Zilidya
VIP
Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis Płeć: Kobieta
|
|
Rozdział 10.
To nieprawda. To nieprawda, myślała Hermiona, otwierając oczy. Harry’emu nic nie będzie. Snape go nie skrzywdzi.
Znajdowała się w ambulatorium, w najdalszej części sali. Łóżko przyjaciela ze wszystkich stron otoczone było parawanem. Musiało być bardzo wcześnie, bo słońce dopiero unosiło się nad Zakazanym Lasem. Dziewczyna wstała ostrożnie i z lękiem. Chciała zobaczyć Harry’ego, ale jednocześnie bała się tego, co może zobaczyć.
A jeśli na zawsze stracił dłonie?
Niepewnie stanęła przed parawanem, głośno przełykając ślinę.
— Panno Granger.
Dziewczyna aż podskoczyła, słysząc cichy, mroczny głos Severusa Snape’a. Odwróciła się z lękiem w oczach. Prawie wierzyła, że zobaczy go umazanego wszędzie krwią. Jednak on ubrany był jak zawsze, w swoje czarne szaty. Jedynym rzucającym się w oczy wyjątkiem była jeszcze większa niż zazwyczaj bladość na twarzy nauczyciela.
— Z Potterem wszystko w porządku — rzekł, bezbłędnie odgadując jej myśli. — Nadal jest pod działaniem Wywaru Żywej Śmierci. Odrastanie kończyny nie należy do przyjemnych. Rany nie zostały zdublowane. Do jutra wszystko będzie dobrze.
Cichy szloch wyrwał się z piersi Hermiony. Opadła na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach.
— Dlaczego to zawsze musi być Harry?
Severus nie odpowiedział. Nie znał odpowiedzi. Podniósł tylko dziewczynę z podłogi i posadził na najbliższym krześle.
— Teraz powinnaś iść się wykąpać, przebrać i coś zjeść. Po śniadaniu podam mu odtrutkę. Na pewno będzie chciał zobaczyć przyjaciół.
— Dziękuję, panie profesorze. Dla pana to musiała być naprawdę ciężka noc.
— W pewnym sensie. Po raz pierwszy sprawienie komuś cierpienia spowodowało uzdrowienie. A teraz idź do Wieży, chciałbym w końcu iść odpocząć.
— Dobrze, proszę pana. Jeszcze raz dziękuję.
— Nie ma za co. Idźże w końcu, dziewczyno. — Wygonił ją z ambulatorium.
Hermiona, po przekroczeniu dziury za portretem, zatrzymała się ze słabym uśmiechem. Draco i Ron spali na sofie. Razem. Pod jednym kocem. Wtuleni w siebie. Pokonując zmęczenie podeszła do nich i zachichotała na myśl, która zrodziła się w jej głowie.
— Och, Draco — szepnęła do ucha blondynowi, nie mogąc się powstrzymać. — Zaraz otrzymasz medal Merlina Pierwszej Klasy, a ty ciągle nieuczesany. Wstyd, Draco. Wstyd i hańba.
Malfoy zerwał się z sofy, zrzucając jednocześnie Rona na podłogę.
— Grzebień! Grzebień i lustro! Natychmiast!
Hermiona zachichotała już otwarcie, podczas gdy Ron masował sobie dolną część pleców, a blondyn rozglądał się trochę nieprzytomnie po pokoju.
— No wiesz, Ron? Zdradzasz mnie z Draco! Śpisz z nim i jeszcze się czepiasz Harry’ego.
— Nie spałem z Fretką! — krzyknął rudzielec, podnosząc się i zbierając z podłogi koc.
Spod niego wypadł pluszowy wozak Ginny.
— Czyżby? Ja widzę nawet dwie.
— Co z Harrym? — odezwał się Malfoy już całkiem rozbudzony, zmieniając temat.
— Już dobrze. Na razie jest pod działaniem Wywaru Żywej Śmierci, ale…
— Po co był mu Wywar?
— Nie reagował na mikstury przeciwbólowe, a po drugie profesor Snape musiał mu obciąć dłonie…
— Co musiał?! — krzyknęli jednocześnie chłopcy, przerywając jej.
Hermiona westchnęła słabo, po czym streściła im wczorajszy wieczór. Przynajmniej do momentu, w którym straciła przytomność.
— Na pewno odrosną? — upewniał się Ron, kompletnie przerażony tym, co usłyszał.
— Profesor mówił, że już odrosły, przecież nie niwelowałby eliksiru, gdyby tak nie było. Poza tym poradził, żebyśmy przyszli po śniadaniu odwiedzić Harry'ego.
Malfoy przez chwilę przyglądał się z niedowierzaniem dziewczynie, po czym parsknął, pokręcił głową i przeciągnął się.
— To ja idę się wykąpać. Dołączę do was na śniadaniu.
— Jesteś pewien? Możemy na ciebie poczekać. — Hermiona bardzo dobrze wiedziała, że Ślizgoni wciąż nie odpuścili Draco.
To była tylko cisza przed burzą. I dziewczyna miała podejrzenia, że będzie to spore oberwanie chmury.
— Tak, jestem pewien.
I poszedł do swojego dormitorium.
Ani Ron, ani tym bardziej Hermiona, nie dziwili się, że potrzebował aż dwóch godzin na przygotowanie. Był w końcu Malfoyem czystej krwi. Nagle dotarł do nich spanikowany krzyk arystokraty.
— Czemu nikt mi nie powiedział, że moje włosy przypominają stóg siana?
Gryfoni parsknęli śmiechem. W tej sytuacji, żadne z nich nawet nie zwróciło uwagi, że z fryzurą Draco jest coś nie tak.
Po śniadaniu, zjedzonym w ekspresowym tempie, ruszyli do skrzydła szpitalnego. Harry jeszcze spał. Wciąż był blady i na pewno zmęczony. Ciemne plamy pod oczami odznaczały się mocno na prawie szarej cerze.
— Wygląda okropnie — stwierdził Malfoy, unosząc koc i zerkając na ukryte pod nim dłonie Pottera.
— Draco! — zbeształa go Hermiona.
— Co? Chcę się upewnić.
— Jesteście straszni — odezwał się cicho Harry, otwierając oczy. — Nawet wyspać się nie dacie. Ja tu chory jestem i w ogóle.
— Jak się czujesz, Harry? — spytała natychmiast dziewczyna, przysuwając się bliżej.
— Tak sobie. Dłonie nadal mnie bolą. — Wyjął je spod koca, oglądając i kilkakrotnie zginając oraz prostując palce, lekko przy tym sycząc.
— Ale przynajmniej są już wyleczone. No i pozbyłeś się tej klątwy.
— Jedna więcej, jedna mniej… — szepnął brunet. — Mogę prosić coś do picia?
— Oczywiście.
Draco podsunął mu szklankę, unosząc głowę chłopaka i pomagając się napić.
Po chwili pojawiła się też pielęgniarka z eliksirami i zaklęciem diagnozującym.
— Jak samopoczucie, kochanieńki? To była ciężka noc, nieprawdaż?
— Dla profesora Snape’a z całą pewnością — rzekł Harry, podnosząc się trochę i opierając o poduszkę plecami. — Jak on się czuje?
— Prawdę powiedziawszy to nie wiem. Opuścił szpital zaraz po zabiegu. — Pomfrey napoiła go miksturą przeciwbólową i wzmacniającą.
Dosyć długo też oglądała jego dłonie.
— Blizna z tym dziwacznym napisem nie odnowiła się. To chyba dobrze?
— Dla mnie jak najbardziej. Pozbyłem się pamiątki po Umbridge.
Pielęgniarka spojrzała na niego trochę dziwnie, ale nic nie powiedziała. Harry przypuszczał, iż chciała zwrócić mu uwagę, że nie przyszedł do niej w zeszłym roku z tym problemem. Cieszył się, że tego nie zrobiła.
— Na razie jesteś jeszcze słaby. Przetrzymam cię do wieczora. Spać będziesz mógł już w swojej Wieży. Zgoda?
— Oczywiście — zgodził się Harry, zdziwiony, że kobieta w ogóle spytała go o zdanie.
Dotychczas stawiała sprawy dosyć jasno, ma zostać i tyle. No, może poza paroma wyjątkami. Sporą ilością wyjątków.
Reszta dnia upłynęła mu na nabieraniu sił.
Wieczorem, po kolejnym standardowym już „przeglądzie”, został wypuszczony na gryfońską wolność.
Ponieważ przyjaciele byli jeszcze na kolacji, a on zjadł pod czujnym okiem Poppy i Zgredka, skierował się od razu do Wieży. Teraz czekał tylko na Draco. Gdy ten wszedł, Harry od razu złapał go za rękę i zaciągnął do jego pokoju.
— Harry, o co chodzi? — spytał ten, zdziwiony, ale nie powstrzymał ciągnącego.
Potter chwycił go za koszulę, popychając mocno na drzwi zaraz po wejściu.
— Harry… — Reszta słów została stłumiona przez chłodną dłoń.
Sprzeciw Draco brzmiał trochę, jakby zatonął w pocałunku.
Potter nakazał mu być cicho, przykładając palec do swoich ust.
Zza drzwi dobiegły chichoty i westchnienia. Chłopak odsunął Draco od drzwi i rzucił zaklęcie wyciszające.
— Muszę z tobą porozmawiać.
— Wystarczyło poprosić.
— Wolę, żeby wyobrażano sobie raczej gorące akcje z naszym udziałem, niż podejrzewano, że coś kombinuję.
— A kombinujesz?
— W pewnym sensie. Chcę, żebyś mi powiedział wszystko, co wiesz o Snapie. Szczególnie to, co działo się przed przyjęciem posady nauczyciela w Hogwarcie.
— A nie lepiej go zapytać?
— Nie. To musi pozostać między nami.
Draco przez chwilę przyglądał się Harry’emu sceptycznie, po czym – wiedząc, że Gryfon nie odpuści, jak już coś podobnego przyszło mu do głowy – westchnął i powiedział:
— Nie znam zbyt wiele szczegółów. Przystąpił do Czarnego Pana zaraz po ukończeniu szkoły. W międzyczasie szkolił się na mistrza eliksirów. — Draco stanął przy oknie, obserwując widocznie niespokojne zachowanie bruneta.
— A wcześniej? Tu, w Hogwarcie? Miał przyjaciół?
— Jedynie chyba twoja matka miała z nim jakiś normalny kontakt. Z resztą był w raczej chłodnych komitywach. Unikano go, aby nie podpaść Huncwotom. Harry, dlaczego chcesz znać jego przeszłość?
— Coś przed mną ukrywa. — Harry nerwowo chodził po komnacie.
— Dlaczego właśnie przed tobą?
— To właśnie część zagadki, którą próbuję rozwiązać.
W końcu przestał krążyć po pokoju, siadając zdyszany na łóżku i krzyżując nogi.
— Nic z tego nie rozumiem — zauważył Draco.
— Słowa wiersza mówią wyraźnie, że muszę coś zrozumieć, a następnie przebaczyć. Wiem, że chodzi o Snape’a.
— Skąd? Tylko z daty urodzin? To niedorzeczne!
— Jestem pewien, że to o niego chodzi, Draco. W rodzinie Snape’a krąży historia, prawie bajka, o czarodzieju, który rzucił klątwę na ród swego przyjaciela z powodu głupiej kłótni. Domyślam się, że w przypadku Snape’a i mnie, może być podobna sytuacja. Muszę tylko odkryć, co za prawdę ukrywa Snape, a potem wystarczy, że mu przebaczę i będę wolny od tego przekleństwa.
— A jak to będzie coś, czego nie da się przebaczyć?
— Wszystko można przebaczyć.
Malfoy nie skomentował tego niezwykle optymistycznego nastawienia drugiego chłopaka. Wspiął się na jedno z wolnych łóżek i zaczął się na nim bujać rytmicznie, powodując okropne skrzypienie. Z nieco głupkowatym wyrazem twarzy wskazał na drzwi. Harry od razu domyślił się, o co mu chodzi i zdjął zaklęcie wyciszające, z perfidnym uśmieszkiem czekając, co jeszcze wymyśli arystokrata.
Ten przyśpieszył kołysanie, by nagle przerwać z ciężkim westchnieniem.
— Wiesz, Harry, że jesteś wspaniały?
— Dopiero teraz to odkryłeś, Draco? — Grał z nim.
— Myślę, że wiele osób cię nie docenia. Jesteś taki cia…
— Ciii… Draco… Nie musisz tego mówić.
Harry porozpinał byle jak szaty i ruszył do drzwi, otwierając je nagle. Mały tłumek czający się w pobliżu odskoczył, przestraszony.
— Och, Draco. Masz gości. Proszę, nie męczcie go za bardzo. Jest wypompowany — powiedział, po czym zszedł do pokoju wspólnego, obserwowany przez zarumienione dziewczyny, a ich żółta poświata rozświetlała Harry’emu korytarz.
— Dziewczyny są straszne — rzekł tylko, siadając koło Rona i Hermiony.
— Słucham? — zapytała, nie bardzo rozumiejąc, Granger.
— Nie miałem na myśli ciebie, Hermiono. Ty, jako jedyna wydajesz mi się normalna. Podsłuchiwać pod drzwiami w biały dzień? I to z jakiego powodu? Czy TO robimy? Ohyda!
Hermiona roześmiała się perliście.
— Widzisz Harry, tu nie chodzi o samo podsłuchiwanie, ale o dreszczyk emocji — stwierdziła. — Gdybyś wiedział, że w pokoju obok „bawią się” dwie dziewczyny, to nie poszedłbyś zerknąć?
— Nie — odparł wprost chłopak.
— A Ron by poszedł. — Wskazała na zarumienionego rudzielca. — To całkiem normalne u większości ludzi.
— Czyli ja jestem nienormalny.
— Nie, Harry. Po prostu nie jesteś nabuzowany hormonami. Jesteś spokojny i nie ciekawią cię za bardzo „te” sprawy. Idę o zakład, że jesteś romantykiem jak się patrzy i gdy w końcu spotkasz tę jedyną lub tego jedynego, dasz z siebie wszystko, choćby miało boleć.
— Jeśli tylko będę miał na to czas i siły. Muszę jeszcze nadrobić materiał.
— Nie dzisiaj, Harry — przystopowała go, gdy sięgał po jej notatki.
— Hermiono… Dobrze się czujesz? Nie masz gorączki? — Jednocześnie z Ronem dotknęli jej czoła.
— Hej! — Odtrąciła ich. — Odczepcie się. Nic mi nie jest. Harry, jesteś jeszcze słaby. Zaczniemy jutro, jak normalnie się wyśpisz.
**
Harry’emu ciągle krążyła po głowie jedna myśl. Co takiego ukrywa Snape? Nie dawało mu to spokoju przez całe dnie. Nie mógł się nawet skupić na zajęciach, w związku z czym dostał szlaban za zniszczenie eliksiru Draco. Nawet nie pamiętał, co zrobił źle.
W czwartek po obronie zdecydował się urwać. Wagarami nazwać tego się nie dało, bo zajęć już nie było, ale nie chciał z nikim rozmawiać.
Ukrył się w Pokoju Życzeń i nie wychodził z niego aż do samego wieczoru. Nie miał też za bardzo wyboru, czy pozostać w nim dłużej. Trening z Severusem Snape’em i Draco Malfoyem przyzywał jak lep muchy. I mógł być tak samo śmiertelny.
Pojawił się pod drzwiami gabinetu jako drugi, ale Malfoy nie zrobił mu z tego powodu afery. Dziwne, ale do przyjęcia, przynajmniej ostatnio. Profesor Snape jakby wyczuł, że już są i wyszedł na korytarz.
— Ta sama sala, co ostatnio. — Wskazał im, by szli przodem.
W kilka minut byli na miejscu.
— Jesteś przygotowany, Potter? Jeśli nie, zaczniemy zwyczajny trening.
— Wszystko mi jedno. Decyzja należy do pana — odparł Potter, wzruszając ramionami i podchodząc do okna.
Draco spojrzał na wuja, unosząc pytająco brwi.
— Potter! Co ma oznaczać to zachowanie?
— Jakie zachowanie, profesorze? — Gryfon odwrócił się do niego, lekko zdziwiony. — Zostawiam panu decyzję, czy ma pan ochotę dziś męczyć mnie Mrocznymi Zaklęciami czy Jasnymi. Mnie to nie robi różnicy.
— Harry, o co…? — Malfoy chciał o coś zapytać, ale Potter powstrzymał go ruchem dłoni.
— Spokojnie, Draco. Nic się nie dzieje. Po prostu mam dziś zły dzień. Przepraszam, panie profesorze. Możemy zacząć od próby z Mrocznym Zaklęciem, a potem zwykły trening.
Profesor Snape spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć coś niespecjalnie miłego, ale w końcu zrezygnował.
— Zastosuję ten sam czar, co ostatnio. Policzę do dziesięciu i cię dotknę — powiedział tylko.
Obaj spojrzeli na Draco.
— Tym razem popatrzę sobie spokojnie — obiecał chłopak, podnosząc dłonie. — Nie chcę żadnych łańcuchów ani sznurów. Zostają potem brzydkie ślady.
— Dobrze. Gotowy, Potter?
Chłopak kiwnął głową, stając naprzeciwko profesora.
— Egregius Doloris!
Harry sapnął, ale tym razem nie upadł. Zacisnął pięści, walcząc z bólem. Snape cicho liczył i gdy doszedł do dziesięciu, dotknął ramienia chłopaka. Harry momentalnie się rozluźnił, oddychając głębiej.
— Przeszło.
— W chwili, w której cię dotknąłem?
Potwierdził.
— Czyli możemy uznać, że jesteś, jak każdy inny, podatny na tego typu zaklęcia, chyba że akurat jestem w pobliżu.
— Przynajmniej pan potrafi znaleźć we mnie odrobinę normalności.
— Nigdy nie byłeś i nie będziesz normalny, Potter — stwierdził Snape bezlitośnie.
— Uznaj więc, że jesteś oryginalny, w pełnym tego słowa znaczeniu — rzucił Draco, dołączając do dyskusji.
— Skoro jestem aż tak niezwykły, to przyłączysz się do mnie podczas kolejnej wyprawy do Hogsmeade.
— To nie było pytanie?
— Nie, nie było — potwierdził Harry z uśmiechem.
— Zapraszasz mnie na randkę?
— Nie, na kremowe.
— Spokój! — uciszył ich Snape, choć nie mówili głośno. — Skoro już wiemy na czym stoimy…
— Ja na podłodze — rzucił zadziornie Harry.
— Potter!
— I to kamiennej — dodał raźno Draco.
— Malfoy!
Chłopcy zachichotali, a Snape skrzyżował ręce na piersi.
— Tak was rozpiera energia na głupie odzywki? — Zamarli, słysząc lodowato złośliwy ton i widząc sarkastyczny uśmiech swojego nauczyciela. — Po dziesięć punktów od głowy, a po treningu – szlaban z Filchem. Może wtedy do was dotrze, że to nie zabawa. I wybijcie sobie z głów jakikolwiek wypad do Hogsmeade. Nie zapomnieliście przypadkiem, co się stało ostatnio? — Tak skarceni spuścili głowy. — A teraz do pracy!
I narzucił im takie tempo ćwiczeń, że po godzinie nie mogli wstać z podłogi o własnych siłach. A jeszcze czekał ich szlaban.
— Potterowi się nie dziwię, ale ty, Malfoy? Taki słaby? Czyżbyś zaraził się gryfońskim lenistwem?
Milczeli. Oboje. Nie chcieli otrzymać kolejnego szlabanu za wyrwanie się nieprzemyślanej odzywki.
— Coś jednak dotarło do tych waszych pustych głów. Zmiatać do Wieży. Przekładam wasz szlaban na jutro. Teraz nie bylibyście w stanie utrzymać nawet trzonka od mopa. Wynocha!
Cicho stękając, podnieśli obolałe ciała i powoli ruszyli do dormitorium.
Rano poruszali się naprawdę ospale. Każdy mięsień odzywał się, jakby żył własnym życiem.
— Głupi nie jestem. Po śniadaniu idę do Pomfrey — odezwał się w końcu Draco. — Tobie też radzę.
— Aż tak się o mnie troszczysz? — zdziwił się brunet.
— Ktoś musi.
— A myślałem, że chcesz tylko, aby dotrzymać ci towarzystwa.
— To też. Jak Poppy cię zobaczy, to nie będzie się znęcać nade mną, tylko nad tobą.
— W takim razie idziesz sam.
— Harry! — zajęczał błagalnie Draco.
— Idź z nim, Harry. Nie wyglądasz najlepiej. — Hermiona wtrąciła się do ich rozmowy, dołączając do nich w pokoju wspólnym.
— Jestem tylko trochę zmęczony po wczorajszym treningu — tłumaczył się brunet, ale wiedział, że przegrał już na starcie, widząc to spojrzenie u Hermiony. — No, dobrze. Żeby potem nie było „ale”, jak mnie zamknie w ambulatorium.
— Dzisiaj tylko zielarstwo, jakoś to przeżyjesz.
Harry zbliżył się do dziewczyny i szepnął jej na ucho:
— Czy ty czasem nie próbujesz nas zeswatać? Czy to jakiś nowy zakład?
— Nie, Harry. Po prostu mu potowarzysz. Tak na wszelki wypadek.
Chłopak dopiero teraz uzmysłowił sobie, co starała się mu przekazać. Ślizgoni. Jeśli Draco będzie sam, mogą czegoś próbować.
— Okej. Pójdę z nim.
— To dobrze. Przyniosę ci notatki po obiedzie.
**
— Aż tak przewidywalna jestem? — Pani Pomfrey uśmiechnęła się, gdy Harry opowiedział jej przypuszczenia Hermiony. — Może Sybilla powinna przemyśleć jej wyrzucenie ze swoich zajęć?
Chwilę wcześniej zmusiła chłopaków do zajęcia swoich łóżek i zakazała im opuszczać szpital. Odważyła się nawet na cofnięcie ich szlabanu, twierdząc, że nie są w stanie podołać tak ciężkiej pracy. Oczywiście, Snape’owi też się dostała bura. Wezwała go „na dywanik” i spytała, dlaczego po tak zwanym treningu nie otrzymali czegoś na rozluźnienie mięśni.
— Nie prosili.
— Nie musieli. To był twój obowiązek. Wiesz dobrze, Severusie, w jakim stanie jest w tym roku pan Potter. On nie nadaje się jeszcze do tak intensywnych ćwiczeń.
— To mam czekać, aż ty mi łaskawie pozwolisz?! — odszczeknął się nauczyciel. — Do tego czasu Czarny Pan może go dawno złapać. On nie będzie czekać, aż dzieciak nabierze sił, tylko go zabije przy pierwszej nadarzającej się okazji!
Krzyk Snape’a wraz z uderzeniem jego dłoni o blat biurka rozszedł się po sali.
— Zostają tu do wieczora, a następnym razem daj im coś na zakwasy, to nie będę zmuszona cię wzywać — rzekła pielęgniarka, wcale niezrażona jego gniewem.
Mistrz eliksirów warknął tylko na pożegnanie i wyszedł, trzaskając drzwiami oraz powodując pęknięcie małych szybek w górnych okienkach.
— Chyba jest nie w sosie. — Draco z trudem usiadł na łóżku.
— Voldemort też.
Harry potarł pobolewającą bliznę.
— Boli?
Potwierdził.
— Musi być wściekły. — Opadł na poduszkę, nadal masując czoło.
Ból nie mijał. Po półgodzinie nawet Draco się zaniepokoił i zawołał Pomfrey. Potter był blady i spocony. Mikstura przeciwbólowa przytłumiła trochę jego cierpienie, by po dwóch godzinach uderzyć jeszcze mocniej.
— Co mogło go tak zdenerwować? — zastanawiał się Snape, wezwany przez Dumbledore’a, który sam został poproszony przez Poppy o przyjście do ambulatorium.
— Nie chcę wiedzieć — szepnął cicho Harry, kuląc się na łóżku i tuląc do siebie poduszkę.
Draco głaskał go po plecach, od jakiegoś czasu próbując dodać mu otuchy. Nagle wyczuł zmianę. Potter spiął się jeszcze bardziej.
— Harry? — Odwrócił go do siebie.
Chłopak miał zamknięte oczy, a pierwsze krople krwi zaczęły spływać z blizny.
Malfoy, nie czekając na reakcję dorosłych, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie:
— Legilimens!
Harry natychmiast rozpoznał wtargnięcie Draco.
— Znów próbujesz się wtrącić?
— Nie czepiaj się, tylko zrób to, co ostatnio.
— Coraz bardziej wyłania się z ciebie Gryfon — zaśmiał się smutno w duchu Harry, ale wykonał polecenie.
Będąc w samym centrum wizji karania jakiś zwolenników Czarnego Pana, Harry wyobraził sobie jaskinię. Ciemną, mroczną, bez żadnego wejścia.
— Teraz mnie wpuść.
Wyobraził sobie wąskie przejście, przez które wsunął się umysł blondyna. Gdy tylko znalazł się w środku, wejście zniknęło.
— Trochę światła by się przydało — zauważył Draco. — Nie wiem, co ty widzisz w tych ciemnościach.
Na samym środku pieczary pojawiło się ognisko, oświetlając ciemne zakamarki.
— Od razu lepiej.
— Czyżby Wielki Draco Malfoy bał się ciemności?
— Nie, ale lubię widzieć, co lub kogo mam przed sobą.
Harry skulił się pod jedną ze ścian.
— Nadal boli?
— Tak. Może twój sposób ogranicza wizje, ale nie odczuwanie ich.
— Nic nie jest doskonałe.
— Czy to dotyczy również ciebie, Draco?
— Chyba przede wszystkim mnie. Przynajmniej ostatnio…
Tym razem wizja nie trwała długo. Gdy się skończyła, obaj opadli zmęczeni na łóżko, opuszczając świat bólu i okrutnych obrazów narzuconych przez Mrocznego Lorda.
Dorośli czekali.
— Wszystko w porządku, chłopcy? — dopytywała się Poppy, gdy milczeli przez dłuższą chwilę.
— Raczej tak. — Potter przeczesał ręką włosy. — Komuś się dostało za niezrealizowanie planów Voldemorta.
— Jakich planów? — Snape podał mu eliksir przeciwbólowy.
— Nie wiem. Uczestniczyliśmy już tylko w karze.
— Skoro sprawa wyjaśniona, oboje spać — zawyrokowała pielęgniarka. — Dostaniecie po łyku eliksiru Bezsennego Snu. Starczy na trzygodzinny odpoczynek.
Wieczorem przyszedł po nich Snape, informując, że dyrektor chciałby z nimi porozmawiać.
Gdy wyszli na korytarz, wszędzie panowała nienaturalna cisza.
— Jest kolacja. Nikogo nie ma poza Wielką Salą — odpowiedział Snape, gdy Draco zwrócił mu na ten fakt uwagę.
Szybko okazało się jednak, że ta pomyłka miała ich drogo kosztować. Kilka czerwonych błysków uderzyło w nich jednocześnie, gdy tylko pojawili się pod chimerą.
**
Obudził go szum. A dokładniej tętnienie w jego głowie. Uchylił ostrożnie powieki i wiedział, że zmysł węchu go nie okłamał. Leżał na podłodze Sali Audiencyjnej Toma. Obok leżał przytomny Draco, a za nim Snape. Poczuł, że ma związane na plecach ręce.
— Witam ponownie, Harry Potterze — usłyszał nad sobą znienawidzony głos.
— Nie powiem, że jestem szczęśliwy na twój widok, Tom.
Z trudem podniósł się do klęku. Podobnie uczynili jego towarzysze.
Otaczało ich całe zgromadzenie śmierciożerców, wśród nich Harry rozpoznał Goyle’a, Parkinson, Crabbe’a i Zabiniego. To tych dwóch ostatnich winił za dostarczenie ich tutaj.
— A ja wręcz przeciwnie, Harry — zasyczał Voldemort, a Nagini wysunęła swoje cielsko zza tronu.
— Czego chcesz, Tom? — odparł Gryfon w tym samym języku.
Zauważył, że wielu zwolenników drgnęło, słysząc tak sprzeczną intonację głosów. Wężomowa Czarnego Pana powodowała ciarki, jak drapanie paznokciami po tablicy. Za to Pottera była niczym szum wiatru wieczorną porą, płynna i delikatna.
— Oczywiście ciebie. Na początek porozmawiamy sobie, bo ostatnio nie byłeś raczej zbyt rozmowny.
— Po części to też twoja zasługa.
— Tak, wiem. Gdybym nie zabił twoich rodziców, nie trafiłbyś do tych mugoli. Widziałeś przecież, że kazałem się nimi odpowiednio zająć.
Harry wstał, nie chcąc, żeby obie poczwary nad nim górowały. Stał wyprostowany i dumny.
— Przynajmniej jesteś świadomy tego, co robisz.
— I tu dochodzimy do sedna sprawy. — Voldemort uśmiechnął się złośliwie, zerkając na Snape’a, stojącego za plecami Złotego Chłopca. — Może już czas, byś poznał prawdę o śmierci twoich rodziców.
Chłopak milczał. Jego przeczucie zaczęło się odzywać pełną parą. W połączeniu rozmowy i sugestywnego spojrzenia na Snape’a, intuicja wręcz wrzeszczała.
— Czyżby? Zobaczymy. — Voldemort wstał ze swojego tronu i zaczął spacerować tam i z powrotem przed Potterem, bawiąc się różdżką. — A gdybym ci powiedział, że nie miałem zamiaru zabijać twoich rodziców?
— Nie uwierzę ci.
— Oni nie stali mi na drodze. — Zatrzymał się przed nim. — Jedynie ty. Ty jesteś moją porażką. Chciałem wyeliminować tylko i wyłącznie ciebie.
— Ale stanęli ci na drodze.
— I co? Myślisz, że to taki problem ogłuszyć innego czarodzieja? O nie, mój drogi Złoty Chłopcze. Poproszono mnie, bym wyeliminował twego ojca, bo stał komuś na drodze do twojej matki.
Harry czekał. Jego podejrzenia urosły do wielkości wiary, gdy Tom wskazał profesora.
— To Severus mnie ubłagał. Twój nauczyciel prosił mnie, żebym zabił ciebie i twego ojca, aby jemu została kobieta. Miał ją pocieszyć, a następnie wprowadzić w moje szeregi. Miałbym potężną magię po swojej stronie.
— To nieprawda! Łżesz!
— A po co miałbym kłamać? Prawda jest dla mnie o wiele zabawniejsza.
Potter spojrzał na Snape’a z niedowierzaniem w oczach.
— A ja panu ufałem, profesorze — powiedział zimno już normalnym językiem.
Severus zbladł. Nie tak trudno było domyśleć się, o czym został poinformowany chłopak. Spuścił głowę, nie mogąc patrzeć w te pełne nienawiści oczy Lily.
— Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, czas zacząć główny punkt programu tego spotkania. — Tom wskazał pierwszego śmierciożercę. — Zaczynaj!
Harry natychmiast uniósł tarczę, zastanawiając się, dlaczego tym razem nie założono mu obroży.
— Och, Harry — zaśmiał się Voldemort, widząc jego starania. — Wciąż jesteś taki gryfoński. Chronisz tych, którzy wbijają ci nóż w plecy? Nie lepiej chronić tylko siebie?
— Nie jestem tobą.
Chłopak stanął przed Draco, który także już wstał i, podobnie jak on, miał ręce związane na plecach.
Czary uderzały rytmicznie w tarczę, pochłaniane z małym rozbłyskiem. Nie odbijały się, więc Harry domyślił się, że były to niegroźne ataki. Ataki, które miały go zmęczyć.
— Sam miałbyś jakieś szanse — kontynuował Tom.
— Nie jestem tobą — powtórzył.
Snape także do nich dołączył, stając po prawej stronie Pottera.
— Przykro mi — rzekł, patrząc na Voldemorta, ale słowa kierował do chłopaka. — Naprawdę mi przykro.
Nagle coś dotarło do umysłu Gryfona. Snape był szpiegiem. Tak naprawdę to nie wiedział, kiedy i co skłoniło go do zmiany stron. Może już wtedy był po Jasnej stronie? A ta nienawiść do jego ojca, którą przedstawił Czarnemu Panu, była tylko grą. Co prawda, grą opartą na prawdziwej nienawiści do jednego z Huncwotów w szczególności, ale nadal grą.
— Czy w dniu śmierci moich rodziców był pan już po stronie Dumbledore’a? — spytał, zachwiawszy się lekko przy mocniejszym ataku ze strony Bellatriks.
Kobieta nie patyczkowała się, rzucając naprawdę silne zaklęcie odrzucające.
— Tak, byłem. Choć część tego, co mówiłem Czarnemu Panu, też jest prawdą.
— Domyśliłem się. — Harry stęknął, upadając na kolana.
— Harry! — Draco przykucnął obok.
— Długo już nie wytrzymam. Przygotujcie się na najgorsze.
— Nie mam zamiaru umierać jak tchórz, Potter.
— Wiem, profesorze. — Poczuł gdzieś w głębi siebie dziwne ciepło.
W tej chwili osłona opadła, a wraz z nią i Gryfon. Leżał, ciężko oddychając, a Voldemort wstrzymał swoje sługi.
— I to jest efekt twojej głupoty. Miałeś szansę stąd uciec, ale wolałeś chronić zdrajców. Teraz więc dołączysz do nich.
Kilka godzin później chłopak chciał tylko, żeby to już się skończyło. Słysząc krzyki Draco i ciche pojękiwania Snape’a, marzył o tym jednym zielonym zaklęciu dla wszystkich. Może to egoistyczne, ale lepsze od tortur. Ciągle znajdowali się w kręgu. Ręce zostały im rozwiązane, ale Potterowi założono obrożę, jak dawniej. Krew, spływająca z wielu ran całej trójki, mieszała się na podłodze, tworząc fantastyczne wzory. Harry załkał. Już od bardzo dawna nie płakał. Widok poranionych towarzyszy niedoli coś w nim przełamał. Łzy spłynęły po policzkach, żłobiąc bruzdy w zaschniętej krwi i brudzie. Sam cierpiał w ciszy, nawet gdy Avery rozcinał mu kilkakrotnie plecy, odnawiając rany, które z takim trudem udało mu się wyleczyć. Zrozumiał też, że Snape tak naprawdę nie miał wyboru. Musiał być wiarygodnym śmierciożercą, jeśli chciał przeżyć. Wybór mniejszego zła, jak powiedziałby Dumbledore. Znów poczuł dziwne ciepło rozchodzące się po ciele.
Rzucono ich razem na środek sali.
— Myślę, że już wystarczy. Tym razem nie dam wam szansy na zorganizowanie przez starca akcji ratunkowej. Tak oto kończą zdrajcy i ci, którzy mi się sprzeciwiają… — Czarny Pan zaczął przemawiać do swoich zwolenników.
Tę nieuwagę wykorzystał Draco, cicho szepcząc:
— Nadal mam świstoklik od dyrektora. Na trzy złapcie się mnie.
Snape i Potter kiwnęli jedynie głowami na znak, że zrozumieli.
— Raz. Dwa…
W tym momencie Bellatriks zauważyła ich poruszenie.
— Sectumsempra!
Harry, niewiele myśląc, stanął zaklęciu na drodze, gdy Draco mówił „trzy”. W chwili, gdy magiczne noże rozcinały ciało chłopaka, białe światło zabrało Malfoya i Snape’a.
Potter upadł na podłogę, dysząc i drżąc z zimna. Tak duża utrata krwi już wcześniej miała swoje efekty.
— I co teraz, Potter? Zostałeś sam.
— Ale przynajmniej oni przeżyli.
— Ty tego zaszczytu nie otrzymasz.
— Jesteś tego pewien? Znam przepowiednię. — Gryfon uchwycił się ostatniej deski ratunku. — Chcesz ją poznać? Mogę zrobić ci ten zaszczyt.
Voldemort milczał. Śmierciożercy w ciszy czekali na jego znak. Każdy wiedział, że nie należy mu przeszkadzać. To może być niebezpieczne, nawet jeśli jest to tylko zamyślenie.
— To jak, Tom? Chcesz poznać prawdę? Nie jest aż tak straszna jak ta twoja, chociaż zależy jak się do niej odniesiesz.
— Zamilcz!
— Chyba sam ci powiem.
— Cisza!
Harry zaczął recytować.
— Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana. Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca. A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna. I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
Gdy skończył mówić, Tom patrzył na niego zszokowany.
— To nieprawda!
— Panie? — Odważyła się odezwać Bellatriks.
— Crucio! — Odwrócił się do niej wściekły, rzucając czar.
Kobieta upadła na podłogę, krzycząc, podczas gdy Mroczny Lord w ogóle na nią nie patrzył. Obserwował klęczącego Gryfona, umazanego własną krwią, bladego i trzęsącego się, ale ze spokojem w oczach.
— Powinienem cię zabić.
— Ale teraz nie jesteś tego taki pewny.
— To nie rozwiązuje ani moich, ani twoich problemów.
Śmierciożerców zdziwiła ta konwersacja, ale nikt nie chciał dołączyć do Belli.
Harry nie skomentował ostatniego zdania. Co ma być, to będzie. Nie miał już siły na nic. Z cichym westchnięciem osunął się u stóp Voldemorta.
— Odeślijcie go! — rzekł po chwili Czarny Pan. Wszyscy zamarli, nie rozumiejąc polecenia. — Natychmiast! — wrzasnął Voldemort, budząc ich z tego letargu.
Sam opuścił salę, zostawiając swoich zwolenników kompletnie wstrząśniętych. Dwóch śmierciożerców w końcu jednak złapało Pottera za ramiona i wyniosło poza barierę antyaportacyjne. Stamtąd przenieśli się do mugolskiej części Londynu.
**
Harry powoli wracał do rzeczywistości. Był otumaniony i czuł się trochę, jakby środki przeciwbólowe nie do końca działały lub traciły swoje właściwości. Otworzył oczy i zamrugał.
Nie znajdował się w lochach dworu Voldemorta ani w skrzydle szpitalnym szkoły. Był jednak w szpitalu. W mugolskim szpitalu.
Spróbował usiąść. Ciało intensywnie zaprotestowało przeciwko takim praktykom, ale wykonało zamierzony cel. Czyli nie było jeszcze tak źle. Tylko kilka razy był u mugolskiego lekarza i nie wspominał tych wizyt zbyt przyjemnie. Petunia zawsze opowiadała o nim niestworzone historie, chcąc ukryć ślady niedożywienia, czy siniaków po Dudleyowych zabawach.
Do pokoju weszła pielęgniarka, poinformowana pewnie przez aparaturę monitorującą podpiętą do pacjenta.
— Zdecydowałeś się do nas wrócić? Witaj, jestem An. Powiesz, jak masz na imię? — Kiedy Harry nie odpowiedział, westchnęła i kontynuowała: — Zostałeś znaleziony w Hyde Parku tydzień temu. Jeśli masz dość siły, ktoś chce z tobą porozmawiać.
Szybko sprawdziła jego stan, wpisując wyniki w kartę i wyszła.
Harry odsunął pościel. Całe jego ciało pokrywały opatrunki. Domyślił się, że pozszywali go mniej więcej tak, jak krawcowa zszywa dziurawe spodnie. Spuścił nogi z łóżka, chcąc wstać, gdy w drzwiach stanął wysoki, postawny policjant.
— Dokądś się wybierasz?
Harry przemilczał odpowiedź.
— Jestem sierżant Brinks. Chciałbym się dowiedzieć, kto cię tak urządził?
Brunet wrócił pod pościel z zamiarem milczenia. Patrzył tylko na mężczyznę.
— Nie chcesz powiedzieć? — Mężczyzna westchnął, wyciągając notes i kartkując go. — Tydzień temu zostałeś znaleziony w Hyde Parku z wyraźnymi oznakami maltretowania, od pobicia do cięć ostrzem, przypuszczalnie skalpelem.
Harry odruchowo przesunął lewą dłonią po prawym ramieniu, gdzie skalpel Avery’ego ciął naprawdę głęboko. Policjant zauważył ten ruch i coś zanotował.
— Nie jesteś notowany. Nie znalazłem twoich odcisków w bazie danych, a nie miałeś przy sobie żadnych dokumentów. Powiedz, kogo mamy zawiadomić, że tu jesteś?
Harry zamyślił się. Nie może się aportować, bo nie potrafi. Nie może też zostawić tu swoich rzeczy. Musi odzyskać różdżkę. Wskazał notes i pokazał, że chce coś napisać.
— Nie możesz powiedzieć?
Zaprzeczył. Uznał, że to dobra technika.
— Jesteś niemową — stwierdził policjant i zanotował spostrzeżenie.
Następnie wyrwał czystą kartkę i podał mu ją wraz z długopisem.
„Nie mam nikogo. Jestem pełnoletni, choć może po mnie tego nie widać. Zostałem napadnięty, ale nie widziałem, kto to. Mieli maski. Chcę tylko wrócić do domu.”
— To nie będzie takie proste — odparł mężczyzna po przeczytaniu.
„To sam się wypiszę. Proszę o oddanie moich rzeczy.”
Mężczyzna nic nie powiedział. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że z upartymi nastolatkami nie da się normalnie porozumieć. Znów tylko coś napisał w swoim notesie i po krótkim pożegnaniu wyszedł. Po chwili wróciła pielęgniarka z jego ubraniem, nadal brudnym i zakrwawionym.
— Naprawdę chcesz się wypisać w tym stanie? — Podała mu jego rzeczy, kręcąc głową z dezaprobatą.
Harry z westchnieniem ulgi stwierdził, że różdżka nadal jest ukryta w rękawie. Jeden plus noszenia obroży u Toma, jemu chociaż nie została odebrana.
Kiwnął twierdząco kobiecie i wstał ostrożnie.
— Leki przeciwbólowe przestaną działać za dwie godziny — poinformowała pielęgniarka, odłączając go od wszelkiego rodzaju aparatur.
Po usunięciu welflona poszedł do łazienki się ubrać. Rzut okiem do lustra. Pięknie nie wyglądał. Sińce zdobiły jego twarz ciemnymi fioletami i żółciami. Będzie wdzięczny magii za ich szybkie usunięcie, ale najpierw musi się dostać do Hogwartu.
Po podpisaniu kilku kart jako John Smith opuścił szpital i skierował się do pierwszego opuszczonego zaułku na swej drodze. Niedbałym ruchem różdżki oczyścił ubranie, żeby nie wzbudzać sensacji, i podobnym wezwał Błędnego Rycerza. Zanim Stan zdążył się rozgadać, rzucił tylko cel podróży i opadł na pierwszy lepszy fotel. Dzięki barwom i opuchliznom nie został rozpoznany. Nawet tak krótka wędrówka zmęczyła go w tym stanie.
Trzy godziny później, gdy całe ciało paliło go niczym zanurzone w ogniu, Błędny Rycerz zatrzymał się u bram szkoły.
Teraz jednak nie miał już sił. Droga od bramy zamku nie należała do krótkich.
Usiadł pod murem obok wejścia i wezwał swego patronusa.
— Znajdź profesora Snape’a i przekaż „Jestem pod bramą”.
Jeleń pomknął do zamku, a Harry przymknął oczy, opierając głowę o ścianę.
Srebrny patronus wywołał nieopisany chaos, wpadając do Wielkiej Sali i zatrzymując się przed pobladłym Snape’em.
— Jestem pod bramą — usłyszał słaby głos Gryfona, o którym wszyscy myśleli, że nie żyje.
Draco już zerwał się ze swego miejsca. Ron i Hermiona dotrzymali mu kroku.
Tuż za nimi podążyli Snape, Dumbledore i pani Pomfrey.
McGonagall musiała zostać, aby powstrzymać resztę uczniów przed opuszczeniem zamku.
Harry czekał cierpliwie. Gdy przed bramę wypadła drużyna Lwów z jednym Wężem na czele, uśmiechnął się.
— Harry!
Widząc wyciągnięte ramiona dziewczyny, natychmiast postawił tarczę.
Dosyć dotkliwe zetknięcie z nią zatrzymało wszystkich.
— Wystarczą nosze, Potter? — spytał nazbyt, jak na niego, miękko Snape.
— W zupełności. — Gryfon wstał powoli, podpierając się o ścianę i odrzucając jakąkolwiek pomoc. — Wszystko mnie boli, więc wybaczcie, ale odmówię wszelkiego niepotrzebnego dotykania.
Położył się na lewym boku, nie chcąc urazić pleców, i przymknął oczy. Od razu rozpoznał czary Poppy.
— Jestem tylko zmęczony. Mugolska medycyna ma jednak kilka minusów.
— Byłeś w szpitalu? — zapytała idąca u jego boku Hermiona.
— Przez cały ostatni tydzień, odkąd Voldemort mnie odesłał.
— Odesłał? Potter, co się stało po naszej ucieczce? — Snape zadał w końcu pytanie, które męczyło wszystkich.
— Sectumsempra Bellatriks, która miała nas powstrzymać, trafiła we mnie…
— Bo stanąłeś jej na drodze zamiast łapać się Draco.
Nikły uśmiech na wargach Złotego Chłopca pojawił się w tej samej chwili, w której zobaczył aurę profesora.
— Martwił się pan o mnie?
— Nie. Wcale — burknął Opiekun Ślizgonów.
Pomógł mu jednak przenieść się z noszy na łóżko, chociaż nie pozwolił się jeszcze położyć. Pomfrey zabroniła wchodzenia do ambulatorium wszystkim towarzyszącym im osobom poza mistrzem eliksirów, który już zdejmował z niego odzież.
— Zanim usunie pan szwy, lepiej zaleczyć rany, inaczej mogą się otworzyć.
— Mugole są dziwni.
— To mugole mnie uratowali.
— I tak są dziwni.
— Ale za to pomysłowi.
Oparł się na ramieniu profesora, gdy poczuł się słabo. Owiał go znany zapach piołunu z kokosem.
— Wszystko w porządku.
— Chce mi się pić. I spać.
Pomfrey leczyła plecy chłopaka, a Snape powoli go napoił. Najpierw wodą, potem eliksirami.
— Kiedy ostatnio jadłeś? — spytał nagle Snape.
— Śniadanie w Wielkiej Sali, w dniu porwania.
— To wracamy do kleiku.
Nauczyciel natychmiast wezwał skrzata i wydał mu polecenie.
— Poproś Zgredka o jego czekoladę — dodał jeszcze Harry, zanim skrzat zniknął. — Co? Coś mi się chyba od życia należy.
— Gryfoni!
— Ślizgoni!
Po wszystkich zabiegach pani Pomfrey Harry zjadł i opadł szczęśliwy na poduszkę.
— Lepiej niech wejdą, bo nie dadzą mi spać — zauważył, słysząc coraz głośniejsze dyskusje dobiegające z korytarza.
— Od razu lepiej wyglądasz, Potter — przywitał się w swoim stylu Draco.
— Tak, ciebie też dobrze widzieć.
— Panie Potter, może nam pan opowiedzieć, jak udało mu się uciec – dodam, że znowu – od Sam-Wiesz-Kogo? — McGonagall dołączyła do grupy, rozgoniwszy po kolacji uczniów do ich dormitoriów.
— Sam mnie wypuścił.
— Co?!
Harry aż zmarszczył brwi, gdy uderzyła go ta fala dźwiękowa.
— Nie spodobała mu się treść przepowiedni. — Chłopak spojrzał na Dumbledore’a.
— Powiedziałeś mu?
— Tak. Zdenerwował się, i to bardzo.
— I co potem?
— Obudziłem się w mugolskim szpitalu. Gdy odzyskałem rzeczy, wezwałem Błędnego Rycerza.
— W budynku? To tak można? — zdziwił się Ron.
— Ron! — wrzasnęła Hermiona.
— Ty debilu! — dołączył do niej Draco.
— Nie, Ron. Nie w szpitalu, ale w zaułku obok — zaśmiał się Harry. — Możemy dokończyć tę rozmowę później? Naprawdę jestem zmęczony.
— Oczywiście, Harry — Albus uśmiechnął się do niego, pomagając pani Pomfrey wygonić wszystkich. — Chodźmy. Niechaj odpoczywa.
— Profesorze Snape? — zawołał jeszcze Harry odchodzącego z innymi mężczyznę.
— Tak?
— Chciałbym z panem później porozmawiać.
Snape zbladł, ale kiwnął głową, że się zgadza.
— Dobrze, Potter. Będę jutro wieczorem w swoim gabinecie.
Harry zapadł w sen jeszcze zanim wszyscy zdążyli opuścić skrzydło szpitalne.
Następnego dnia, pomimo stanowczych sprzeciwów pielęgniarki, ruszył po kolacji do kwater Severusa Snape’a.
Zapukał do drzwi.
— Proszę.
Snape stał przed kominkiem z pobladłymi dłońmi zwiniętymi w pięści. Harry westchnął na ten widok. Aura tego człowieka mówiła mu wiele, aż za wiele.
— Profesorze.
Mężczyzna spojrzał na niego.
— Proszę się tak nie denerwować. Poznałem prawdę i zrozumiałem kilka rzeczy.
— Zrozumiałeś? Co można zrozumieć w…?
— Severusie Snape! — powstrzymał go chłopak, nie przejmując się nawet tym, że zamierza być niegrzeczny. — Proszę usiąść, a ja będę mówił.
Severus z wrażenia opadł ciężko na najbliższy fotel, nawet nie zwracając mu uwagi za krzyczenie do niego po nazwisku. Ukrył twarz w dłoniach.
— Gdy Voldemort powiedział mi, co pan zrobił, byłem wściekły. Chciałem pana zabić gołymi rękoma.
— I powinieneś. Miałeś do tego prawo.
Harry spojrzał na niego chmurnie.
— I co wtedy? Miałbym dołączyć do Voldemorta jako morderca?
— Magiczne prawo pozwala na zemstę w takim przypadku.
— Mam gdzieś takie prawo! — Chłopak wkurzył się nie na żarty. — Nie chcę być mordercą!
— Ale będziesz musiał.
— Znajdę inny środek.
— Jaki?
— Jeszcze nie wiem, ale znajdę. — Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i kontynuował: — Nie o tym chciałem rozmawiać. Naprawdę nie winię pana o nic. Musiał pan grać przed Voldemortem, aby przeżyć.
— Chciałem śmierci twego ojca, Potter.
— I wcale się panu nie dziwię. Przez większość czasu też chciałem, żeby pan zniknął. Zwłaszcza po śmierci Syriusza, a mój ojciec o wiele gorzej traktował pana niż pan mnie. Sam zgotował sobie ten los.
— To nie tłumaczy…
— Profesorze Snape — przerwał mu Harry, stając przed nim. — Cokolwiek pan zrobił, przebaczam panu z całego mojego gryfońskiego serca. — Znów poczuł w sobie to nieznane ciepło, rozlewające się coraz większą falą. — Teraz pan też musi sobie wybaczyć. Dobrze?
Snape patrzył na chłopaka, już prawie mężczyznę, zastanawiając się, co takiego w niego wstąpiło.
— Pod jednym warunkiem — powiedział w końcu.
— Jakim? — spytał Harry, lekko się uśmiechając i widząc, jak poświata nauczyciela się rozjaśnia.
— Zamieszkasz ze mną oraz Draco, dopóki nie osiągniesz pełnoletności i pozwolisz mi zostać twoim opiekunem.
Harry zaśmiał się. Ostatnią dobę coś często to robił.
— Pan po prostu chce mieć ze mną bardzo długi szlaban, profesorze.
— Można to tak nazwać, Potter.
— Zgoda. — Wyciągnął do niego rękę.
Gdy Severus uścisnął jego dłoń, ciepło w jego wnętrzu zamieniło się w żar.
Cofnął się od mężczyzny, łapiąc za pierś.
— Potter? Co się dzieje? — zaniepokoił się Snape.
Chłopak westchnął i uniósł głowę.
— Udało mi się!
— Co?
— Pokonałem przekleństwo.
— Jesteś pewien?
— Tak. Zawsze wiedziałem, że tylko pan może je ze mnie zdjąć.
— Dlaczego ja?
— Bo pan tak naprawdę jest dobrym człowiekiem o wielkim sercu.
— Potter!
— I nigdy niech pan się nie zmienia! — Uśmiechnął się szeroko.
— A co z Voldemortem? — zapytał mistrz eliksirów widząc, że chłopak kieruje się do drzwi.
— To pokaże czas, panie profesorze. Ale nie zamierzam z nim przegrać. To mogę panu obiecać.
Wyszedł, zostawiając mężczyznę otoczonego bardzo różową aurą.
— Lily powinnaś być dumna z takiego syna — rzekł Severus w przestrzeń.
KONIEC I
|
|