euphoria
Obłok
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów Płeć: Kobieta
|
|
autor: euphoria
tytuł: Harry Potter i Bramy Avalonu
ostrzeżenia: niebetowano... mam nadzieję, że nie będzie trącić blogiem, bo mam strasznie dziwny pomysł... +18 mówi samo za siebie, więc nie mam nic do dodania
___
dla kruszynki, żeby w siebie uwierzyła...
Rozdział I
Severus Snape owinął się szczelnie czarną peleryną i ruszył w kierunku ulicy Śmiertelnego Nokturnu, mając jednocześnie nadzieję, że przynajmniej tym razem uniknie ciekawskich pytań członków Zakonu Feniksa. Ta niezbyt dobrana banda coraz częściej irytowała go swoim bezsensownym zachowaniem, czy wręcz irracjonalnymi podejrzeniami w stosunku do niego samego. Z jednej strony zdawali sobie sprawę, iż jest szpiegiem, z drugiej jednak coraz częściej przychodziło mu na myśl, że pomimo wszystkich trudów nie zaufają mu już nigdy i do końca swoich dni pozostanie zwykłym Śmierciożercą. Gdyby ktoś spytał go o zdanie – stwierdziłby, że ma ich wszystkich po dziurki w nosie. Nie oni w końcu z narażeniem życia dostarczają niezbędnych informacji. Nie oni muszą znosić humory Czarnego Pana. Nie oni mają setki tożsamości, w których powoli gubią się, mając jednocześnie nadzieję, że kiedyś nadejdzie czas, by po prostu być sobą.
O tak. Był przemęczony. Kolejne ataki, w których zmuszony był brać udział, nadwerężyły jego nerwy. Na domiar tego ten przeklęty Potter zdawał się siedzieć w głowie Czarnego Pana i wiedział jak Severus zabija jedną rodzinę po drugiej. Oskarżył go zresztą kilka dni temu, że jest Śmierciożercą. Doprawdy, jakby on sam o tym doskonale nie wiedział. Ale czegóż mógłby się spodziewać po uroczym nieskalanym Złotym Chłopcu Dumbledore’a? Potter zbyt mało widział na oczy, zbyt mało przeżył, by odróżnić od siebie morderstwo i akt miłosierdzia. Rzucenie pojedynczej Avady, cienkiego zielonego promienia, który stanowił granice pomiędzy życiem i śmiercią, to nic w porównaniu z setkami klątw Czarnej Magii, którą stosowali inni. O tak – oni nie używali Avady. Ich ofiary umierały od ilości obrażeń lub z własnej ręki. Czasem z ręki bliskich, którzy nie mogli znieść bólu w niemych obłąkanych oczach. Ale cóż mógłby wiedzieć na ten temat Chłopiec, Który Przeżył? Wybraniec, dla którego rzucenie nawet pojedynczej klątwy było przestępstwem na miarę stulecia.
I to od niego tak wiele teraz zależy…
- Merlinie, miej nas w opiece – wyszeptał zsiniałymi z zimna wargami i wszedł do jednego z podejrzanie wyglądających sklepików, ignorując mężczyznę, który skłonił się do ziemi.
***
Pierwszy dzień w Hogwarcie, który od wieków rozpoczynał się Wielką Ucztą, był wydarzeniem samym w sobie niezwykłym. To on zazwyczaj decydował o kształcie całego roku szkolnego i narzucał mu pewien ton. To wtedy Tiara Przydziału nakreślała nowy kierunek w życiu wielu osób i dziś też wszyscy mieli poznać nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Już wcześniej w pociągu do Hogwartu Harry i Ron przeszukiwali wszystkie wagony mając nadzieję, że podobnie jak Lupin – nowy profesor przyjedzie wraz z nimi, ale wszystkie po brzegi były wypełnione dobrze znanymi uczniami lub pierwszoroczniakami. Na prośbę Hermiony w końcu wrócili do własnego przedziału, wymieniając się wspomnieniami z wakacji. Jak zwykle Potter nie wspominał zbyt wiele na temat własnego wujostwa, dając szansę opowiedzenia innym o tym co przeżyli podczas dwóch pięknych słonecznych miesięcy.
A teraz siedzieli przy prostym drewnianym stole w Wielkiej Sali i obserwowali nieobsadzone miejsce. Nowy profesor nie zjawił się jeszcze, a stara kadra wydawała się czymś wyjątkowo podenerwowana. McGonagall wprowadziła pierwszoroczniaków i rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. Wiwatom nie było końca, nieważne czy brawo bili Gryfoni, Krukoni, Puchoni czy niezbyt lubiani Ślizgoni. W końcu Dumbledore uciszył wszystkich ruchem dłoni i podszedł do mównicy.
- Chciałbym Was wszystkich powitać w Hogwarcie – zaczął swoim łagodnym głosem. – Zakaz wstępu do Zakazanego Lasu jest wciąż aktualny, podobnie jak spacery po trzecim piętrze – urwał i spojrzał za siebie, na miejsce które powinien zajmować nowy profesor. – Nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią będzie… a raczej będą – poprawił się. – George i Fred Weasley. Brawa! – powiedział odrobinę głośniej i zaczął klaskać.
Szok trwał tylko kilka minut, Gryfoni wpatrywali się w Rona i Ginny, którzy z nieprzyjemnymi rumieńcami tłumaczyli, że nie mają zielonego pojęcia, co się dzieje. Wszyscy w końcu wstali z miejsc skandując imiona bliźniaków, którzy jakby nigdy nic pojawili się odrzucając swoje peleryny niewidki. Hałas przekraczał już dopuszczalne normy, gdy Dumbledore ponownie wszystkich uciszył.
- Proponuję wrócić teraz do uczty, smacznego wszystkim!
Hermiona spojrzała na dumnych z siebie bliźniaków, którzy co rusz puszczali oczko w stronę młodszych Gryfonek.
- Mam nadzieję, że czegoś nas nauczą – zaczęła niepewnie.
- Mam nadzieję, że przeżyję ten rok w jednym kawałku – zajęczał Ron i wbił wzrok w blat stołu.
***
Następnego dnia Weasley odmówił wstania na śniadanie. Co prawda siedzieli do późna wczorajszej nocy, ale Ron nigdy nie odpuściłby sobie posiłku. Harry chcąc nie chcąc zaczął od proszenia, a skończył na grożeniu, co i tak nie odniosłoby przewidywanego skutku, gdyby nie pojawienie się dwóch kolejnych pomarańczowych łbów. Bliźniacy w szatach profesorskich rozdawali na prawdo i lewo uśmiechy, aż w końcu podeszli do siedzącego przy kominku Rona.
- Wiedzieliśmy, że stchórzysz – zaczął jeden.
- Więc pewnie ucieszy cię…
- … że mamy z Dumbledorem umowę…
- … że nie będziemy ci specjalnie dokuczać…
Ron spojrzał na nich spode łba, ale nie wyglądał na ani trochę uspokojonego.
- To tylko oznacza, że będziecie mi dokuczać normalnie, znam was – mruknął i zaplótł ręce na piersi.
- Braciszku – przeciągnął najprawdopodobniej George i siadł na kanapie obok niego. – Jesteśmy tutaj, żeby opiekować się Harrym i tobą – dodał trochę ciszej i poklepał Rona po ramieniu. – Nie mamy czasu na takie wygłupy – tłumaczył powoli. W końcu wstał i wyciągnął dłoń do młodszego Weasleya. – A teraz chodź na śniadanie i na lekcje, bo musimy wyjaśnić wam wszystkie nowe zasady – dodał tajemniczo.
Ron spojrzał podejrzliwie na wyciągniętą dłoń i nie przyjął jej wstając.
- Nie obraź się, ale znam was – powiedział spokojnie. – Nie dam sobie zrobić już ani jednego numeru – mruknął.
Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących na korytarz i zanim Harry zdążył zareagować, wyszedł z dormitorium z kartką przyczepioną do pleców. Napis głosił: Jestem głupim krasnalem – kopnij mnie na szczęście.
***
Harry wybiegł z Wielkiej Sali, mając nadzieję, że zdąży dobiec do dormitorium po książki i pelerynę niewidkę, o którą poprosili go Weasley’owie. Obrazy migały mu przed oczami, gdy pędził wymijając kolejnych uczniów. W końcu skręcił gwałtownie i wpadł w jedynego mężczyznę, którego nie miał zamiaru spotkać dzisiejszego dnia. Severus Snape kategorycznie zabronił mu pojawiać się na lekcjach eliksirów, co uniemożliwiło mu karierę Aurora, o której tak marzył. A teraz patrzył na niego zimno, mrużąc oczy.
- Potter – wypluł to słowo. – Czy to twój prostacki sposób chodzenia?
- Przepraszam profesorze – wybąkał. – Nie patrzyłem gdzie idę… - zaczął tłumaczyć, czując, że wredny rumieniec zażenowania wkrada mu się na policzki.
- Doprawdy, miałem nadzieję, że skoro nie jesteś dopuszczony do moich zajęć, nigdy więcej już nie ujrzę twojej twarzy – zaczął mężczyzna. – Życzę sobie, aby tak było, panie Potter – znów jego nazwisko zabrzmiało jakby było czymś ohydnym.
Zanim Harry zdążył cokolwiek odpowiedzieć Snape zafalował czarną peleryną i odszedł. Brunet wciąż stał w miejscu zastanawiając się dlaczego Mistrz Eliksirów wzbudza w nim taki lęk.
***
|
|