Dream
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz
|
|
Beta: Pico
Gatunek: romans, dramat
Ostrzeżenia: treści o używkach
Rating: +16
Paring: SasuNaru/NaruSasu
Uwaga! AU i Non-kanon
W tytule jest niestety błąd, gdyż forum nie uznaje pisowni francuskiej.
Spełnienie życzenia Zilidyi
Klik
Rozdział 1.
Le calme avant la tempete
Cisza przed burzą
Naruto Uzumaki nigdy nie należał do osób, które się nudziły. Zawsze potrafił znaleźć sobie jakieś zajęcie, a jego ulubionym zdecydowanie była obserwacja. Jednak nie pokazywał tego otwarcie. Uchodził za osobę, która nie mogła usiedzieć pięciu minut w jednym miejscu, ale jak już Naruto zdążył wywnioskować, właśnie z obserwacji, było to tylko złudne wrażenie, na które ludzie zawsze się nabierali.
Co tak Naruto namiętnie obserwował? Roześmianych, beztroskich, zachwyconych urokami stolicy Francji - turystów Paryża. No i oczywiście do tego wszystkiego należy też dodać, że ślepych turystów. Wszyscy, co do jednego, byli ślepi. Gdy widział napisy przepełnione miłością do miasta na koszulkach, czapkach i przypinkach, robiło mu się niedobrze. Kiedy słyszał podniecone głosy turystów, było mu ich naprawdę żal. Bo nie byli świadomi, jaki Paryż jest naprawdę. Bo ulegali złudnemu, pierwszemu wrażeniu.
Naruto zawsze wiedział, że był podobny do miasta, w którym przyszło mu żyć. On także był kimś zupełnie innym, niż odbierali go ludzie. Zazwyczaj po prostu mieli go za idiotę, który nie wie nic o życiu ani problemach. Ale jemu, tak jak i Paryżowi, wcale ten mylny osąd nie przeszkadzał. Korzystał z tego, ukrywając swoją prawdziwą twarz. I Paryż także korzystał. W końcu codziennie zostawały tutaj wydawane grube miliony, właśnie przez tych naiwnych turystów.
A tak naprawdę Paryż był Mekką złodziei, narkomanów i prostytutek. Wystarczyło się tylko zagłębić w życie miasta, opuścić piękne, turystyczne uliczki, a prawdziwy obraz stolicy sam się ujawniał.
Tych głupich turystów można było obserwować w niemal każdej części miasta. Ciągnęli do niego jak ćmy do światła, rozłażąc się po nim jak jakieś robactwo. Dziwne tylko, że skrupulatnie omijali najgorsze jego części, tak jakby wiedzieli, że nie warto tam zaglądać. Że to zepsuje ich nieskalany wizerunek pięknego Paryża – miasta miłości.
Jak już Naruto zdążył zauważyć, miejscem do obserwacji turystów mogła być każda ładniejsza uliczka, a Rue des Lombards właśnie do takich należała. Krótka i wąska, ale posiadała to, co przyciągało zwiedzających – kawiarnie i restauracje. Każda z prześlicznych, jasnych kamienic posiadała swoją kafeterię, zupełnie, jakby nie wystarczyła jedna na całą, króciutką uliczkę. Niestety to właśnie z pieniędzy turystów żyło miasto. To oni je napędzali. Nic, więc dziwnego, że na jednej, krótkiej uliczce znajdowało się około dziesięciu kawiarni.
Z uśmiechem patrzył na drobnego złodziejaszka, z gracją wsuwającego dłoń do torby niczego nieświadomej kobiety stojącej w kolejce po kawę. Nie minęła chwila, a w ręce dzieciaka, bo na pewno nie mógł mieć więcej niż kilkanaście lat, pojawił się portfel, który po kilku sekundach zniknął w jego kieszeni. Kieszonkowiec jakby nigdy nic, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Nikt tego nie zauważył, nikt nawet nie zwrócił uwagi na dzieciaka, który w jednej chwili stał w kolejce, a w następnej już odchodził. Nikt, oprócz Naruto, który z zaciekawieniem obserwował dalszy ciąg wydarzeń, siedząc przy tym na krawężniku po drugiej stronie ulicy, skąd miał idealny widok na całą kawiarnię.
Rozbawiony zobaczył zdziwienie na twarzy kobiety, kiedy przeszukiwała swoją torebkę i jej lament. Z tego, co zrozumiał, w portfelu miała również dokumenty.
Na jego twarzy znów pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Kobieta zobaczyła mały kawałek prawdziwego Paryża. Mały, bo kieszonkowców jest tutaj pełno, jak w każdym mieście. I jeżeli chodzi o to miejsce, to taki złodziejaszek jest jej najmniejszym problemem.
- Czasem mnie przerażasz. – Usłyszał gdzieś nad sobą i spojrzał na wysokiego, opalonego szatyna, który nagle wyrósł przed nim. Naruto otrząsnął się z zamyślenia, wbijając w niego trzeźwiejszy wzrok.
Szatyn, będący jego kolegą z pracy, opadł obok niego na krawężnik, po czym wręczył mu jakąś pogniecioną, białą kopertę z wyraźnymi śladami wielorazowego otwierania jej.
- Wejście jest z tyłu, tutaj masz rozpiskę, gdzie jest, jakie mieszkanie. Ja biorę jedynkę, a ty piątkę. Twój to podobno jakiś zagraniczny, dosyć nadziany fotograf – zaczął tłumaczyć półszeptem, jakby nigdy nic, błądząc przy tym wzrokiem po ulicy.
Naruto oderwał wzrok od koperty, przenosząc go na piętrzącą się po drugiej stronie ulicy, prześliczną, białą kamienicę. Co drugie okno ozdobione było kolorowymi kwiatkami, co dawało bardzo przyjemny efekt. Jego spojrzenie zjechało niżej, na napis „Le Palmer”, będący zapewne nazwą tej uroczej kawiarenki, w której chwilę wcześniej została okradziona naiwna turystka.
- Punkt druga jesteś tutaj, rozumiesz? – Poczuł, jak łokieć kolegi wbija mu się w żebro. Skrzywił się, po czym bez jakiegokolwiek zahamowania oddał kuksańca, odpowiadając ze złośliwym uśmiechem:
- Punkt druga, rozumiem.
- Jezu! – Jego kolega wykrzywił twarz w bolesnym grymasie, odsuwając się od Naruto i łapiąc za bok. – Mam tu wielkiego krwiaka, debilu!
- Biedny Kiba, bity przez własną dziewczynę – zacmokał, wstając szybko i przezornie odsuwając się od kolegi, który mógł go w każdej chwili zaatakować. – To ja spadam – powiedział z szerokim uśmiechem, odwracając się na pięcie, po czym odszedł powolnym krokiem z rękoma założonymi za głowę.
- Ta, leć do swojego psychopaty – usłyszał jeszcze za plecami.
Mały, nieco zagracony pokoik rozświetlony popołudniowym paryskim słońcem. Jedno duże, choć wyglądające na stare łóżko, blady mężczyzna leżący na nim i on.
Naruto wyciągnął się na skotłowanej pościeli, wbijając rozleniwiony wzrok w nieco pożółkły sufit. Kolejnym zajęciem umiłowanym przez Uzumakiego był seks. Seks na rozładowanie napięcia, seks na uczczenie dobrego humoru, seks na smutek… Ale nie mogło to być zbliżenie z pierwszą-lepszą osobą, tak jak to robi większość mieszkańców Paryża.
Wiedział, że jest to trochę babskie, ale musiał do tej drugiej osoby coś czuć. Sympatię czy chociażby zrozumienie. Nie chodziło nawet o miłość, bo Naruto zdarzył już zauważyć, żyjąc na marginesie społeczeństwa, że miłość bardzo trudno jest znaleźć. Nie wiedział nawet, czy ona w ogóle istnieje.
- Więc, o której masz robotę? – Rudowłosy, bardzo przystojny mężczyzna wbijał w niego spojrzenie seksownych, zielonych oczu, błądząc przy tym palcem dookoła jego pępka, od czasu do czasu zsuwając go jedynie niżej, na jasne włosy łonowe.
- O drugiej. Mamy jeszcze trochę czasu – powiedział, uśmiechając się szeroko i przekręcając na bok. Gaara był jedyną osobą, która potrafiła go zrozumieć. Obaj, bez jakiegokolwiek zapytania czy ostrzeżenia, zostali skazani na takie życie przez śmierć rodziców. Najpierw dom dziecka, później poprawczak, następnie ulica, aż w końcu znaleźli dobre źródło dochodu.
Od samego początku byli przyjaciółmi, teraz tylko do tej ich przyjacielskiej relacji dołączyła też ta łóżkowa.
Wąskie usta Gaary wygięły się w uśmiechu, po czym mężczyzna odsunął się od swojego kochanka i wychylił zza łóżko, szukając czegoś w swoich spodniach. Naruto niestety wiedział, czego jego przyjaciel szukał i wcale mu się to nie podobało.
- Nie, Gaara... – Jęknął. – Daj sobie dzisiaj spokój. – Mężczyzna usiadł na łóżku, potrząsając malutkim, przeźroczystym woreczkiem, w którym znajdował się biały proszek.
- Spróbuj, przejdzie ci do tej drugiej – odparł, sięgając do ręki przyjaciela i wyciągając ją do siebie niemal siłą. Naruto skrzywił się, podnosząc błyskawicznie do siadu. Nie chciał. Po prostu nie chciał któregoś dnia skończyć zaćpany w dworcowej toalecie. I nie chciał też, aby Gaara tak skończył, a niestety wiedział, że w przypadku jego przyjaciela ten scenariusz jest całkiem możliwy.
Już schudł, jego skóra zaczęła przyjmować ziemisty odcień, a wokół oczu pojawiły się, już dosyć wyraźne ciemne sińce. Jednak pomimo tego, że Naruto wiele razy go prosił, aby przestał brać, Gaara i tak wiedział swoje. W końcu byli niechciani. Kogo będzie obchodzić, jak zdechną? Ale, jak uważał jego przyjaciel, zdechliby przynajmniej razem. Do samego końca byliby razem, zniszczeni przez ten świat. Zniszczeni przez Paryż.
- Nie chcę – powiedział poważnie, spoglądając hardo w zielone oczy. – I nie chcę też, żebyś ty brał to świństwo.
- Daj spokój – słyszał to za każdym razem. Za każdym, cholernym razem te same słowa.
- Nie chcę, aby ci się coś stało – powiedział, nawet, jeżeli wiedział, że nic już nie wskóra. Gaara był dorosły, a przynajmniej jego wiek na to wskazywał. Naruto nie miał nad nim władzy, mógł robić, co chciał i to go najbardziej denerwowało.
- To weź ze mną. Stanie nam się obu – odparł Gaara, a Naruto nie mogąc już tego słuchać, wstał, szybko szukając na panelach swoich ubrań. Już po chwili jego dobrze umięśnione ciało znikło pod materiałem koszuli i spodni, a kilka sekund później, już go nie było w mieszkaniu. Nie mógł patrzeć na to, co robił z sobą Gaara.
Późną nocą, uliczka Rue des Lombards zdawała się być całkowicie opustoszała. Nawet, kiedy Naruto spojrzał w okna kamienic, zauważył jedynie pustkę i ciemność. Żadnych zapalonych świateł świadczących o tym, że któryś z mieszkańców jeszcze nie spał.
Na uliczce również nie widać było żywej duszy. Przeraźliwa cisza otaczała go z każdej strony, od czasu do czasu przerywana jedynie miauczeniem bezdomnych kotów. Samotne lampy, których na Rue des Lombards było tylko trzy, świeciły słabym, migotliwym światłem, zupełnie, jakby miały lada moment zgasnąć.
A on stał znudzony, w świetle jednej z tych lamp, gdy w końcu zobaczył postać wychodzącą z prostopadłej do Rue des Lombard, uliczki o nazwie Rue Quincampoix. Od strony właśnie tej ulicy znajdowało się wejście do mieszczącej się na rogu kamienicy, którą mieli dzisiaj w planach odwiedzić.
Naruto nie czekając, aż postać do niego podejdzie, sam ruszył na spotkanie z nią. Kiba machnął mu oszczędnie na powitanie, ubrany od stóp do głów na czarno, zresztą tak jak i on sam.
Nie potrzebowali słów, żeby się porozumieć. Zresztą obaj dobrze wiedzieli, co chcą zrobić i jaki mają plan, więc słowa nie były tutaj potrzebne.
Podeszli do wysokiego, zielonego płotu i zachowując się tak, jakby tutaj mieszkali, pchnęli furtkę, która dobrze naoliwiona, nawet nie zaskrzypiała. Weszli na posesję i kierując się wąziutkim chodniczkiem, po bokach otoczonym przez różnorodne kwiaty, dotarli w końcu do głównego wejścia. Ale tak, jak to już z kamienicami bywa, wejścia główne zawsze są na noc zamykane. Jednak żadnego z nich nieszczególnie zaskoczył ten fakt. W końcu to nie był ich pierwszy raz.
Naruto wyciągnął z kieszeni drucik, który wsunął do zamka. W tych sprawach nie miał sobie równych, kilka przekręceń, góra, dół i na boki. Zamek wydał dźwięk oznajmiający, że drzwi nie stanowią już dla nich przeszkody.
Zaleźli się w spowitej mrokiem niezwykle zadbanej klatce schodowej. I tu nastąpił moment ich rozstania. Mieszkanie numer jeden znajdowało się na parterze, a numer pięć na drugim piętrze.
Bez słowa, ani nawet najmniejszego gestu ruszyli w swoje strony. Naruto szybko, ale niezwykle cicho pokonał piękne, drewniane schody z, najprawdopodobniej, ręcznie rzeźbioną balustradą i już po chwili znalazł się przed wielkimi, dębowymi drzwiami z zawieszonym na nich złotym numerkiem pięć. Stał przed nimi kilka sekund, nasłuchując chociażby najcichszych odgłosów świadczących o tym, że właściciele nie śpią. Nic jednak nie usłyszał. Wyciągnął, więc swój przyrząd do otwierania zamków, jakim był, tak jak chwilę wcześniej zwykły drucik, po czym zaczął nim majstrować.
Plan był taki, jak zawsze. Nie było to wielkie włamanie, chodziło tu o ciche wejście i zabranie tego, co było na wierzchu. Właściciele spali tuż za ścianą i należało zastosować równie ciche wyjście. Inaczej było, kiedy mieli pewność, że gospodarzy nie ma.
Jak zwykle zamek bez problemu ustąpił, a on mógł wejść do schludnego, nieco może zbyt chłodnego, długiego przedpokoju. Tuż obok drzwi znajdowały się dwie pary butów. Jedne męskie, garniturowe, drugie damskie, na wysokim obcasie. I to był jedyny szczegół świadczący o tym, że mieszkanie było zamieszkiwane. Na ścianach, zamiast zdjęć, wisiały jakieś niezrozumiałe dla niego bazgroły, a w rogu pomieszczenia stała nudna szara waza.
Naruto jednak nie miał czasu na oglądanie wystroju. Wsunął się cicho do najbliższego pokoju, znajdującego się po prawej stronie od wejścia, który okazał się być ogromnym salonem z balkonem. Kanciasta, biała, skórzana kanapa stała na środku, a tuż przed nią szklany stolik. Na jasnej ścianie wisiał wielki, płaski telewizor, gdzieś w rogu stało szklane biurko z laptopem i to… to było wszystko. Widać było, że właściciele mieli pieniądze, ale nie było w tym mieszkaniu życia. Żadnego.
Żadnych osobistych rzeczy porozrzucanych na kanapie, żadnych zdjęć, żadnych kwiatów… Niczego, co sprawiłoby, że apartament stałby się cieplejszy.
Otrząsnął się z zamyślenia, podchodząc do biurka i zabierając laptopa razem z ładowarką, po czym podszedł do wielkiej szafy z ciemnego drewna, wykonanej w bardzo nowoczesnym stylu i zaczął przeglądać jej zawartość.
I znalazł zdjęcia. Masę, naprawdę masę zdjęć, jednak nie były to takie fotografie, jakie znajdują się w każdym mieszkaniu. Były sztywne, jak z jakiejś sesji. Przedstawiały różnych ludzi w dziwacznych dla Naruto pozach, w niecodziennych ubraniach, czasem nawet wyjątkowo idiotycznie pomalowanych.
Czym prędzej je odłożył, znajdując to, co bardziej go interesowało. Jakąś lustrzankę Nicona, nie wiedział jednak, jaki to dokładnie rodzaj i czy jest wiele warta - nie znał się na tym.
Nagle poczuł silny ból w okolicach łopatek. Jęknął głośno, upadając na podłogę i upuszczając przy tym swoje zdobycze, po czym został przygnieciony czyimś ciężarem.
- Nie waż się ruszyć – usłyszał pełen złości syk koło ucha i poczuł, jak coś zimnego i prawdopodobnie ostrego jest przystawiane do jego szyi. Przełknął ślinę, zamierając. Cholera, nie tak miało to wyglądać, przemknęło mu przez myśli. – Sakura! Dzwoń na policję!
Po plecach chłopaka przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Nie chciał mieć do czynienia z policją! Jeszcze przez niego Kiba wpadnie, a to już będzie kompletna katastrofa. Zachował się bardzo nieostrożnie. Nawet nie usłyszał, kiedy właściciele się obudzili.
- Jezu! Co jest?! Nie mów, że naprawdę…! – Usłyszał kobiecy głos. Skądś go znał.
- No naprawdę, kurwa! – Odwarknął mężczyzna, a Naruto był w stanie jedynie przełknąć ślinę, która zalegała mu w gardle. Zdawał sobie sprawę, że znalazł się w nienajlepszej pozycji, ale jak na złość w głowie miał jeden wielki mętlik. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić, aby polepszyć swoją sytuację. Dopiero teraz sobie zdał sprawę, że jego serce wali jak szalone, a oddech przyśpieszył z nerwów.
Nagle pomieszczenie zalało światło, którego źródłem była lampa pod sufitem, a później usłyszał kobiecy pisk.
- O mój boże! – Niestety nie mógł odwrócić głowy, gdyż nie miał pewności, czy mężczyzna siedzący na nim nie spanikuje i nie wbije mu noża w tętnicę. – Naruto?! Co ty tu robisz?! Sasuke, zejdź z niego! – Z chwili na chwilę głos stawał się dla niego coraz bardziej znajomy, a jeżeli jeszcze dopasował do niego imię, które nie tak dawno wykrzyknął mężczyzna, wszystko zdawało się do siebie pasować. Obraz w pamięci stawał się coraz bardziej wyraźny. Wiedział już, kim jest ta kobieta.
Całe szczęście, odetchnął, uśmiechając się do siebie.
- Cześć, Sakurcia – zabrzmiało to nieco żałośnie z jego pozycji, ale przynajmniej miał pewność, że nie wyląduje na komisariacie.
|
|