Zilidya
VIP
Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis Płeć: Kobieta
|
|
Rozdział 2.
Stał na środku mugolskiej ulicy, drżąc nieopanowanie. Nagle na wprost niego pojawił się Vernon Dursley, z grymasem wściekłości na pulchnej twarzy. Harry szybko rozejrzał się dookoła, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.
Spojrzał jeszcze raz na rosłego mężczyznę przed sobą i cofnął się przerażony. Na ten ruch wuj Vernon złapał go za ramię i zaciągnął do najbliższego zaułka.
— Gdzie ty się podziewasz, gówniarzu?! — krzyknął na niego, gdy tylko zniknęli przechodniom z oczu.
Harry milczał. Nawet gdyby mógł mówić, to nie miałby nic do powiedzenia. Uderzenie w twarz zapiekło mocno, ale o wiele bardziej zabolało zatrzymanie się na starej, ceglanej ścianie. Lekko zamroczony, osunął się na ziemię usłaną śmieciami.
— Odpowiadaj, gdy pytam!
Chłopak skulił się, otaczając głowę rękoma, gdy kolejne ciosy spadały na jego głowę, plecy i ramiona. W ustach czuł metaliczny smak, a na skroni jakąś ciepłą ciecz spływającą powoli. Chłopak nie zareagował, wpadając w otępienie.
Pragnął już tylko jednego. Obudzić się z tego koszmaru.
**
— Jak mogłeś zostawić go samego?!
Głos McGonagall przebił się przez zaćmioną snem jaźń Gryfona. Czuł, jakby jego głowa ważyła tonę i jakby stado skrzatów w chodakach urządzało sobie na niej potańcówkę. Spróbował otworzyć oczy. Natychmiast zalało go oślepiające światło, więc zamknął je, chcąc jednocześnie zasłonić dłońmi, lecz lewa ręka przypięta była pasami do łóżka i włożona w coś bardzo dziwnego jak na standardy magicznego świata – w gips.
Ostatnie, co pamiętał, to spacer po ciemnych lochach w pobliżu kwater Snape’a. Korzystając z nieobecności przymusowego opiekuna, wymknął się na ciemny korytarz. Chciał tylko na chwilę wyrwać się z jego komnat, a nie wylądować od razu u pani Pomfrey.
— Wcale go nie zostawiłem. Sam gdzieś polazł, nawet nie wiem kiedy. Poza tym to ty chciałaś, żebym wybrał się na zakupy, by skompletować mu ubranie. Nie mogłem go wziąć na Pokątną, bo ludzie rzuciliby się na niego jak psy na kość. Na Merlina, jeśli tak przeszkadzała ci jego garderoba, wystarczyło zamówić wszystko w Hogsmeade, a poprawki zrobiłoby się na miejscu. W końcu to ty tu jesteś nauczycielką transmutacji! — Tym razem to wredny głos Snape’a dotarł do uszu Harry’ego.
Nagle kłótnia ucichła, jakby spierające się osoby wyszły na korytarz i drzwi stłumiły hałasy. Rażące słońce powodowało coraz bardziej narastający ból głowy. Nie widząc nikogo w pobliżu, Harry odpiął pasy z unieruchomionej ręki i, lewitując za sobą pościel, szybko schronił się w swojej starej kryjówce. Każda część ciała bolała go niemiłosiernie, przez co nie mógł się wygodnie ułożyć, ale tutaj przynajmniej panował półmrok. Tak, tu było miło. Może nie przytulnie, ale miło.
Skrzypienie drzwi poinformowało chłopca, że ktoś wszedł.
— Pomfrey, czemu jeszcze nie pozasłaniała pani okien? Jak Potter się obudzi, znowu spanikuje.
Pielęgniarka szybko naprawiła swój błąd, wychodząc zza parawanu odgradzającego łóżka od jej biurka i rzucając czar.
— I tak już za późno — zirytował się profesor, widząc puste łóżko, na którym powinien obecnie leżeć ten kłopotliwy, łażący ciągle nie wiadomo gdzie Gryfon.
Zaraz jednak odwrócił się w stronę szafki z pościelą.
— Potter — rzucił niby od niechcenia. — Wracam do lochów. Idziesz, czy zostajesz?
— Severusie, nie możesz... — próbowała się sprzeciwić Poppy.
— Wiem, co robię! — przerwał jej bezceremonialnie nauczyciel. — Chłopak miał już na dzisiaj wystarczająco dużo atrakcji. Nie potrzebuje jeszcze zlotu całego grona pedagogicznego, żeby oglądali go jak małpę w zoo.
Złość mistrza eliksirów była wyraźnie wyczuwana w powietrzu. Potter tymczasem już stał u jego boku, chociaż wyraźnie się trząsł.
— Pójdziesz sam, czy przyzwać nosze? — spytał profesor, tym razem spokojniejszym tonem niż tym, którym zwracał się wcześniej do pani Pomfrey.
Chłopak potwierdził hardo, że do radę iść o własnych nogach. Niestety, zamiary nie równały się z wytrzymałością i w połowie drogi Severus musiał złapać omdlałe ciało.
Gdy Harry ponownie się obudził, leżał już w swoim-nieswoim pokoju, a obok łóżka siedział Snape, czytając książkę. Chłopak obrócił się na bok, dając swojemu nauczycielowi znać, że już nie śpi.
— Jesteś głodny lub spragniony? —zapytał bez zbędnych wstępów profesor, odkładając książkę. Widząc jak Gryfon kręci głową przecząco, zmarszczył brwi. — Musisz coś zjeść, Potter, inaczej nie mogę ci podać nawet najmniejszej dawki eliksirów. Jakbyś nie pamiętał, wcześniej zwymiotowałeś na pielęgniarkę. A jeśli ta kobieta dowie się, że nie chcesz jeść, następnym razem nie pozwoli ci opuścić skrzydła szpitalnego zapewne przez co najmniej tydzień.
Niezbyt przejęty tym faktem Harry machnął ręką, próbując wstać.
— A ty dokąd znów się wybierasz? Mało ci jeszcze przygód ze schodami? — zapytał Postrach Hogwartu, przytrzymując go na łóżku. Chłopak wskazał łazienkę. — Dobrze, ale się nie zamykaj. Tak na wszelki wypadek, gdybyś zdecydował się witać z podłogą
Chłopak powoli zajął się sobą, choć było to mocno utrudnione przez unieruchomioną w gipsie rękę. Udało mu się nawet nie ucałować kafelków, mimo iż raz poczuł się słabo. Wychodząc z łazienki, ujrzał przygotowany stolik z niewielkim posiłkiem, na który wymownie wskazywał Snape. Harry jednak nie chciał ruszyć się z miejsca, patrząc uparcie na okno. Profesor spojrzał w tym samym kierunku. Kotara lekko powiewała, poruszana magicznym wiatrem, powodując wpadanie promieni słońca do ciemnego pokoju.
— Musisz zacząć się przyzwyczajać — odrzekł i ponownie wskazał miejsce przy stoliku. Harry westchnął ciężko i z ociąganiem wykonał polecenie. — Sok jest z dodatkiem eliksirów, więc wypij go na końcu.
Kilka dni minęło w ustalonym grafiku: śniadanie w gabinecie, kilka godzin czytania w bibliotece nauczyciela, obiad i eliksiry. Nastolatek za żadną cenę nie chciał zostawać sam na dłużej niż na godzinę, w efekcie czego jego współlokator musiał mu zorganizować miejsce w swoim laboratorium. Nie mogąc go jednak wykorzystywać do pomocy, pozostało mu ustawienie fotela w jednym z kątów. Większość czasu chłopak i tak przesypiał. Jeden jedyny raz Severus przeniósł go do pokoju, ale panika widoczna w zielonych oczach po przebudzeniu uzmysłowiła mu, że lepiej nie robić tego ponownie. Poza tym, nadal nie potrafił oderwać kilku przedmiotów z sufitu i ścian, umiejscowionych tam przez rozchwianą wtedy moc chłopaka.
— Jutro przyjadą twoi przyjaciele — odezwał się mężczyzna pewnego wieczora, pochylając się nad podaną właśnie kolacją. — Zapewne domyślasz się, z jakiego powodu. — No tak, urodziny. Był ciekaw, jak dzieciak to zniesie. Może, jeśli nie spanikuje, dyrektor wyśle go na jakiś czas do Nory. Jednak, jak Mistrz Eliksirów znał swoje szczęście, były to płonne nadzieje. — Postaraj się ubrać jak człowiek.
**
Następny poranek okazał się dla Severusa Snape’a koszmarem porównywalnym do audiencji u Czarnego Pana. Dwie godziny zajęło mu samo namówienie Pottera do opuszczenia jego kwater. W końcu, gdy jego cierpliwość sięgnęła zenitu, zagroził:
— Jeśli zaraz nie pójdziemy do Wielkiej Sali, tę noc oraz każdą następną aż do rozpoczęcia roku szkolnego prześpisz w skrzydle szpitalnym.
Reakcja była natychmiastowa. Jednak dotarcie do Wielkiej Sali też nie obyło się bez ekscesów. Dopóki szli lochami, wszystko było w porządku, ale potem zaczęły się okna. Nastolatka jakby spetryfikowało. Towarzyszący mu nauczyciel westchnął zrezygnowany i wyciągnął do niego rękę.
— Schowaj twarz w moim rękawie, powinno pomóc. Nie urwij go — dodał lodowatym głosem, gdy prawie został przewrócony – z takim zapałem chłopak zaplątał się w miękkiej czerni.
Kiedy zatrzymali się w drzwiach rozświetlonej do granic możliwości Wielkiej Sali, pozostała część Trójcy już na nich czekała w towarzystwie nauczycieli. W ciszy. Nikt się nie poruszył. Severus wymownie wskazał Albusowi okna. Dyrektor szybko zrozumiał aluzję i sekundę później nastał miły półmrok, rozświetlany przez kilkadziesiąt świec, zawieszonych pod sufitem po zasłonięciu okien.
— Potter, twoi przyjaciele tu są. Mógłbyś mnie łaskawie uwolnić ze swoich lwich łap? — wycedził zirytowany Snape kilka sekund później.
Harry odsunął się od niego na krok. Mężczyzna zauważył, że chłopak zamknął lewe oko. Ostatnio wychodziło mu to odruchowo, gdy zaczynał się bać, a jego nie było w pobliżu. Tak, jakby sama obecność znienawidzonego profesora go uspokajała.
Pierwszy podszedł do nich Ronald Weasley.
— Cześć, Harry. Wszystkiego najlepszego, stary. — Przytulił go mocno, czując jednak, jak jego przyjaciel sztywnieje, odsunął się szybko. — Sorry! Nie chciałem!
— Chodź, Harry. — Hermiona tylko uśmiechnęła się ciepło. — Usiądź z nami.
Przynajmniej panna Wiem-To-Wszystko wykazała się taktem i nie zmuszała go do niczego. Harry zerknął na Snape’a, jakby czekając na pozwolenie.
— Idź. Muszę porozmawiać z dyrektorem. — Nie czekając na reakcję solenizanta, ruszył w stronę Dumbledore’a. Słysząc jednak kilka spanikowanych, głębokich wdechów, dodał, nawet się nie odwracając: — Ciągle tu jestem, Potter.
To stwierdzenie chyba wystarczyło ciężko oddychającemu nastolatkowi, bo po kilku chwilach ucichł. Snape tymczasem usiadł obok Albusa, obserwując to małe zgromadzenie.
— Mam nadzieję, że uprzedziłeś ich o wszystkim.
— Oczywiście, Severusie. Przecież mnie znasz — uśmiechnął się do niego dyrektor, chociaż iskierki z jego oczu gdzieś zniknęły. — Cieszy mnie postęp, jakiego dokonał Harry w tak krótkim czasie. Bałem się, że zamknie się całkowicie.
— Nie, nie zamknął się. Spójrz na niego, Dumbledore. On utwierdził się w przekonaniu, że nikomu nie można ufać.
Nietoperz miał rację. Harry, mimo iż siedział wśród przyjaciół, odgradzał się od nich, starając się utrzymać jak największy dystans. Otrzymane prezenty układał po bokach tak, by nikt nie mógł usiąść bezpośrednio przy nim. Po dwóch próbach Rona, który próbował je przesunąć, zareagowała Hermiona. Niby mimochodem usiadła po drugiej stronie stołu, ciągnąc tam też rudzielca. Czując ochronę przez odgradzający ich stół, Harry trochę się uspokoił, a nawet wmusił w siebie kawałek ciasta od pani Weasley, przyniesionego przez Rona.
Godzinę później nauczyciel zaczął zauważać zmiany w zachowaniu Złotego Chłopca – pot i zmarszczki na czole.
— Muszę cię przeprosić, Albusie. Potter osiągnął na dziś swój limit. Jeśli go nie zabiorę, to komuś stanie się krzywda. — Po tych słowach nauczyciel wstał z zamiarem podejścia do stołu Gryfonów.
— Czy pan Weasley i panna Granger mogliby się z nim spotykać? — zapytał Dumbledore, zatrzymując go jeszcze.
— Byle nie w moich komnatach i na razie nie dłużej, niż dwie godziny.
— Rozumiem. Zorganizuję wszystko i dam ci znać. Jeszcze jedno. Wiesz, od kogo był list?
Snape rzucił dyrektorowi dość wymowne spojrzenie.
— Nie i nie mam zamiaru się dowiadywać. Nie interesuje mnie cudza korespondencja, nawet jeśli byłaby od Czarnego Pana. Czy to jasne? Acha, mógłbyś przekazać Tonks i Lupinowi, że mam do nich pilną sprawę? Wiesz na jaki temat.
Nie chcąc kontynuować rozmowy, ani odpowiadać na kolejne pytania swojego pracodawcy, które niewątpliwie by nadeszły, zbliżył się do stołu zajmowanego przez Złotą Trójcę Gryffindoru. Głośne rozmowy natychmiast ucichły.
— Potter, wracam do siebie — poinformował oschle widocznie zmęczonego chłopaka.
Ten wstał, zmniejszył prezenty przy udziale zdziwionych westchnień przyjaciół i stanął koło profesora, tym razem bez wahania łapiąc go za skraj rękawa.
— Do widzenia wszystkim — rzucił bez pasji nauczyciel. — Panno Granger, proszę przyjść jutro o dziesiątej po pana Pottera. Dyrektor wszystko pani wytłumaczy.
— Dobrze, panie profesorze.
**
Następnego dnia Hermiona powoli przekroczyła próg komnat nauczyciela eliksirów.
— Proszę usiąść. Chwilę zajmuje panu Potterowi opuszczenie komnat, gdy jest tu ktoś jeszcze oprócz mnie.
Ku ogólnemu zdziwieniu chłopak wyszedł prawie natychmiast, siadając w pewnym oddaleniu, i skinął przyjaciółce głową na powitanie.
— Czy mogłabym dowiedzieć się szczegółów wypadku Harry’ego? Profesor Dumbledore bardzo zwięźle opisał nam sytuacje.
Severus Snape zerknął na wyraźnie spiętego chłopaka.
— Nie wiem, czy pan Potter sobie tego życzy.
Dziewczyna powoli zbliżyła się do przyjaciela, kucając przy jego nogach i delikatnie kładąc ręce na jego zaciśniętych w pięści dłoniach.
— Harry, jeśli poznam szczegóły, będę wiedziała jak ci pomóc. Pozwól profesorowi opowiedzieć, co ci się stało.
Chłopak wolno kiwnął głową. Najwyraźniej jednak nie chciał uczestniczyć w tej rozmowie, bo wstał i wrócił do swojego pokoju.
— Herbaty? — zaproponował gościnnie, ale swoim zwyczajem dosyć szorstko Snape.
— Poproszę.
Gdy już oboje usiedli wygodnie naprzeciw siebie, Hermiona zapytała:
— Co to był za wypadek, profesorze?
— Nieszczęściem pana Pottera nie był wypadek, ale sam fakt powrotu do krewnych.
W jego głosie wyraźnie słychać było złość.
— Chce pan powiedzieć, że to własna rodzina tak potraktowała Harry’ego?
Mężczyzna w zamyśleniu upił łyk herbaty, zanim odpowiedział.
— Tak, panno Granger. To chciałem powiedzieć. Niestety, ponieważ pan Potter stracił głos, nie wiemy, co dokładnie stało się w ciągu tych dwóch tygodni. Znalazłem go leżącego we własnej krwi w pomieszczeniu, którego sam użyłbym co najwyżej na magazyn. Po dostarczeniu go do Hogwartu okazało się, że był głodzony i bity przez cały swój pobyt w tym, tak zwanym, domu. Domyślam się, że psychicznie także był maltretowany. Tak naprawdę, jego struny głosowe nie są uszkodzone.
— Och… to znaczy… blokada psychiczna? Czyli jest szansa, że Harry odzyska głos?
— Tak. Raczej tak — potwierdził.
Hermiona spojrzała na nauczyciela uważnie, przekrzywiając lekko głowę, jakby się nad czymś zastanawiała. W końcu najwyraźniej zebrała wystarczającą ilość odwagi i cicho spytała:
— Dlaczego pan? Dlaczego Harry wybrał pana?
Na to pytanie Mistrz Eliksirów wybuchnął mrożącym krew w żyłach śmiechem.
— Nie pierwsza zadałaś to pytanie. Uważam cię jednak za wystarczająco inteligentną, Granger, byś sama domyśliła się odpowiedzi.
Oczy Hermiony zamigotały wesoło.
— On wie, że pan go rozumie. Na swój pokręcony sposób jesteście bardzo podobni.
— Coś w tym musi być — zauważył gorzko Snape, obserwując z uwagą zafalowania napoju w trzymanej filiżance. — A teraz proszę spróbować zabrać pana Pottera na spacer.
— Oczywiście. — Hermiona wstała szybko. — Ron już pewnie czeka na nas przy wyjściu.
Ostrożnie podeszła do drzwi pokoju przyjaciela i zapukała. Nie słysząc żadnego dźwięku dobiegającego z wewnątrz, nacisnęła klamkę i stanęła na moment w progu, aby przyzwyczaić się do panujących w środku ciemności. Zza jej pleców dobiegł ją cichy głos współlokatora Złotego Chłopca:
— Lubi ciemność. Nie wiem dlaczego. Domyślam się tylko, że ma to coś wspólnego z komórką pod schodami u jego krewnych. Powoli przekonuję go do okna. Nie rozumiem, czemu znów jest zasłonięte.
— Boi się wspomnień. A to, że o nim rozmawiamy, aktywuje je w jakiś sposób. Proszę mnie z nim zostawić — poprosiła Hermiona, również nie podnosząc głosu.
— Proszę zachować ostrożność. Ma zrywy magii.
— Dobrze, panie profesorze.
Nauczyciel wycofał się w głąb gabinetu, a Hermiona zamknęła za sobą drzwi.
Harry siedział skulony na łóżku, kiwając się w przód i w tył. Jego smutne, szmaragdowe oczy zapatrzone były w jeden punkt, gdzieś daleko.
— Harry. Proszę, nie. Nie zamykaj się. — Po twarzy dziewczyny spłynęło kilka łez. Usiadła na łóżku obok niego. — Harry? Wszystko w porządku. Przejdziemy przez to razem. — Powoli zaczęła głaskać jego dłonie, a po dłuższej chwili jej ręka zawędrowała na spięte plecy. Dopiero wyczuwszy jego rozluźnienie, odważyła się dołączyć drugą rękę. Dziewczyna z cierpliwością tuliła przyjaciela, czując, jak jej koszulka nagle staje się mokra. — Płacz, Harry. Płacz. To naprawdę pomaga — szepnęła mu do ucha.
**
— Witaj, Severusie — przywitał się Remus wchodząc do gabinetu mistrza eliksirów w towarzystwie Tonks. — Jak tam Harry?
— Jest teraz z Weasleyem i Granger. Chciałbym omówić z wami pewną sprawę. — Przeszedł od razu do rzeczy Severus wskazując swoim gościom fotele. — Mamy pełne poparcie Dumbledore’a, by zająć się Dursleyami.
— Co masz na myśli? — zapytała Nimfadora.
— To, co ja mam ochotę z nimi zrobić, nie zostało zaakceptowane przez Albusa — sapnął zirytowany Snape, opierając się o brzeg biurka. — Dlatego potrzebuję waszej pomocy. Ty, Lupin, przebywasz dosyć często wśród mugoli i znasz pewnie jakiś sposób, by ponieśli odpowiednią karę.
Remus zerknął na podejrzanie złośliwie uśmiechniętą, kolorowowłosą kobietę. Sam miał jeden szczególny pomysł, a teraz nadarzała się okazja do jego zrealizowania.
— Myślę, że mugolska prasa i jakiś anonimowy list tu i tam wywołają prawdziwy chaos w ich życiu.
Tonks zmrużyła oczy, wyobrażając sobie miny państwa Dursley, gdy dziennikarze zaczną oblegać ich dom w poszukiwaniu sensacji.
— Skoro czarodzieje tak interesują się wiadomościami o Wybawcy, to jestem ciekawa, jak mugole zareagują na znęcanie się nad bezbronną sierotą.
— Poznałem parę instytucji, w których zajmują się opieką nad maltretowanymi dziećmi — zaczął Remus. — Często je odwiedzałem, szukając pogryzionych przez wilkołaki maluchów. Proponuję napisać do nich, ukrywając jednak fakt, gdzie obecnie przebywa Harry. Niech Dursleyowie kombinują jak wytłumaczyć zniknięcie dziecka, które zostało im pozostawione pod opieką.
— Co myślicie o podłożeniu paru krwawych dowodów w ich domu? — zaproponował złośliwie Snape, przeglądając jedną z półek, na której straszyły słoje z groteskową zawartością.
— Chcesz ich posłać na dożywocie? — Zdziwienie pary było po części zrozumiałe.
Severus Snape nienawidził Pottera od samego początku pojawienia się go w szkole, a tu nagle chce się mścić na jego oprawcach.
— Czego się tak gapicie? — zirytował się, widząc ich miny.
— Gdzie schowałeś oschłego, sarkastycznego dupka zwanego potocznie Postrachem Hogwartu, którego punktem honoru było zniszczenie Harry’ego Pottera.
— Chwilowo w szafie, obok twojego bogina — wycedził pogardliwie Snape. — Miał z tą poczwarą rachunki do wyrównania. A teraz przejdźmy do konkretów.
Ustalili szczegóły krótko przed powrotem Harry’ego do kwater, tak by chłopak o niczym się nie dowiedział. Miał dosyć własnych problemów.
Dochodzenie, jakie rozpoczęła mugolska policja, wyciągnęło niejedne grzeszki rodziny spod czwórki na Privet Drive. Krwawe ślady znalezione piwnicy i w schowku pod schodami mówiły bardzo wiele na temat, gdzie najczęściej przebywało zaginione dziecko. Psychologowie i psychiatrzy mieli pełne ręce roboty z całą trójką. Tak pokręconych tłumaczeń nie słyszeli od dawna, nawet biorąc pod uwagę ich pracę.
Społeczeństwo mugolskie dowiedziało się o ich czynie i odpowiednio potraktowało. Dudley, z faktu, że był niepełnoletni, został zabrany do Domu Dziecka. Gdy jednak wyszły na jaw jego ciemne sprawki, przeniesiony został do poprawczaka o zaostrzonym rygorze.
Małżeństwo trafiło do więzienia. Żaden prawnik nawet nie próbował umieszczać ich w wariatkowie, bojąc się kompromitacji w oczach ludzi i ukrywania złoczyńców pod pretekstem niepoczytalności. W końcu znęcanie się i zabicie dziecka z premedytacją nikomu nie powinno ujść na sucho.
Złoty Chłopiec nie miał o niczym pojęcia, przy sporej pomocy przyjaciół próbując odnaleźć się na nowo w życiu. Hermiona każdego dnia cierpliwie przychodziła i dosłownie wyciągała go na błonia. Niewiele robiła sobie z jego protestów, po prostu stawała z założonymi rękoma i, tupiąc nogą, czekała, aż Harry zbierze się w sobie, po czym zabierała go na pełne słońca brzegi jeziora.
W towarzystwie Rona i Hermiony Harry trochę się rozluźniał, ale bardzo powoli. Zbyt nagły ruch Weasleya powodował gwałtowne próby ukrycia, na przykład, głowy w ramionach i dłuższą chwilę trwało zanim znów się rozluźnił. Pierwsze trzy dni skończyły się ucieczką chłopaka do lochów po niecałej godzinie. Czwartego udało mu się jednak przełamać, wiedząc chyba, że nikt nie zabroni mu powrotu, i został dłużej, obserwując jak Ron drażni Wielką Kałamarnicę. Raz przez jego twarz przemknął nawet cień uśmiechu, kiedy zobaczył, jak kałamarnica oddała rudemu adwersarzowi, ochlapując go sporą ilością wody.
**
Ron Weasley i Hermiona Granger zostali w zamku do końca wakacji. Po dwóch tygodniach od swoich urodzin Potter przeprowadził się do dormitorium Gryfonów, ale często dołączał do Snape’a w jego laboratorium. Powrót do normalnych posiłków zaowocował wyleczeniem większości dolegliwości Harry’ego – w tym złamań i gorzej gojących się ran. Pomimo tego jeszcze dwukrotnie odwiedzał panią Pomfrey z powodu zranień. Raz spadła na niego naprawdę ciężka zbroja. Irytek twierdził, że nawet nie było go wtedy w pobliżu. Niestety, spotkania z Krwawym Baronem nie udało mu się uniknąć. Za drugim razem, ku zdziwieniu wszystkich, Harry’ego zaatakował Kieł. Tak po prostu, podczas spaceru skoczył na chłopaka, próbując ugryźć go w rękę.
Gryfon bardzo dobrze znał powód wypadków, ale nie zamierzał na razie z nikim dzielić się tą wiedzą. Często, gdy przyjaciele zajęci byli sobą, znikał w otwartej przez panią Pince bibliotece, w dziale klątw i przekleństw. Niestety, pomimo usilnych poszukiwań, nie znalazł wiele, a to, czego się dowiedział, wcale nie wyglądało wesoło. Im dłużej klątwa była aktywna, czyli nie zdjęta lub nie zneutralizowana, tym bardziej nabierała mocy. Po pięciuset latach nasilającej się mocy zaklęcia, Harry zastanawiał się, czy dożyje końca roku szkolnego. Rozmyślał, czy nie poprosić jednak o pomoc Hermiony.
**
Wielka Sala powoli wypełniała się uczniami. Wszyscy w niemym zdumieniu obserwowali Złotego Chłopca. Ten, ukrywając twarz pod kapturem szaty, nie podnosił głowy znad jakiejś książki. Sam widok pochylonego nad książką Gryfona, i to w dniu przydziału, zadziwiał. Faktem, który wszystkich bulwersował, była odległość pomiędzy nim a pozostałą częścią Trójcy. Nie wyglądało na to, żeby byli skłóceni, bo Ron i Hermiona wesoło ze sobą rozmawiali, co chwilę na coś zwracając uwagę koledze. Nikt jednak nie usłyszał ani słowa z ust Pottera. Poza tym Hermiona natychmiast odganiała każdego, kto chciał zająć wolną przestrzeń pomiędzy nią a Harrym albo obok Rona.
Drugą ciekawostką był starszy mężczyzna, siedzący na miejscu nauczyciela obrony przed czarną magią. Czarne włosy, gdzieniegdzie przetykane siwizną, opadały na ramiona i ten co jakiś czas odgarniał je z czoła, bo zasłaniały jego intensywnie błękitne oczy. Obserwował wszystko w spokoju, z delikatnym uśmiechem na ustach, nic sobie nie robiąc z morderczego wzroku pewnego mistrza eliksirów.
Przydział minął szybko i sprawnie. Gdy ostatni uczeń usiadł przy należnym mu stole, Dumbledore wstał i, podnosząc ręce, nakazał ciszę.
— Witam wszystkich zebranych uczniów i nauczycieli na rozpoczęciu, mam nadzieję, owocnego roku szkolnego. Wszystkich pierwszorocznych informuję, że Zakazany Las jest naprawdę zakazany. Jeśli ktoś chce go zwiedzić, proszę kierować prośby do profesora Snape’a. Myślę, że uda mu się coś wymyślić. — Dyrektor zerknął w stronę wymienionego nauczyciela, ale ujrzawszy piorunujące go czarne niczym heban oczy, nic więcej w tej sprawie nie powiedział, tylko kontynuował swoją zwykłą przemowę: — Pan Filch poinformował mnie o powiększeniu listy rzeczy zakazanych o wynalazki braci Weasley. Chciałbym także przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, Allana Waltera. A teraz nie zajmuję was dłużej. Życzę smacznego!
Gdy mężczyzna klasnął w dłonie, stoły natychmiast zapełniły się jedzeniem.
— Hej, Harry! Jak spędziłeś wakacje? — zapytał Neville, wychylając się zza Hermiony, by spojrzeć na swojego kolegę z Domu.
Ten tylko machnął lekceważąco ręką, jakby nic ważnego nie miał na ten temat do powiedzenia.
— Harry, może lepiej im powiem… — Przyjaciółka pochyliła się nad czarnowłosym kolegą. — I tak wkrótce się dowiedzą.
— O czym, Hermiono?
— Czy Harry znów walczył z Sami-Wiecie-Kim?
— A może...
— Przestańcie! — Ron przerwał potok dziwacznych pytań, z niepokojem obserwując przyjaciela.
Ten kiwnął tylko powoli głową, mocniej naciągając kaptur szaty. Dziewczyna na ten ruch położyła dłoń na jego ramieniu w niemym wsparciu.
— Wszystko będzie dobrze, Harry.
Neville lekko zbladł, słysząc słowa Hermiony, a przy stole Gryffindoru zapadła nagła cisza. Panna Granger odwróciła się do pozostałych współbiesiadników, nie zabierając jednak ręki z ramienia Harry’ego.
— I tak wkrótce byście się dowiedzieli. Harry miał wypadek podczas wakacji...
— Co?! Harry, wszystko w porządku? — Ginny zerwała się ze swojego miejsca, chcąc podbiec do swojego ulubionego Gryfona.
— Gin! Spokojnie, proszę — uspokoiła ją przyjaciółka, czując nagłe spięcie u Harry’ego. — I nie, nie jest w porządku. Jednym z efektów urazu jest utrata głosu.
— Na Kirke!
Kilka dziewczyn zachlipało, zasmuconych sytuacją osławionego Wybrańca.
— Co masz na myśli, mówiąc „jednym z urazów”? — dopytywał się Neville.
— O reszcie na razie nie musicie wiedzieć, choć jestem pewna, że i tak szybko wszystko wyjdzie na jaw. A teraz dajcie Harry’emu spokój – i tak czas już iść do Wieży.
I miała rację. W ciągu kilku następnych minut większość stołów opustoszała, a pierwszoroczni czekali na swoich prefektów.
— Poradzisz sobie, Harry? — spytała Hermiona, zerkając w stronę nowoprzyjętych do szkoły Gryfonów. — Musimy z Ronem zaprowadzić maluchy. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć.
Chłopak jednak zaprzeczył i, pomimo próśb kilku innych osób, poczekał, aż Wielka Sala opustoszeje. Dopiero potem wstał i skierował się do wyjścia, uważnie obserwowany przez nauczycieli.
Gdy tylko minął drzwi, ktoś złapał go za ramię. Szarpnął się, uwalniając z niechcianego uścisku i odwrócił w stronę… Draco Malfoya oraz jego tępej, ale za to silnej obstawy.
— Czyżby to sławny Harry Potter? A gdzie podziali się twoi wielbiciele, Biedny Wiewiór i Przemądrzała Szlama?
Gryfon patrzył przez chwilę na swojego wroga, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym po prostu odwrócił się, chcąc odejść. Tej zniewagi Malfoy nie potrafił znieść. Nikt nie lekceważy Malfoyów.
— Dokąd to, Potter? Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Złapał chłopaka za szatę, próbując powstrzymać go od odejścia. Przy tym ruchu kaptur zsunął się z głowy nastolatka.
— O żesz... — wyrwało się Ślizgonowi, kiedy ujrzał blizny na twarzy Harry’ego i jego białe oko.
— Język, panie Malfoy — skarcił go chłodny głos zbliżającego się opiekuna Slytherinu. — Ach, i ma pan szlaban. Jutro o dwudziestej. Ze mną.
— Za co? — zapytał, zszokowany takim obrotem sprawy, blondyn.
Szlaban w pierwszy dzień roku szkolnego i to ze Snape’em? Co tu jest grane?
— Za naruszenie strefy osobistej pana Pottera. Zna pan ten punkt regulaminu, jak sądzę. Proszę natychmiast udać się do swojego dormitorium.
Korytarz w mgnieniu oka opustoszał. Ze znajdujących się tam i obserwujących widowisko Ślizgonów. Potter i profesor spojrzeli na siebie.
— Coś jeszcze, panie Potter?
Zapytany zaprzeczył, unosząc przed sobą dłoń. Wyleciały z niej dwa małe nietoperze, kierując się w dwóch różnych kierunkach.
— Tak. Sądzę, że to dobra sugestia — przyznał mistrz eliksirów, odwracając się i kierując w stronę lochów.
Niestety, dla Gryfona był to dopiero początek przeprawy z uczniami, zwłaszcza tymi z jego Domu. Chłopak westchnął, po czym naciągnął kaptur i ruszył w stronę Wieży Gryffindoru.
Wszyscy oczekiwali na niego w pokoju wspólnym. Zanim jednak zdążyli go otoczyć ze wszystkich stron, usiadł w fotelu pod oknem, odgradzając się stolikiem.
— Harry, jak to się stało? Co to za wypadek?
— Czy odzyskasz głos?
— Co to za inne urazy?
— Będziesz mógł grać w quidditcha?
Po ostatnim pytaniu w salonie nagle ucichło. Tylko stojący w pobliżu Ron zachichotał.
— Wyście chyba na głowy poupadali. Przecież stracił głos, nie ręce. Z resztą, znając Harry’ego pewnie znów próbowałby go połknąć.
Na to wspomnienie wszyscy parsknęli śmiechem.
— Harry, dlaczego nosisz kaptur?
Pytanie Ginny było niczym trzask zapałki przy loncie. Harry wyraźnie nie chciał na nie odpowiadać.
— Harry?
Ron chciał podejść bliżej, ale widząc coraz wyraźniej rysujące się rysy na szkle w oknie nad chłopakiem, zatrzymał się w miejscu. W tym momencie zareagowała pani prefekt.
— No, dobra. Jutro pierwszy dzień szkoły. Wszyscy do łóżek, panuje już cisza nocna.
Gdy kolejne rysy wymownie zaczęły kreślić się na szybie, wszystkie sprzeciwy natychmiast umilkły.
**
Następnego dnia pierwszą lekcją była transmutacja ze Slytherinem. Nauczycielka, zaraz po wejściu do sali, spojrzała na siedzącego spokojnie z twarzą ukrytą pod kapturem Harry’ego. Zamyśliła się na moment, marszcząc przy tym brwi, po czym zwróciła do zakapturzonego ucznia.
— Panie Potter, proszę zdjąć kaptur. Rozumiem pańskie obawy i wiem, że tak czuje się pan bezpieczniej, ale to nie jest sposób na radzenie sobie z problemami. Zna pan zasady dotyczące strojów noszonych przez uczniów podczas zajęć.
— No właśnie, Potty. Pokaż wszystkim buźkę. — Pansy zaśmiała się ironicznie.
— Panno Parkinson, dołączy pani do pana Malfoya na szlabanie u profesora Snape’a. Minus dziesięć punktów dla Slytherinu — rzuciła na koniec McGonagall, odwracając się na powrót do Gryfona. — Nalegam, panie Potter.
Chłopak kiwnął głową zrezygnowany, zsuwając kaptur na plecy. Zszokowane sapnięcia kilku osób były wszystkim, na co pozwoliła opiekunka Domu Lwa.
— Proszę wyjąć różdżki. Dziś kontynuować będziemy zajęcia z zeszłego roku. Kto pamięta, na czym skończyliśmy? Panno Granger, proszę.
Nikogo nie zdziwiło niecierpliwe wymachiwanie dłonią tej jedynej w swoim rodzaju dziewczyny.
— Transmutacją materii martwej w żywą, pani profesor.
— Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Przed sobą widzicie zwykły drewniany kloc. Chciałabym do końca zajęć ujrzeć przed każdym jakieś zwierzę. Proszę wziąć pod uwagę wielkość sali i trzymać się stworzeń z kategorii „małe”. Instrukcje są na tablicy. Do dzieła.
McGonagall usiadła za biurkiem, z uwagą obserwując poczynania uczniów.
— Pani profesor, Potter nawet nie wyciągnął różdżki!
Zabini chciał, zdaje się, ratować jakoś punktację swego Domu. Nauczycielka jednak nawet nie zdążyła zareagować na to oskarżenie – klocek Blaise’a z cichym trzaskiem zamienił się w małego, czarnego psiaka, który ze złośliwym opamiętaniem zaczął ujadać na ucznia.
— Jak pan widzi, panie Zabini, widocznie nie jest mu potrzebna. Dziesięć punktów dla Gryffindoru za piękną transmutację. Proszę też podać panu Zabiniemu swój klocek, panie Potter, bo nie może on kontynuować zajęć.
Klocek Harry’ego wylądował przed Blaise’em, a pies ruszył w stronę właściciela.
— Panie Potter, na jaki czas określił pan czar? — zapytała po dłuższej chwili profesorka, widząc, jak szczenię dobiera się do nogi ławki. — Pełna winy mina chłopaka dała jej pełną odpowiedź. Kobieta westchnęła, po czym powiedziała tylko: — Proszę zabrać go do profesora Hagrida i nalegam, aby tym razem uważał pan na Kła.
Szczenię ucieszyło się z towarzystwa innego psa i nie zwróciło nawet uwagi, gdy chłopak wrócił do szkoły na kolejne zajęcia.
Dwie godziny zaklęć z Krukonami minęły prawie bez zakłóceń. Pokaz bezróżdżkowej magii w wykonaniu Gryfona na wszystkich zrobił wielkie wrażenie. Uczniowie powoli przyzwyczajali się do nowej twarzy Złotego Chłopca, choć on sam źle to znosił. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi, mimo że po tylu latach powinien się już przyzwyczaić. A teraz zbliżały się eliksiry. Nie wiedział, jak profesor Snape będzie się zachowywał w czasie roku szkolnego. Nie, żeby jakoś inaczej traktował go podczas wakacji, ale wyczuwało się pewną różnicę, gdy obok znajdowali się inni uczniowie. Już sytuacja z poprzedniego dnia wydawała się dziwna. Postrach Hogwartu stający w obronie Wybrańca… Czy nie będzie miał przez niego kłopotów u swego Czarnego Pana? Tak, Harry wiedział, kim naprawdę jest Severus Snape w tej wojnie. Szpiegiem – i to od wielu lat. Tylko Ron i Hermiona znali jeszcze tę tajemnicę, chociaż sam zainteresowany nie został o tym fakcie poinformowany. A teraz Harry miał znaleźć się z nim w jednej klasie i szybko okazało się, że – niestety – nic się nie zmieniło.
— Jak słyszałem, pan Potter wystarczająco zabawił dziś wszystkich swoim nowym wyglądem. Dla odpoczynku popracujecie nad eliksirami leczniczymi. Chciałbym oddać wasze wyniki pani Pomfrey, więc weźcie pod uwagę, że to wy i wasi przyjaciele będą z nich korzystać, i przynajmniej raz przyłóżcie się do zadania. — Przez całe dwie godziny przechadzał się po klasie, łopocząc szatą i mrożąc wszystkich swoim pogardliwym wzrokiem. — W międzyczasie zrobię mały test ustny — stwierdził bezdusznie w pewnym momencie. — A te jęki w niczym wam nie pomogą. Mieliście całe wakacje na powtórzenie materiału z poprzedniego roku.
Po półgodzinie siekania, krojenia i tarcia, ku przerażeniu wszystkich, poza Hermioną Granger, każdy miał wyraźnie dosyć tego testu.
— Panie profesorze, czemu Potter nie otrzymał żadnego pytania? — Jedna ze Ślizgonek nagle zebrała się nagle na odwagę, nie widząc reakcji ze strony Malfoya na dziwne traktowanie Pottera przez Snape’a.
— Z wiadomych wszystkim, albo i nie, przyczyn, wszystkie testy pana Pottera są pisemne.
— A co, oprócz oka stracił jeszcze język? — Nie wytrzymał tym razem Malfoy.
Zapadła złowroga cisza. Nauczyciel odwrócił się w stronę gryfońskiego nastolatka, którego nagle zaczęła otaczać tak wyraźna magia, że powietrze wokoło iskrzyło.
— Potter, natychmiast masz się uspokoić, albo twój Dom straci pięćdziesiąt punktów. — To musiało ostudzić zapędy młodzieńca, bo z sali zniknęło iskrzenie, a poziom magii wrócił do normy. — Jeśli pana nie poinformowano, panie Malfoy, to teraz ja to zrobię. Pan Potter podczas wakacji miał groźny wypadek, w skutek czego stracił głos, wzrok w lewym oku, a także rozbudziło to w nim magię bezróżdżkową na bardzo wysokim poziomie, nad którą jeszcze nie w pełni panuje. Lepiej więc niech pan nie denerwuje kolegi. Może się to niewesoło skończyć – i to bynajmniej nie dla Pottera. Czy to jasne? — zwrócił się do pozostałych uczniów. — Do wszystkich dotarło?
Malfoy głośno przełknął ślinę, potakując wraz z resztą klasy i z wyraźnym lękiem patrząc na Pottera.
— Czyli jednak to dziwoląg — sapnął do siebie, lecz nie wystarczająco cicho.
W tej samej chwili jego kociołek rozpadł się na oczach wszystkich w pył. Żadnego wybuchu, nic. Po prostu pękł i rozsypał się po stole.
— Panie Malfoy! Proszę natychmiast opuścić tę salę, dla własnego bezpieczeństwa — wybuchnął Snape, kierując się jednocześnie w stronę szafki z gotowymi eliksirami.
Malfoy, zrozumiawszy swoją wpadkę, pozbierał rzeczy i biegiem opuścił lochy.
— Granger, podaj to Potterowi. Natychmiast!
Dziewczyna szybko wypełniła polecenie, wlewając szkarłatną miksturę w usta bladego przyjaciela. Ona i Ron w ostatniej chwili złapali go przed upadkiem. Profesor kazał Weasleyowi zabrać kolegę do skrzydła szpitalnego.
— Kontynuujcie, zanim wszystkie eliksiry stracą swoje właściwości — obudził zapatrzonych w tę dziwną sytuację uczniów.
**
Harry od razu wiedział, gdzie jest. Ilość narzuconych mu przez ostatnie dwa miesiące wizji uczuliła go wręcz na to pomieszczenie. Obrośnięte zielono-brunatnym mchem kamienie, ochlapane zaschniętą krwią, osmalony od pochodni sufit i podłoga, nigdy nie myta, sporadycznie tylko spłukana wodą z nadmiaru posoki i ekskrementów.
Tak, to była Sala Audiencyjna Lorda Voldemorta. Ironiczne, ale jakże prawdziwe. Czyż to nie wielki przywilej znajdować się u stóp samego Czarnego Pana?
— Och, Severusie. Zawiodłem się na tobie.
— Panie mój...
— Zamilcz! — syknął prawie niesłyszalnie mężczyzna, stojący nad klęczącym przed nim Śmierciożercą.
Wężowata twarz i czerwone oczy nie gwarantują pierwszego miejsca w „Czarownicy” czy innej babskiej gazecie, ale do „Proroka Codziennego” czasami zdjęcia mogłyby trafić. Cóż, trochę rozgłosu nigdy nie zaszkodzi.
Harry wyczuwał te dziwaczne myśli Toma z pogranicza gniewu i wesołości z niemiłym uciskiem w piersi. To nie wróżyło dobrze Snape’owi.
— Drogi Severusie, dlaczego nie byłeś łaskaw poinformować mnie o stanie i miejscu pobytu naszego Gryfońskiego Bohatera?
Postrach Czarodziejskiego Świata zaczął przechadzać się przed Postrachem Hogwartu, od niechcenia przerzucając różdżkę z ręki do ręki.
— Panie, nie miałem okazji opuszczenia zamku bez wzbudzania podejrzeń! Ten bachor nie odklejał się ode mnie, a wraz z nim Dumbledore. Byłem pod ciągłą obserwacją wszystkich nauczycieli, czy aby nie robię jakiejś krzywdy ich Złotemu Rycerzykowi. — Snape tłumaczył się usłużnie, nie podnosząc wzroku.
— A ty oczywiście nie odważyłeś się go tknąć.
— Oczywiście, mój panie. Jakże śmiałbym łamać twój rozkaz! Chłopak jest tylko twój. Umilałem mu jedynie pobyt u mnie — dodał ironicznie, jak to miał w zwyczaju, nie przekraczając jednak pewnej granicy.
— Pokaż mi — zażądał Tom, zatrzymując się naprzeciw niego. — Legilimens! Och, naprawdę ciekawe. Gratuluję, Severusie. Tylko ty potrafisz być taki nieludzki w stosunku do zranionego dziecka. — Pochwała z ust Czarnego Pana poruszyła krąg otaczających ich zamaskowanych ludzi. — Jednak mimo to nie przyjmuję twojego tłumaczenia. Macie godzinę — rzucił do zebranych — i pamiętajcie, chłopak ma żyć. Jest mi nadal potrzebny.
**
— Przytrzymaj go, Neville. — Jak przez mgłę bólu słyszał głos Rona. — Dopóki się nie obudzi, nic nie możemy zrobić.
Czuł, jak unieruchamiają mu ręce i nogi, drgawki pocruciatusowe nadal szarpały jego ciałem. Blizna paliła niczym ogień.
— Trzeba wezwać McGonagall — stwierdził Dean przerażonym głosem.
— To czego tu jeszcze stoisz?!
Wszystkie mięśnie Harry’ego napinały się samoczynnie, a ból, jaki odczuwał, był straszny, ale jakoś udało się mu zwrócić na siebie uwagę rudzielca.
— Spokojnie, chłopie. Nieźle nas wystraszyłeś. McGonagall zaraz tu będzie. Nie wstawaj.
Nic nie robiąc sobie z prób powstrzymania go przez dwójkę przyjaciół, którzy nie chcąc sprawiać mu większego bólu, nie naciskali za mocno, wstał. Opierając się o ścianę, skierował się ku wyjściu z dormitorium.
— A pan dokąd się wybiera? — Stojąca w drzwiach pani profesor zablokowała mu drogę.
Chciał coś powiedzieć, ale nagle zakręciło mu się w głowie i zachwiał się niebezpiecznie. Kobieta w ostatniej chwili złapała osuwającego się chłopaka.
— Natychmiast do łóżek, wszyscy. Zabieram pana Pottera do skrzydła szpitalnego. Zobaczycie się rano.
Wyczarowała nosze i zabrała omdlałego Gryfona ze sobą. Chłopcom nie pozostało nic innego, jak wykonać polecenie opiekunki. Im szybciej zasną, tym szybciej nastanie ranek i zobaczą Harry’ego.
Widząc wpatrzone w siebie zielone oczy, McGonagall westchnęła ciężko.
— Domyślam się, że wszystko widziałeś? — Chłopak skinął głową, cierpliwie czekając na dalszy ciąg. — Hagrid znalazł go dosłownie przed chwilą. Jest już pod opieką pani Pomfrey. Nic mu nie będzie. Poppy, to znaczy, pani Pomfrey, już z gorszych ran go wyleczyła.
Weszli – przynajmniej opiekunka Gryffindoru, bo Harry nadal leżał na noszach – do skrzydła szpitalnego. Gdy zamknęli za sobą drzwi, Harry zauważył, że obok częściowo osłoniętego parawanem łóżka w głębi sali stoi nie tylko pielęgniarka, ale również dyrektor. Chłopak westchnął w duchu, wiedząc, że nie uniknie pytań, i zastanawiając się ile razy w ciągu jednej doby można się znaleźć pod opieką pielęgniarki i nie narazić się za przymus zbyt długiego pobytu w ambulatorium.
— Cóż, mogłem się tego domyślić. — Dyrektor zostawił na chwilę zagonioną pielęgniarkę samą i zbliżył się do chłopca, przekładanego właśnie na łóżko. — Profesor Snape jest na razie nieprzytomny. Możesz mi powiedzieć, czy było coś ważnego na tym spotkaniu, poza karaniem Severusa?
Harry zaprzeczył, siadając powoli. Zakręciło mu się w głowie i zebrało na mdłości, ale po chwili udało mu się uspokoić swój żołądek.
— Czyli Tom już wie o twojej nowej sytuacji? — dopytywał się Dumbledore, wpatrując się z troską w swojego ulubionego ucznia.
Gryfon potwierdził, jednocześnie ostrożnie spuszczając nogi z łóżka.
— A ty dokąd? — spytała srogo McGonagall, wychylając się, by go powstrzymać przed próbą wstania.
Chłopak wskazał na rannego nauczyciela, leżącego kawałek dalej. Gdy kobieta nadal próbowała go zatrzymać, Albus powstrzymał ją.
— Ale tylko na chwilę, Harry. Też nie wyglądasz najlepiej. — Pomógł dotrzeć chłopcu do celu i posadził go na krześle. — Poppy, wygoń go za kilka minut, a na razie niech posiedzi przy Severusie. Myślę, że obu dobrze to zrobi.
Nastolatek obserwował, jak pielęgniarka usuwa zaklęciami i miksturami rany oraz efekty niektórych mrocznych czarów.
— Powinien leżeć przez co najmniej tydzień, ale znając go, jutro już będzie na nogach — powiedziała jakby do siebie Pomfrey, gdy dyrektor i nauczycielka opuścili już Skrzydło Szpitalne. — Niestety, siniaki nie znikną sobie ot tak. Pewnie użyje Glamoure, żeby nie straszyć uczniów. Dobrze. — Odwróciła się do wciąż bladego Gryfona. — A teraz, Harry, twoja kolej.
Chłopak zaprzeczył, ale czary diagnozujące już krążyły po jego ciele.
— Dam ci eliksir przeciwbólowy i pocruciatusowy. Wypij i idź spać. Masz pięć minut.
Harry westchnął zrezygnowany, zgadzając się jednak z pielęgniarką. Gdy całe napięcie już z niego uleciało, poczuł się straszliwie zmęczony. Nawet się nad tym nie zastanawiając, transmutował krzesło w wygodny fotel i, zawijając się w koce, wypił mikstury, a następnie poszedł spać tuż przy samym łóżku profesora.
Kilka godzin później obudziły go łaskoczące go w policzek promienie słońca. Po ciszy panującej w sali domyślił się, że nie ma jeszcze szóstej, inaczej pani Pomfrey już biegałaby z eliksirami. Spojrzał na ciągle pogrążonego we śnie mężczyznę i, widząc wyraźną poprawę w jego wyglądzie, wyszedł ze szpitala, nie chcąc być poddanym kolejnym zabiegom nadopiekuńczej pielęgniarki.
**
Pierwsza doba nowego roku szkolnego zaowocowała w tak wiele atrakcji, że Harry wprost modlił się o jeden zwyczajny dzień. Całe szczęście, że historia magii nie ma wiele wspólnego z czarami, bo czuł, iż znowu mógłby rzucić jakieś zaklęcie, tak przypadkiem, załóżmy w Malfoya. Nawet nie zwracając uwagi na potępiający wzrok Hermiony, spokojnie przespał całą godzinę. Oczywiście nie był jedynym, który postanowił w ten sposób wykorzystać tę pasjonującą lekcję. Ron pochrapywał cicho u jego drugiego boku. Mentalnie przygotowywali się na kolejne zajęcia. W końcu sławetna, jednoroczna posada miała kolejnego rezydenta.
Całe szczęście, że przyjaciele po standardowym wypytaniu o samopoczucie nie zgłębiali, co też mu się śniło. Był im za to bardzo i szczerze wdzięczny.
Przyciszone rozmowy przywitały nowego nauczyciela obrony już pod drzwiami klasy.
— Zapraszam. — Mężczyzna otworzył przed uczniami podwoje sali i puścił wszystkich przodem.
Harry, mijając nauczyciela, zauważył dziwny błysk w jego oczach. Siadając pomiędzy przyjaciółmi, postawił podstawową tarczę ochronną, otaczając ich i siebie. Tak na wszelki wypadek. Niczemu to nie szkodziło, było prawie niewykrywalne, a potrafiło osłonić przed lżejszymi zaklęciami ofensywnymi.
Jeszcze dobrze nie zaczął wypakowywać książek, gdy poczuł delikatny przepływ magii przez salę. Spojrzał na idącego powoli w stronę przodu klasy nauczyciela, a po chwili jego wzrok zatrzymał się szybko na pozostałych uczniach. Wszystkie głowy nawiedziły niezwykle gustowne ośle uszy, a chociaż wszyscy wyczuli poruszenie magii, nikt nie zareagował. No, może nie do końca wszystkie głowy. On, Ron oraz Hermiona byli jedynymi, którzy zostali pominięci podczas tego kompromitującego pokazu.
— Witam wszystkich — odezwał się nauczyciel, jak gdyby nigdy nic odwracając się tyłem do tablicy i przyglądając się swoim nowym uczniom. — Jak już wiecie z uczty powitalnej, nazywam się Allan Walter i niestety muszę od razu stwierdzić, że gdybym okazał się kimś zupełnie innym, wszyscy leżelibyście teraz na podłodze, obezwładnieni lub coś o wiele gorszego. Wszyscy, poza jednym uczniem, który zaopiekował się też swymi przyjaciółmi, chociaż widzę, że bez ich wiedzy. — Sprzeciw, lamenty i inne tego rodzaju okrzyki natychmiast opanowały klasę. — Cisza! — wrzasnął profesor, ucinając hałas. — To nie podwórko, ani boisko!
W klasie zapadła cisza
— Ty! — Wskazał Pottera. — Dlaczego użyłeś bariery? — Harry szybko spojrzał na Hermionę, szukając ratunku. Dziewczyna uniosła rękę. — Nie pytam ciebie — zwrócił jej uwagę mężczyzna.
— Harry nie mówi, panie profesorze. — Gryfonka mimo wszystko zabrała głos.
Lekkie zdekoncentrowanie szybko zniknęło z twarzy nauczyciela.
— Czyli ty jesteś Potter? To wiele wyjaśnia. Chciałbym się jednak dowiedzieć, jak się domyśliłeś?
Chłopak wskazał na swoje oczy, a potem na nauczyciela.
— Po moich oczach?
Potwierdził.
— Bardzo dobrze. — Walter odwrócił się do reszty klasy, po czym ruchem różdżki i krótkim Finite Incantatem zdjął „ośli” czar. — Jak sami byliście świadkami, czasami trochę intuicji i dobra spostrzegawczość może uratować wam życie. Na tych lekcjach nie będziemy używać książek, możecie zostawić je w dormitoriach. — Szczęśliwe głosy uczniów przerwały na chwilę wykład. — Będą jednak potrzebne do zadań domowych — dodał. Uczniowie, już mniej radośni, usiedli w spokoju. — Nie życzę sobie żadnych wygłupów na moich zajęciach. Na razie nie będziecie pojedynkować się pomiędzy Domami, wiem jak bardzo nie lubią się Węże i Lwy. Nie cierpię wypadków z powodu głupoty. Dopóki nie opanujecie podstawowych zaklęć defensywnych, nie przejdziemy do ofensywnych. Potem możecie się nawet pozabijać, byle nie na moich zajęciach. Czy to zrozumiałe?
Pozostała część lekcji minęła na sprawdzaniu poziomu uczniów. Okazało się, że pan Walter przy użyciu zwykłej Rictumsempry potrafił przeanalizować siłę tarczy tworzonej przez ucznia. Powoli zwiększał napór magii, dopóki osłona nie upadła. Średnio trwało to od dwóch do dziesięciu minut.
— Teraz twoja kolej. — Po jakimś czasie wskazał Harry’ego.
W ogóle nie przejmował się formułkami grzecznościowymi, jakby to było ponad nim. Chłopak szybko stanął po środku sali, czekając na ruch nauczyciela.
— Rictumsempra.
Harry uniósł dłoń, formując tarczę na szerokość piersi i ustawiając ją na torze czaru. Sama osłona nie pochłaniała tak dużo magii, jakby się to działo przy standardowej barierze na całe ciało. Dodatkowo, w każdej chwili potrafił ją powiększyć. Po piętnastu minutach nauczyciel zdjął czar, lekko zmęczony utrzymywaniem kilku zaklęć pod rząd, szczególnie tym ostatnim, dosyć długim.
— Bardzo dobrze. Jak dużą stworzyłeś tarczę? — Chłopak zatoczył dłonią niewielkie koło. — Jak wiele mocy zużyłeś?
Uczeń wymownie zerknął na zebraną klasę, zajętą po części przez Ślizgonów, i zignorował pytanie, siadając na swoim miejscu. Nauczyciel rozejrzał się po sali. Wszyscy czekali na jego reakcję.
— Panie profesorze — odezwała się Hermiona. — Lepiej, żeby pan nie otrzymał odpowiedzi. Dla dobra pana, Harry’ego i innych uczniów.
— Tak, tak — odrzekł Walter. — Sami-Wiecie-Kto może mieć szpiegów wszędzie. Kontynuujmy lekcję.
**
— Co sądzisz o nowym profesorze obrony? — Ron pochylał się nad szachownicą, po drugiej stronie której siedział Neville, z kwaśną miną na twarzy.
Obok, na fotelu nieco oddalonym od reszty, siedział Harry, zajadając kanapki przyniesione przez, jeszcze niedawno Malfoyowego, skrzata. To właśnie do niego skierował pytanie jego rudy przyjaciel. Wzruszył ramionami, jakby nie miał jeszcze wyrobionego zdania na ten temat i chciał poobserwować poczynania nowego członka grona pedagogicznego.
— Jeśli tylko czegoś nas nauczy, nie będzie źle — rzucił Longbottom, przesuwając swoją wieżę.
— Szach mat! — zawołał uradowany Weasley po trzech kolejnych ruchach.
— Dałbyś kiedyś wygrać…
— A poczułbyś się szczęśliwy, wiedząc, że się podstawiłem? — zapytał Ron, zbierając czarodziejskie szachy do pudełka.
Neville machnął na to rękę i, uśmiechnięty, poszedł do dormitorium.
— Chodź, Harry. Czas spać — rzucił rudzielec, również wstając i kierując się w stroną schodów.
Kolejne dwa tygodnie minęły bez większych ekscesów. Nawet Draco Malfoy nie ważył się drażnić Gryfonów. Było spokojnie. Za spokojnie. Harry całym sobą czuł, że coś się święci. Snape zachowywał się jak... Snape, ale wszyscy pozostali krążyli koło niego jak koło dynamitu z krótkim lontem. Nawet Voldemort ostatnio odpuścił sobie wizje, jakby planował coś wielkiego.
Zajęcia z obrony okazały się dosyć ciekawe, przynajmniej na razie. Walter zachowywał się całkiem normalnie jak na aurora (o tym, że nim był, dowiedzieli się na poprzedniej lekcji). Aurorem z nauczycielskim stażem.
Harry zdecydował się w końcu wciągnąć Hermionę w swój „rodowy”, jak go w myślach nazywał, sekret. Na razie jednak nie znalazł odpowiedniej chwili, żeby z nią „porozmawiać”. A ten cały spokój panujący w szkole zaczynał go denerwować. Często podskakiwał nerwowo, słysząc niezidentyfikowane hałasy, które chwilę później okazywały się błahostkami z życia uczniów i zamku.
Teraz, kierując się do Wielkiej Sali z zamiarem dołączenia do przyjaciół podczas obiadu, wymawiał sobie, że zrobił się z niego paranoik. I to z powodu jednego listu, którego prawdziwości nawet nie sprawdził. A może to tylko głupi żart bliźniaków…
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, stanął w drzwiach, by rozejrzeć się za przyjaciółmi. Dostrzegł ich przy samym końcu gryfońskiego stołu. Hermiona, żywo gestykulując rękoma, tłumaczyła coś zasłuchanej Ginny. Już miał ruszyć się z miejsca, gdy usłyszał dziwny dźwięk, jakby trzeszczenie, nad swoją głową. Spojrzał w górę i w ostatniej chwili zobaczył, że jedna z kamiennych figur zdobiących odrzwia, zamierza się z nim bliżej zapoznać. Lata ćwiczeń i refleks szukającego uratowały go przed straceniem życia, ale niestety nie odrobiny zdrowia.
Nagły huk oderwał wszystkich od rozmów i posiłku. Część figury jakiegoś zwierza z gruchotem spadła na nogę Harry’ego w tym samym momencie, w którym próbował uskoczyć.
— Harry!!!
Kilkanaście osób krzyknęło z przerażenia, zrywając się ze swoich miejsc i podbiegając do leżącego na ziemi Gryfona.
Chłopak próbował wyciągnąć nogę spod kamienia, starając się ignorować mroczki latające mu przed oczyma. Niewielka kałuża krwi powoli zbierała się na podłodze. W końcu resztką sił uniósł ciężar za pomocą niewerbalnego zaklęcia, po czym stracił przytomność, wpadając prosto w ręce Rona. Na szczęście rudzielec zdążył złapać jego głowę, zanim spotkała się z podłogą.
Nim jeszcze otworzył oczy wiedział, że znów gości u pani Pomfrey. Ten szczególny zapach trudno pomylić z zapachem innego pomieszczenia. Uchylił powoli powieki, nie chcąc razić biednego, jedynego teraz, oka, ale wszędzie panowała ciemność. Zerknął w stronę okna, zza którego pomrugały mu gwiazdy. Więc panowała noc. Nagle przypomniał sobie, z jakiego powodu znalazł się w skrzydle szpitalnym. Usiadł i zsunął z siebie koc. Prawa noga owinięta była bandażem od uda w dół. Przy poruszaniu dosyć mocno bolała. Zastanawiał się, czy to Szkiele-Wzro nadal działa, czy eliksir przeciwbólowy przeciwnie – przestał.
Westchnął i opadł na poduszkę. Zaraz pewnie przybiegnie pani Pomfrey, zawiadomiona przez zaklęcie monitorujące, że łaskawie wrócił do żywych. Nie mylił się. Niecałą minutę później kobieta przyszła z tacą mikstur i maści.
— Jak się czujesz? — zapytała i, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, rzuciła czar diagnozujący. — Noga dobrze się goi, do rana wszystko powinno być w porządku. Szkiele-Wzro ciągle działa, więc dam ci jeszcze jedną dawkę przeciwbólowego. Całe szczęście, że zdążyłeś uskoczyć — trajkotała, zdejmując opatrunek i obserwując działanie nakładanej na resztki zaczerwienionych blizn maści.
Harry cierpliwie znosił wszystkie te zabiegi, cóż, wyboru zbytnio nie miał.
— Czegoś ci potrzeba? — zapytała pielęgniarka, układając na koniec wszystkie już niepotrzebne rzeczy na tacy. — Chłopak podniósł dłoń do ust, udając, że pije. — Zaraz przyniosę ci coś do picia. Poczekaj chwilkę.
Przecież nigdzie nie pójdę, zaśmiał się smutno w duchu Harry.
Gdy już zaspokoił pragnienie, pani Pomfrey zostawiła go samego, informując, że powinien jeszcze pospać. Ponieważ nie bardzo miał na to ochotę, w końcu spał od obiadu, przeniósł tylko poduszkę na drugą stronę łóżka, a następnie sam obrócił się powoli, żeby nie urazić nogi. Obserwowanie gwiazd było o wiele ciekawsze niż gapienie się w sufit. Psia Gwiazda migotała wyraźnie wśród innych.
Chciałbym, żebyś tu był Syriuszu, rozmyślał. Może ty wiedziałbyś, co zrobić.
Nad ranem udało mu się jeszcze zdrzemnąć, a o szóstej pozwolono mu wrócić do Wieży, o ile tylko obieca nie nadwyrężać nogi.
Jako że był sobotni poranek, nie spotkał na korytarzu żadnego ucznia. Każdy zapewne odsypiał wczesne wstawanie w tygodniu. Nie chcąc budzić przyjaciół, Harry usiadł w pokoju wspólnym, wyciągając nogę przed sobą, na drugim fotelu. Czując głód, wezwał Zgredka i na migi poprosił go o śniadanie. W końcu nie jadł dwóch posiłków, a od czasu Dursleyów nie cierpiał być głodny, chociaż nadal nie potrafił zjeść zbyt wiele na raz. Chwilę później, zajadając kanapkę, masował co jakiś czas nogę, która odzywała się jeszcze krótkimi spazmami bólu. Chłopcy z jego roku wstali dopiero chwilę przed dziewiątą i z tupotem zbiegli po schodach do pokoju wspólnego. Widząc, siedzącego jak gdyby nigdy nic, kolegę wyhamowali przed samym kominkiem, zderzając się ze sobą.
— Harry! Wszystko w porządku? — Ron jako pierwszy wygramolił się spod całej sterty ciał. — Chcieliśmy właśnie iść do skrzydła szpitalnego, żeby cię odwiedzić. Zawołam Hermionę, że już jesteś. Martwiła się, że nie pozwolono nam wczoraj cię zobaczyć.
Wrzask chłopaka obudził nie tylko Hermionę, ale i całą Wieżę. Wszyscy chcieli zobaczyć Wybrańca, któremu znowu udało się uciec śmierci. Widząc takie zbiegowisko, Harry lekko zbladł – nadal nie mógł się przyzwyczaić do większej liczby osób wokół siebie.
— Hej! Dajcie mu spokój! — Prym jak zawsze ujęła w swe ręce panna prefekt. — Idźcie na śniadanie! Zachowujecie się jak pijawki! Wynocha!
Rozwścieczona Hermiona Granger nie jest miłym widokiem. Nie żeby robiła się brzydka. O nie, w złości była wręcz urocza. Iskry migoczące w jej oczach, gdy odganiała wszystkich od zestresowanego Gryfona, gdyby mogły podpaliłyby dywan. Kilku osobom udało się urazić pobolewającą nogę Harry’ego, ale wtedy chłopak sam zareagował, tworząc wokół siebie tarczę, przez którą mogli przejść tylko Ron i Hermiona.
Po kilku minutach wszyscy się uspokoili. Widząc, że Harry nie ma ochoty z nikim więcej podzielić się samym sobą, rozeszli się do swoich zajęć, przerywanych wcześniejszym krzykiem Weasleya. Wiele dziewcząt wybiegło w pidżamach ku uciesze męskiego grona i teraz, w popłochu lub też specjalnie prowokując ruchami bioder, wracały do siebie.
— No, wal stary! — Ron opadł na fotel obok kolegi, gdy tylko większa część salonu opustoszała. Harry spojrzał na niego wymownie ze słabym uśmiechem na ustach. — Sorry. Zapomniałem — zaperzył się Weasley, czując jednocześnie sporą dawkę poczucia winy.
Hermiona pokiwała tylko głową nad Ronem i jego intelektem. Cóż, trzeba być wyrozumiałym dla wad przyjaciół, inaczej można ich szybko stracić. Harry wskazał na jej pióro i zwój, przekazując, że chciałby coś napisać. Dziewczyna podała mu przybory i, siadając koło Rona, cicho zbeształa rudzielca, czekając, aż jej czarnowłosy przyjaciel napisze notatkę.
„Chciałbym o czymś z wami »pogadać«, ale nie tutaj. Po śniadaniu będę czekać w starej sali obrony, tej na drugim piętrze.”
Przyjaciele przeczytali krótką prośbę i zerknęli na Harry’ego zaintrygowani i nieco zaniepokojeni.
— Czy to ma jakiś związek z wczorajszym wypadkiem? Albo z tym, co się stało w wakacje? — Widać Hermiona znów wzięła w obroty swoją nieprzeciętną inteligencję, szybko łącząc fakty.
„Po części”, napisał w odpowiedzi Harry.
— Może powinieneś pogadać z Dumbledore’em?
Brunet zaprzeczył szybko, energicznie kręcąc głową.
„Nie chcę, żeby wiedział o tym ktoś jeszcze oprócz was.”
— Okej, Harry — powiedział po prostu Ron, ignorując oburzony wzrok swojej kasztanowowłosej przyjaciółki. — Zobaczymy się po śniadaniu. A ty? Nie pójdziesz z nami do Wielkiej Sali? — Przyjaciel zwrócił nagle uwagę, że Gryfon nie wybiera się z nimi na śniadanie.
„Zgredek już mi przyniósł. Chcę się jeszcze wykąpać.”
Mając całe dormitorium dla siebie, Harry nie musiał się nigdzie śpieszyć. Powoli zmył z siebie zapachy szpitalne, rozluźniając się pod gorącym strumieniem wody. Choć jego noga ciągle nosiła ślady wczorajszego wypadku, przypuszczał, że czerwone smugi szybko znikną, nie pozostawiając blizn, inaczej pani Pomfrey nie wypuściłaby go tak wcześnie. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę jeszcze klątwę.
O nie! Znów zaczynam myśleć jak paranoik.
Harry szybko otrząsnął się z zalewających go na nowo, ponurych myśli. Ubrał się, z uśmiechem wspominając reakcję wszystkich, gdy pojawił się w nowych ubraniach, choć o udziale Snape’a w ich zakupie nie wspominał. Nadal nie czuł jakiejś wielkiej sympatii do tego człowieka, ale szacunek na pewno. Bez jego, raczej dziwacznej, pomocy pewnie teraz siedziałby w jakiejś małej salce w Świętym Mungu. Zerknął na zegar i wyciągnął z kufra list, razem z jakimiś dodatkowymi zwojami i piórem. Ze wzruszeniem przytulił na chwilę swoją, odzyskaną przez Tonks, różdżkę, po czym zamknął skrzynię. Po dotarciu do salki, od razu zaczął pisać tekst dla Hermiony i Rona. Gdy przyjaciele dołączyli do niego, rzucił tylko czar wyciszający, niestety nie potrafił antypodsłuchowego, po czym podał zwój przyjaciółce.
„Powiem (napiszę) krótko, że potrzebuję waszej pomocy. Zostałem w wakacje poinformowany o ciążącej na mnie klątwie. Tak, Hermiono, wypadki mają z nią wiele wspólnego. I nie, Voldemort nie rzucił jej na mnie. Przeczytaj dołączony list.”
Harry podał im list Encore’a, gdy tylko zauważył, że skończyli czytać notkę.
— Och, Harry! Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś. — Dziewczyna przytuliła go z czułością, skończywszy czytać. — Już dawno mogliśmy zdjąć z ciebie tę klątwę. Tyle czasu się męczyłeś.
Harry odsunął ją delikatnie i szybko coś zapisał, po czym podał jej pergamin.
„Przecież sam wiem ledwie od ponad miesiąca. I też szukałem. Bez rozwiązania zagadki nie da się zdjąć przekleństwa.”
— Trzeba więc będzie poszukać wszystkiego o klątwach i przekleństwach. — Hermiona zapisywała sobie wszystkie spostrzeżenia, nie zwracając już uwagi na pozostałą dwójkę. — Powinno też coś być w archiwum Hogwartu o Encore’ach, skoro wspomniał o szkole. Nad tym wierszem też trzeba się zastanowić. Podaj mi go jeszcze raz, Harry — poprosiła, chcąc przepisać wersy do swoich notatek.
„Nie szukaj mikstur,
Nie szukaj zaklęć.
Poszukaj w sobie,
By krwią zapłacić.
Kiedy zrozumie,
Oraz przebaczy,
Z urodzin ósemki
Dwójka wszystko skojarzy.
Bo gorycz prawdy
W słodyczy łez
I krwią poświęcenia
Jest rozwiązaniem.”
— Musimy znaleźć coś o krwi poświęcenia, goryczy prawdy i słodyczy łez. Może będzie też coś w numerologii o dwójce i ósemce.
Harry zamrugał ze zdziwienia. Czemu on na to nie wpadł? No tak, przecież to Hermiona Granger. Ona zawsze myśli o wszystkim. Więc może ma jednak jakieś szanse na przetrwanie…
— Nie martw się Harry — pocieszał go Ron, klepiąc po plecach, ale sekundę później zrozumiał swój błąd i odsunął się kawałek. — Przepraszam, stary.
Harry machnął na to ręką, choć trochę jeszcze się spinał na tak nagłe dotknięcia przyjaciół, po czym wyciągnął oboje nad jezioro. Z Hermioną nie dało się co prawda teraz normalnie pogadać, z takim zaangażowaniem układała plan poszukiwań, ale przynajmniej byli na zewnątrz zamku.
Wrzesień przechodził powoli w październik i dni robiły się coraz bardziej chłodne. Oprócz przesiadywania na lekcjach – obowiązkowo, i w bibliotece – mniej obowiązkowo, czekały ich jeszcze treningi quidditcha.
Dopiero tydzień temu opowiedział o swoim „fatum”, jak nazywali w miejscu publicznym ten temat, a dziewczyna już nazbierała materiałów na część – oczywiście jego – kufra.
Tego ranka, wraz z Ronem i resztą drużyny, zdecydowali się potrenować. Harry’ego ciągle pobolewała noga, i choć wszyscy mówili, żeby zgłosił to pielęgniarce, chłopak uparł się, że pójdzie pograć. Przecież będzie latał, a nie chodził. Nie wziął jednak pod uwagę, że miotłę trzyma się także nogami. Po trzech godzinach intensywnych manewrów z trudem doszedł do szatni. Usiadł ciężko na ławce, wyciągając przed siebie nogę. Ból robił się naprawdę nie do wytrzymania.
— Idź ją wygrzej. Może to tylko mięśnie, a w takim przypadku ciepła woda działa cuda — zaproponował Ron, wychodząc spod prysznica i widząc cierpienie malujące się na twarzy przyjaciela.
Harry zgodził się z nim i ruszył w stronę pryszniców, ściągając po drodze strój do gry. Gdy zdejmował spodnie, zatrzymał się w połowie ruchu i spojrzał z przerażeniem w dół. Całą nogę miał mocno zaczerwienioną i opuchniętą. Szybko ubrał się z powrotem i wyszedł z części prysznicowej, kierując się w stronę ubierającego się Rona.
— Coś się stało? — zaniepokoił się rudzielec, widząc jego zaciętą minę. Potter wskazał na swoją nogę. — Aż tak źle?
Harry potwierdził skinieniem głowy i skierował się do wyjścia, lekko utykając.
— Poczekaj na mnie! — zawołał za nim Ron.
Zanim dotarli do zamku, kilka razy noga nie utrzymała ciężaru Harry’ego i, gdyby nie pomoc Rona i kolegów z drużyny, których spotkali po drodze, chłopak zaliczyłby kilka bolesnych upadków.
Gdy weszli do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey załamała ręce.
— Co tym razem, panie Potter?
— Noga Harry’ego — odezwał się w imieniu przyjaciela Ron. — Strasznie go boli, proszę pani. Nie może na niej stanąć
— No, dobrze. Zobaczmy ją. A wy na obiad, ale już. — Kobieta wyprosiła wszystkich, stanowczo wymachując różdżką. — A teraz, panie Potter — zwróciła się do siedzącego na łóżku chłopca z uśmiechem — proszę pokazać nogę.
Gdy przy jej pomocy spodnie Gryfona w końcu zostały zdjęte, pani Pomfrey sapnęła, wyraźnie zła, na widok spuchniętej kończyny.
|
|