — parsknął Blake.
— Czyli raczej nie jesteś monarchistą? — spytał ostrożnie.
— Ależ ja właśnie jestem monarchistą — odparł zdumiony Adrien. Okulary znowu zatrzymały się niebezpiecznie blisko końcówki nosa. Poprawił je szybko, odgarniając kilka blond kosmyków z czoła. — Uważam tylko, że pewne rzeczy wymagają modyfikacji, ale oceniając po obecnej sytuacji, jestem w zdecydowanej mniejszości.
Harry roześmiał się, a Adrien zdał sobie sprawę, że coraz bardziej podoba mu się ten dźwięk. Podobnie jak, niby przypadkowe, muśnięcia dłoni czy stóp.
— Wszystkie trzy erynie polityki, które wymieniłeś, występują w każdym ustroju — zauważył Potter. — I raczej nic tego nie zmieni.
— Nic też nie zmieni mojego zdania — uciął twardo Blake.
— Nie zamierzam w nie ingerować — odpadł spokojnie Potter. — Przynajmniej dopóki Hermiona będzie zadowolona z prezentów ode mnie — zażartował.
— Czyli zamierzasz mnie częściej napastować w księgarni? — Uniósł jedną brew.
— Tak długo jak będziesz mi na to pozwalał — Potter postanowił zagrać w tę samą grę.
Adrien roześmiał się i pochylił do przodu, głęboko wciągając powietrze do płuc. Kwiat lipy i coś niezidentyfikowanego wypełniło jego nozdrza.
***
Spotykali się od tygodnia, pijąc kawę podczas przerwy w pracy. Czasem Potter przynosił coś do jedzenia i siedzieli rozmawiając o sytuacji politycznej w kraju, czy książkach. Harry coraz częściej przysuwał się blisko, muskając dłonią kolano Adriena i wywołując całkiem przyjemne dreszcze wzdłuż jego ciała. Mężczyzna odwzajemniał się tym samym, czekając na jakieś pewniejszy krok ze strony bruneta. Dni mijały w ustalonej rutynie spotkań; rano krótkie przywitanie się, gdy Potter pędził do pracy mijając po drodze księgarnię, potem lunch i niezobowiązujący flirt.
Adrien powoli tracił cierpliwość, co u niego było zjawiskiem dość dziwnym. Zazwyczaj spokojny i opanowany coraz częściej nerwowo spoglądał przez okno, gdy Harry spóźniał się choć o minutę. W końcu pewnego dnia bezpardonowo wciągnął bruneta do księgarni i zanim ten cokolwiek zdążył wykrztusić, wpił się w jego usta. Początkowo Harry zamarł, zaskoczony nagłym atakiem, ale w kilka chwil później, upuszczając torbę, którą zwykł nosić na ramieniu, przyciągnął bliżej Adriena, popychając go w kierunku jednego z regałów. Blake oderwał się od niego.
— Tylko nie moje książki — sapnął, zmieniając kierunek na kontuar.
Sosnowe drewno wbiło się w pośladki Pottera, uwięzione pomiędzy meblem i biodrami blondyna, który nie czekając ani chwili ponownie złączył ich języki w dzikim tańcu. Przywarł mocniej do mężczyzny, czując, że jego podniecenie rośnie wraz z narastającą potrzebą oddechu. Wciągnął potężny haust powietrza liżąc Harry’ego po szczęce, gdy ten za wszelką cenę próbował wyswobodzić ręce i rozpiąć choć kilka guziczków z jego brzoskwiniowej koszuli. Adrien jednak przytrzymał jego nadgarstki i ugryzł go tuż za uchem.
— Nie teraz — szepnął i zaczął ssać płatek. — Spotkajmy się o dziewiętnastej w restauracji naprzeciwko — dodał jednym tchem, wypuszczając spomiędzy warg delikatny kawałek ciała.
Potter zamruczał zaciskając mocno powieki.
— Zgadzasz się? — spytał Adrien, ocierając się o niego biodrami.
— Taaak. — Z ust bruneta wydobył się przeciągły jęk, który równie dobrze mógł być odpowiedzią, jak i reakcją na działania Blake'a.
Ten z chytrym uśmieszkiem odsunął się krok do tyłu, poprawiając zagniecioną w paru miejscach koszulę.
— I właśnie w ten sposób, Harry, JA umawiam się na randki — powiedział, usiłując opanować drżący głos.
Brunet popatrzył na niego spode łba opierając się na blacie. Chwilę milczał uspokajając oddech, aż w końcu uśmiechnął się szeroko.
— W zasadzie mogłeś mnie pocałować wcześniej — powiedział Harry, szczerząc się.
— Dlaczego to ja miałbym całować ciebie? — zapytał odrobinę zbyt wyniośle.
— A dlaczego nie?
Adrien uśmiechnął się ponownie i podszedł bliżej do Pottera, poprawiając mu nieco rozluźniony krawat.
— Przekonałeś mnie — odparł i cmoknął go prosto w usta nie pogłębiając pocałunku. Harry sapnął zaskoczony, gdy ich wargi rozłączyły się. — Jeśli jest coś, co wiem o polityce, to na pewno to, że jeśli nie wypijesz teraz spokojnie czegoś zimnego to twój szef zacznie wypytywać sekretarki o to, która cię tak urządziła — powiedział. — Sok jabłkowy, pomarańczowy czy porzeczkowy?
— Pomarańczowy, poproszę. I mój szef nie będzie wypytywał sekretarek — urwał. — Nie ukrywam się — dodał krótko.
— Nie dość, że polityk to jeszcze liberał — mruknął Adrien, udając niezadowolenie. Podał mu szklankę zmrożonego soku i wyjął kostkę lodu wprost ze swojej, ssąc ją lekko we własnych ustach. Potter dobrą chwilę sztyletował go wzrokiem.
— Nie pomagasz — powiedział, poprawiając spodnie.
— A kto powiedział, że zamierzałem ci pomagać? — zapytał Adrien i parsknął.
Harry wyszedł z księgarni mocno spóźniony, potrącając po drodze pieszych, którzy nie zdążyli uskoczyć. Szeroki uśmiech nie znikał z jego twarzy aż do szesnastej. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia w co się ubrać.
Koniec rozdziału pierwszego
|
|