Satanachia.
Moderator
Dołączył: 21 Lip 2012
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Autor tekstu: Satanachia.
Beta: Anioł najmilszy, shantipriya!Za co jej serdecznie dziękuję.
Wszystkie błędy - moja wina, więc Fan.. Pobaw się w ich wypisywanie. XD
Ostrzeżenia: Jeśli zajdzie taka potrzeba będą dodawane przed każdym, potrzebującym ich rozdziałem
Rating: Jak wyżej.
Jednak zapobiegliwie wrzucam tekst do +15, bo znając moje sadystyczne zapędy i lubość w mordowaniu bohaterów, to... +15 się przyda. @_@
<center>I</center>
Pierwotnie była tylko ciemność. Wokół niej… i w niej.
Z początku była całkiem zadowolona z takiego obrotu sprawy – ciemność była zapomnieniem. Błogosławionym zapomnieniem kojącym jej ból. Zapomnieniem bez początku i końca; istniała tylko ta jedna, jedyna chwila, w której egzystowała.
Niestety, nic nie trwa wiecznie i - ku jej rozpaczy - nadszedł czas, gdy wspomnienia rozjaśniły nieco wszechobecny Mrok. Chwała bogom, nie oznaczało to jednak, iż ją opuścił. On był, otulając niczym opiekun, trzymający straż nad krzykiem, który rozbrzmiewał, gdy tylko mijało odrętwienie.
Zdarzały się chwile, gdy w przebłyskach własnej świadomości zastanawiała się gdzie była i dlaczego się tutaj znalazła. Czyżby była to kara za jej niecne życie tam, na ziemi? Czyżby uczyniła coś złego? Przecież nie mordowała, nie truła… Czym sobie na to zasłużyła? Co takiego uczyniła, że została pokarana tą smolistą czernią? Ciemnością pochłaniającą wszystko, każde ze wspomnień, które ją czasami nachodziły, każdy z promieni nadziei, które rodziły się niekiedy w jej sercu.
<center>~.*.~</center>
Nie pamiętała kiedy po raz pierwszy próbowali ją stąd wyrwać. Pycha, duma i chęć władzy. Tak… Tylko to ich napędzało.
Uwielbiała te chwile, gdy odmawiała im pomocy, zaś oni uświadamiali sobie, że wszystkie swe ofiary złożyli na próżno. Ich rozczarowanie i gniew rozbudzały w niej nieznaną dotąd przyjemność. W końcu nadszedł czas, że wyczekiwała każdego przyzwania. Nieważny był ból, którego doświadczała, gdy haczyki ich myśli wbijały się w jej jaźń i przeciągały do ciała jednej z ofiar. Nieważne były ich ataki, gdy próbowali wymusić na niej miejsce ukrycia diademu - którego de facto nawet nie znała. Ważne było tylko te kilka chwil, przez które żyła.
Żyła!
Nieszczęśliwie zawsze nadchodził czas, gdy była odsyłana z powrotem w Ciemność…
Za każdym razem było tak samo ; utarty schemat, który potrafiła przewidzieć z zamkniętymi oczyma: przyzwanie, chwila życia poprzez przejęcie cudzego ciała, jej odmowa i odesłanie.
I raz, drugi, trzeci, czwarty... dziesiąty...
Z nieznanych przyczyn ludzie uparli się, by miast pogłębiać swą wiedzę konwencjonalnymi metodami, chodzić na skróty. Jednym z owych skrótów miał być właśnie diadem.
Głupcy. Ciekawe ilu z nich w ogóle się domyślało, że jedyną rolą diademu było wzmocnienie determinacji i fascynacji nad problemem.
Marnowali tyle czasu i energii na próby przyzwań, a sami nie pokusili do bardziej radykalnych działań jakimi byłyby szeroko zakrojone poszukiwania artefaktu. Zapewne sądzili, iż wszystkiego dowiedzą się od niej. I to mieli być czarodzieje?!
Pogardzała nimi z powodu niedouczenia i lenistwa; nienawidziła za to, że żyli, że oddychali, a jej odebrano to błogosławieństwo.
Bywały jednak dni – a może i lata - kiedy całą swoją uwagę poświęcała rozpatrywaniu wspomnień jej kilkuminutowych nosicieli.
Wielu z nich miało dosyć ciekawą przeszłość, która z czasem zaczęła zastępować jej własne wspomnienia.
Bywały dni, gdy widywała w letargu obszerne jaskinie i zwisające z ich stropów okrwawione, często mocno okaleczone ciała, i po odzyskaniu pełnej świadomości traktowała zapamiętane obrazy jak integralną część siebie. Jak coś… normalnego, naturalnego. Niczym coś… własnego.
Czy to ja ich powiesiłam? Czyje dłonie zanurzały się w misie pełnej szczurzej krwi? Kto kłaniał się Czerwiowi? On? Może ona.. czy ja.. A jeśli ja? — zastanawiała się czasami, jednak dosyć szybko odsuwała od siebie takie myśli pragnąc poświęcić się "celom wyższym". Na przykład... dlaczego to opływające ją "coś", pomimo, iż tego niema jest takie ciężkie?
Z początku obawiała się Mroku. Był wszędzie, naciskał na nią ze wszystkich stron i zagłuszał słowa, którymi próbowała ratować się od szaleństwa. Jednak, nim się obejrzała to po kilku dniach, miesiącach… czy może latach, traktowała otaczającą ją Ciemność jak dar. W pewnym momencie potrafiła nawet formować ją w proste kształty, które sunęły leniwie przez nicość, by w końcu zniknąć poza zasięgiem jej wzroku..
To miejsce…. Wcale nie było takie złe jak sądziła na początku.
<center>~.*.~</center>
Zafascynowana nowymi zdolnościami usilnie ignorowała ból spowodowany przez drobne „haczyki” energii jakiegoś Nekromanty, który już od jakiegoś czasu ponawiał próby przeciągnięcia ją przez Zasłonę.
Nie teraz, pomyślała, wysyłając do jego umysłu silny, bolesny impuls, gdy tylko mag zaczął oplatać jej jaźń drobnymi przebłyskami Mocy.
W gniewie odwzajemniła atak uderzając czystą, nieskrępowaną energią, zmuszając Nekromantę do poluzowania więzi i wycofania się za własne bariery.
Zaklęła szpetnie i ponownie skupiła uwagę na rozpływającym się już fragmencie Ciemności.
Z każdym nowym wiekiem ludzie stają się coraz bardziej impertynenccy!
Kolejny impuls przeszył ją niczym prąd wzbudzając nowe pokłady gniewu. Jak on śmiał?!
Stłumiła złość i irytację; rozluźniła się nieco przyzwalając na przeciągnięcie przez Zasłonę. Skoro tak bardzo pragną ją ujrzeć, sprawi, że będzie to widok niezapomniany. Naprawdę, niezapomniany!
Podczas pokonywania Zasłony przez chwilę zatraciła się w doznaniach. Szepty przenikających ją Dusz, delikatny dotyk strażników kierujących je do poszczególnych Planów; opływały ją łagodnie uspokajając umysł i kojąc ćmiący ból wywołany atakiem Przywoływacza, lecz nawet to nie potrafiło przygotować ją na to co miało nastąpić.
Ból. Ból jakiego nie zaznała nawet za czasów swego wcześniejszego życia. Czuła jakby każdą kość z jej ciała miażdżono i zespalano na nowo; jakby każdy, zerwany wcześniej mięsień rozszarpywano ponownie i zmuszano do ponownego odrostu.
Cierpienie rozlewało się po jej ciele wyrywając z gardła udręczony krzyk.
Życie.. Czy tym właśnie było życie?
Kiedy ciało w końcu się uspokoiło zrobiła coś czego nie robiła już od wielu, wielu lat - odetchnęła głęboko czym ugasiła szalejący w jej płucach ogień.
Zatrzymajcie Świat. Ja wysiadam... — Przemknęło jej przez myśl, gdy próbowała uspokoić galopujące serce.
Z trudem uchyliła powieki i z cichym sykiem zmrużyła je ponownie. Oczy, nienawykłe do światła szczypały i łzawiły obficie.
Dopiero po kilku minutach odważyła się ponownie rozchylić powieki; ciemne plamy ustępowały powoli umożliwiając rozróżnienie coraz to większej ilości szczegółów.
Ciemnoczerwone szarfy wiszące u stropu powiewały lekko na niewyczuwalnym z dołu wietrze, skrywając co chwila blask pochodni i rzucając cień na nią i porozrzucane dookoła, pozbawione krwi ciała. Przesunęła po nich wzrokiem zatrzymując się niekiedy na dziwnych, człekopodobnych istotach, które widywała dotąd wyłącznie we wspomnieniach nosicieli.
— To, czemu się tak przypatrujesz to Argonianie; zwierzęta żyjące na mokradłach. — Doszedł ją spokojny, choć drżący lekko w ekscytacji głos. — Jeśli tylko będziesz chciała pokażę ci jak je tresować, by stały się całkiem znośnymi niewolnikami, Roweno.
Ravenclaw odwróciła głowę w kierunku właściciela głosu pragnąc ujrzeć jego twarz, lecz dostrzegła wyłącznie monotonnie szare włosy wychylające się spod obszernego kaptura, rdzawoczerwonej szaty nekromanty. Na piersi nieznajomego pysznił się czarny wisior, wykonany z nieznanego jej czarnofioletowego kamienia; niestety z powodu odległości nie potrafiła określić co konkretnie, ów wisior przedstawia.
— Gdzie jestem? — Próbowała pchnąć w swój głos nutę stanowczości i pewności mimo wciąż targających nią drgawek. Pragnęła odzyskać choć odrobinę godności, którą utraciła leżąc nago na zimnej skale.
— Jesteś w domu, siostro. — W tonie mężczyzny dało się słyszeć zadowolenie. — Jesteś już w domu.
_____________
Przebrnąłeś przez to..? Jesteś Miszcz (a należy zauważyć, iż jest to dopiero początek).
Przepraszam. o_o'
|
|