Zilidya
VIP
Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis Płeć: Kobieta
|
|
Rozdział 5.
Dlatego nie było go w sali. Był w Skrzydle Szpitalnym. To dzisiaj! Teraz! Musi zdążyć!
Nie zwracał uwagi na to, że biegnie boso. Korytarze na szczęście były puste. Zajęcia już trwały.
Wpadł do klasy obrony zdyszany. Świeżo naoliwione drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku sprzeciwu na jego wtargnięcie. Nikt też nie zauważył jego wejścia.
— Proszę, Dean. — Tonks, odwrócona tyłem do klasy, obserwowała ucznia.
Harry chciał krzyknąć, ale przez wcześniejszy bieg ledwo łapał oddech. Rzucił się do przodu. Stanął za Deanem, wyciągając przed siebie ręce tuż obok jego ramion, w chwili gdy zwielokrotnione zaklęcie opuściło różdżkę.
Bariera powstrzymała ucieczkę czaru, który w całości skumulował się na manekinie. Kilkucentymetrowe strzępy to wszystko, co z niego pozostało.
Chłopak, ciężko oddychając, osunął się na kolana tuż za sparaliżowanym z przerażenia kolegą.
— Harry? — Tonks szybkim krokiem zbliżyła się do niego.
Chłopak zamknął oczy, zasłaniając je dłońmi. Draco i Ron jako pierwsi zareagowali, podbiegając do przyjaciela.
— Harry! — ponownie zawołała kobieta.
Brunet opuścił dłonie i uniósł twarz.
— Proszę nie pytać. Po prostu, proszę nie pytać…
Przy pomocy przyjaciół wstał i usiadł na najbliższym krześle, dopóki ktoś, chyba Hermiona, nie transmutowała mu z czegoś butów.
— Zabierzcie go do pielęgniarki i niech jeden z was z nim zostanie.
Lekko oszołomiony jakoś dotarł do łóżka i już po chwili zapadł w sen. Spowodował to oczywiście eliksir snu, który kobieta wręczyła mu, gdy tylko zobaczyła, w jakim jest stanie. Gdy chciała zapytać o powód, Malfoy szybko pokręcił przecząco głową i usiadł koło zasypiającego.
**
Trzy godziny później Severus Snape, po swoich zajęciach, wjeżdżał ruchomymi schodami pod gabinet dyrektora na specjalne zebranie. W fotelach siedziały już Tonks i McGonagall. Albus wskazał mu wolny fotel.
— Dowiem się, o co chodzi? Chyba nie weźmiecie mi za złe, jeśli zapytam od razu, co tym razem zmalował Potter?
— Skąd...? Zresztą nieważne — już chciała wybuchnąć Minerva.
— Harry zapobiegł śmierci dwudziestu paru osób — poinformowała go Tonks. — Nie wiem, skąd wiedział. Sprawdziłam różdżkę Deana po całej sprawie — zwróciła się do Albusa. — Źle rzucone wcześniej zaklęcie powielające zadziałało przy Culterze. Gdyby nie tarcza Harry’ego, nie wiem, czy ktokolwiek opuściłby salę żywy. Czar zmultiplikował się ponad stukrotnie.
— To chyba potwierdza nasze podejrzenia — wtrącił Snape, zwracając się bezpośrednio do Dumbledore’a.
— Niestety, Severusie, masz rację — przytaknął starzec.
— Skąd Harry wiedział, co się stanie? Hermiona mówiła, że nie było go na śniadaniu i nie widział, jak Dean rzuca nieudane zaklęcie. Wtedy mogłabym zrozumieć reakcję, choć podejrzewałabym prędzej dziewczynę. To ona szybko łączy takie fakty. A Harry wpadł do klasy i od razu wiedział, co się stanie. — Tonks spojrzała pytająco na dyrektora.
— Mieliśmy podejrzenia, które teraz zostały potwierdzone, chociaż jeszcze nie przez chłopca. Jest Śniącym.
— Na Merlina! — Minerva zasłoniła usta dłonią w szoku.
Nimfadora zbladła.
Severus wstał i kiwnął tylko głową na pożegnanie. Nie uważał, aby jeszcze coś ważnego było do powiedzenia. Po opuszczeniu gabinetu ruszył w stronę ambulatorium. Stanął w drzwiach i dłonią przywołał do siebie Pomfrey. Widział Draco przy łóżku Pottera.
— Co z nim?
— Gorączka spadła po podaniu eliksiru snu. Budził się dwa razy i po kilkunastu minutach znów zasypiał. Co się stało? Draco nie chce mi powiedzieć.
— Młody uratował kolegów przed zwielokrotnionym Culterem. Przypuszczamy z Albusem, że miał o tym sen. Mogłabyś go zapytać...
— Profesorze? — zawołał go Draco. — Harry się obudził i mówi, że jeśli pan chce, może podejść.
Severus spojrzał na Poppy pytająco, więc ta podeszła do łóżka, a profesor przybliżył się zaraz za nią.
— Nic mu nie jest — zwróciła się do niego pielęgniarka. — Brak duszności.
Snape podszedł jeszcze kawałek, w każdej chwili gotów się wycofać, jednak chłopak zachowywał się całkiem normalnie.
— Dzień dobry, profesorze. — Harry uśmiechnął się słabo. — Miło, że pan wpadł.
— Dobrze się czujesz?
— Gdy pan przychodzi z własnej woli, to tak.
Severus przyglądał mu się uważnie, mrużąc oczy.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli ja do ciebie przychodzę, to nic się nie dzieje?
— Tak.
— Czemu nie powiedziałeś wcześniej?
— Nie mogłem. Raz próbowałem, ale nie mogłem nawet wykrztusić słowa, poza tym, że na kogoś czekam.
— A teraz co się zmieniło?
— To i owo.
— Potter! — warknął na niego wściekle Snape.
— Blokada? Jakaś część zaklęcia — wtrącił się Draco. — Teraz coraz bardziej jestem przekonany do planu Hermiony.
— Co znowu wymyśliła Panna-Wiem-To-Wszystko? — spytał Snape, wzrokiem gromiąc leżącego Gryfona.
— Chce przejrzeć bibliotekę w mojej rezydencji, ale ktoś musi nam towarzyszyć.
— To niebezpieczne! Nie możecie tak ryzykować! — krzyknął Harry.
— Uspokój się, Potter! Nie jestem cholernym Lwem, żeby pchać się w kłopoty. Nie pójdziemy tam sami. Poproszę Dumbledore’a o jeszcze kogoś z Zakonu.
— Czyli pan też pójdzie? Czy ja...?
— Nie! Nigdzie się stąd nie ruszysz! — Draco pchnął go na poduszkę. — Zmuszę Weasleya, żeby miał cię na oku, choćbym do końca życia miał kupować mu za to czekoladowe żaby.
— Ron nie jest taki!
— Wiem, ale zjeść lubi — stwierdził ten oczywisty fakt Malfoy.
Snape przysunął sobie drugie krzesło.
— A teraz, czy mogę dowiedzieć się, skąd wiedziałeś?
Nie musiał precyzować pytania, po minie chłopaka wiedział, że zrozumiał, o co mu chodzi.
— Przecież pan już wie.
— Chciałbym poznać szczegóły.
— Po co?! — Uniósł się na łokciach. — Chce pan wiedzieć, kto by zginął, gdybym nie zareagował? Ilu Gryfonów już by nie przyszło na pańskie lekcje? Albo, że Draco byłby kaleką do końca życia... — Umilkł pojąwszy, że powiedział za dużo.
Spojrzał na Draco, bladego i drżącego.
— Przepraszam.
— Wyjdź, Draco. — Głos Snape’a nie pozostawiał miejsca na żaden sprzeciw.
Blondyn jak w transie wyszedł na korytarz.
— Śniłeś coś jeszcze, prawda? Przypuszczam, że bez powodu byś się tak nie uniósł. Poza tym masz zaczerwienione oczy, szybko oddychasz i się pocisz.
— Czy tak będzie za każdym razem? — Leżąc na poduszce, Harry zakrył twarz ramieniem. — Nie mogę przecież ciągle tu leżeć. Nie jestem leniwcem.
— Kiepski z ciebie zoolog, Potter. Leniwce wiszą. — Severus wsunął dłoń pod jego głowę, unosząc ją lekko, i podsunął mu szklankę. — Pij. To woda.
Harry wypił kilka łyków.
— A teraz mów.
— Czasami wolałem pana w tej drugiej wersji. Przynajmniej nie był pan taki ciekawski.
— Potter!
Brunet patrzył w sufit.
— Będzie jakiś spory wypadek w metrze. Nie wiem gdzie i kiedy. Zginie mnóstwo ludzi.
— Próbowałeś to zapisać? — Wskazał na wystające z szuflady zwoje.
— Tak, ale dzieje się coś dziwnego. Proszę spojrzeć. — Usiadł i podał mu pergaminy.
Profesor w pierwszej chwili zastanawiał się, czy to na pewno pisał chłopak.
— Nie wiedziałem, że piszesz wiersze.
— Nie pisałem. Do teraz. Chciałem tylko napisać opis i zawsze wychodzi mi to.
Mężczyzna jeszcze raz przeczytał:
Sunący po dwóch torach
Potwór z żelaza stworzony,
Połknięci, lecz żywi tkwiący
W jego trzewiach z własnej woli.
Ludzie ślepi na swój los
Ku śmierci zmierzają,
Gdy cztery po dwie drogi
Zewrą szyki w słonecznej alei
W mrocznych tunelach Ziemi
Ciemność, ból i płacz.
Dwa monstra. Sto śmierci.
Koniec drogi. Koniec dnia.
— Próbowałem kilkakrotnie, jak pan widzi. I zawsze podobnie. Dziwny wiersz, który rozumiem ja i ten, komu go wytłumaczę. Inaczej staje się niezrozumiały.
— Rozumiem cię. Mogę? — Wskazał na zapisane zwoje.
— Tak. I proszę przekazać pani Pomfrey, że nie musi mnie faszerować eliksirami snu. To i tak nic nie daje. Widocznie dar Śniącego jest silniejszy od mikstur.
— A co z Czarnym Panem i jego wizjami?
— Draco mi pomaga. I to niewiele różni się od śnienia. Tak samo giną ludzie, tyle że nie muszę się zastanawiać, czy jest jeszcze szansa ich uratować.
— A koszmary? Draco mówił, że znów je masz.
— I z nimi sobie poradzę. One są częścią przeszłości, nic nie mogę już w nich zmienić.
Smutek wyzierał z każdej komórki ciała Gryfona i Snape to widział. Oczy bez blasku, smętne, wręcz ospałe ruchy, głos prawie niesłyszalny. I wszechobecny brak chęci do życia.
— Wiem, że sobie poradzisz — rzekł w końcu mężczyzna, wstając. — Nie byłbyś dzieckiem swoich rodziców, gdybyś się poddał bez walki.
Harry spojrzał na niego z dziwnym żarem rozpalonym tymi prostymi, choć podszytymi szyderstwem słowami.
— Jeśli pan nie straci we mnie wiary, to się nie poddam.
— Postaram się, ale nic nie obiecuję.
**
Gdy Severus Snape opuścił ambulatorium, a Draco nie wrócił, Harry zaczął się zastanawiać. Pomfrey powiedziała, że może wrócić do swego pokoju, ale on nie bardzo chciał. Malfoy pewnie jest w czymś w rodzaju szoku po tym, co usłyszał.
Został mu jeszcze Pokój Życzeń. Na razie udało mu się zrealizować pierwszą część planu, ale miał ich jeszcze kilka przed sobą.
Pożegnał pielęgniarkę i ruszył ku Pokojowi Pragnień. Był trochę zdziwiony zachowaniem mijanych go uczniów. Szacunek u większości, tylko u kilku strach. Czyżby znów coś napisali w „Proroku”?
Po trzykrotnym przespacerowaniu się z gorącym pragnieniem w sercu po korytarzu, drzwi pojawiły się przed nim. Natychmiast też zapragnął dzisiejszej gazety. Miał rację. Pierwsza strona krzyczała:
HARRY POTTER ŚNIĄCYM!
Gorzej już chyba być nie mogło. On, chcący ukryć sny przed przyjaciółmi, ma teraz całą szkołę jako obserwatorów.
„Harry Potter. Chłopiec, Który Przeżył objawił dziś swój nowy dar. Wybraniec jest Śniącym! Dla tych, którzy o nich zapomnieli, przypominamy, że to najbardziej wiarygodni jasnowidze. Pomimo tego, że nie zawsze mogą określić czas zdarzenia, o którym śnili, ono zdarzy się na pewno, jeśli sam Śniący nie wtrąci się w jego przebieg. Ostatnia Śniąca i jednocześnie ostatnia spadkobierczyni Szkoły Magii udowodniła, że nawet jeśli sama wysłałaby kogoś do zareagowania, sen się ziści. Jedynie sam Śniący może to zmienić.
Czy Harry Potter już śnił o Sami-Wiecie-Kim? Tego nie wiemy, ale jak donoszą nam wiarygodni świadkowie...”
I tu nastąpił opis, nawet w miarę zgadzający się z wydarzeniami z porannych zajęć obrony.
Przynajmniej dowiedział się czegoś nowego. Musi sam wkraczać do akcji, jeśli chce powstrzymać wypadki. Ponieważ nic innego nie miał teraz do zrobienia, zajął się kontynuowaniem wcześniejszego planu.
Szafa z księgami już stała. Zastanawiał się, czy to Salazar sam ją tu umieścił i czy Voldemort o niej wiedział. Osobiście odkrył ją przypadkowo, składając „zamówienie” w Pokoju Życzeń. Skąd mógł wiedzieć, że gdy zapragnie unikalnych ksiąg z działu klątw i antyklątw oraz magii zmiennej, pojawią się te zapisane w wężomowie?
Już pierwszego dnia znalazł coś, co bardzo mu pomogło, ale czy aby nie miało i innych skutków, jak właśnie śnienie? Insynuacja, że to reakcja na spotkanie z duchem, była według niego mocno naciągana. A rzucone na siebie samego zaklęcie mogło coś takiego spowodować.
Sięgnął po rozpoczętą już książkę i zaczął czytać na głos. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że język wężów może mu sprawić taką przyjemność. Dotychczas bał się go używać, panicznie lękając się reakcji innych, gdyby przypadkiem go usłyszano.
Teraz, czytając głośno, wsłuchiwał się we własne słowa. Zaczął zauważać różnicę, gdy mówił normalnie i gdy posługiwał się wężomową. Rozmawiając z Voldemortem, musiał sobie wyobrażać węża, chociaż przy sławetnej buźce wroga nie potrzebował tego robić zbyt intensywnie.
Jak na złość właśnie ten moment wybrał sobie Voldemort na przypomnienie o swojej osobie. Chłopak zsunął się z kanapy, wtulając głowę w ramiona i cicho jęcząc.
— Wiem, że mnie słyszysz, Harry Potterze — usłyszał w myślach, oglądając jednocześnie, jak Mroczny Czarodziei nasyła swoich zwolenników na jakąś grupę ludzi.
Wkoło wszystko płonęło, otaczając Voldemorta czerwoną poświatą.
— Nie wiem, co zrobiłeś, żeby stać się Śniącym. — Wiadomości szybko się roznoszą. — Nie pomoże ci to w niczym. Nie zamierzam się poddać tak łatwo. Ilu chcesz żeby zginęło? Zacznę wyszukiwać wszystkich, których kochasz. Choćby najmarniejszą iskrą twojej przyjaźni. Znajdę ich i zabiję. Jeśli spróbujesz wykorzystać swój dar przeciwko mnie, ktoś zginie. Dobrze wiesz, czego pragnę!
I rozpoczęła się sesja pokazowa miłosiernych, według Voldemorta, tortur. Nikogo nie zabił, choć wiele z tych osób tego pragnęło. Okaleczeni, nie będą mieć łatwego życia.
Cztery godziny później łaskawie wypuścił Harry’ego ze swego umysłu. Na zapach krwi, która zebrała się na podłodze, chłopak poczuł silne mdłości. Pokój natychmiast zrealizował życzenie. Pojawiająca się miska uratowała podłogę przed zabrudzeniem. Harry bezwładnie opadł na kanapę, zbierając siły na wyjście. Upływ krwi z blizny miał sporo z tym wspólnego. Ale czemu jeszcze nie było tu nikogo? Nikt nie domyślił się, że może być w Pokoju Życzeń? Cztery godziny to niemało czasu, żeby zauważyć jego zniknięcie. A Severus pewnie już wszczął alarm. Chyba.
Uchylił drzwi, ale nikt na niego nie czekał.
Pora kolacji powoli już mijała, więc większość uczniów powinna krążyć jeszcze po zamku, a tu pusto. Co się dzieje?
Dzięki wyuczonym na pamięć niektórym skrótom Huncwotów dotarł do Wielkiej Sali. Nadal nie spotkał nikogo. Jednak od drzwi docierał głośny głos wzmocniony czarem Albusa Dumbledore’a.
— ... kontynuując... Nie życzę sobie jakichkolwiek pytań do Harry’ego Pottera w sprawie jego snów. Jeśli uzna, że chce się nimi podzielić, zrobi to sam...
Potter właśnie ten moment wybrał na wejście. Nie czuł się na tyle dobrze, żeby udać się teraz gdzie indziej, a nie podobało mu się tracić przytomność pod drzwiami sali pełnej uczniów, mogących w każdej chwili ją opuścić.
Uchylił je odrobinę, tyle tylko, by móc się przecisnąć. Wszyscy patrzyli na katedrę i dyrektora, który nagle zamilkł, patrząc na wejście. Jak jeden mąż wszystkie głowy odwróciły się w stronę Harry’ego, pod którym nagle ugięły się nogi. Ktoś złapał go za ramię, podtrzymując w ostatniej chwili.
— Zawsze musisz robić przedstawienie, Potter? — zapytał Snape groźnie uprzejmym głosem.
Wyciągnął go z powrotem na korytarz, łapiąc pod nogi i podnosząc.
— Nie przyzwyczajaj się. Nie jestem twoim księciem.
Chłopak oparł głowę o ramię mężczyzny, wdychając zapach piołunu i kokosu. Tęsknił za nim. Kojarzył mu się z czymś miłym, ciepłym, kojącym. Może tak powinien pachnieć dom?
Zasłabł zanim dotarli do kwater Snape’a.
Do przytomności doprowadził go hałas. Ktoś dobijał się do drzwi w gabinecie.
— Jak mogłeś zmienić hasło?! — wrzeszczał Draco, wpadając do środka.
— Nie marzą mi się wizyty Gryfonek w żadnym wieku.
— Hermiona ma Rona i nie użyłaby hasła, tylko zapukała. Jak na szl... mugolaczkę jest wychowana.
— Co ostatnio pewnemu arystokracie w ogóle nie wychodzi. Poza tym dobrze wiesz, dlaczego zmieniłem hasło.
— Gdzie jest Harry? — Draco nagle zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu. — Musi być u ciebie. Zabrałeś go z Wielkiej Sali.
— Odpoczywa.
— Jest ranny? Widziałem krew na jego twarzy.
— Nic mi nie jest. — Harry stanął w drzwiach sypialni, w której został położony, opierając się o framugę.
— Nie powinieneś jeszcze wstawać — odezwał się Snape. — Ale nie mam zamiaru zmieniać twoich przyzwyczajeń niedbania o siebie.
Harry patrzył na niego, nie rozumiejąc, co znów się dzieje. Kłucie w piersi nasiliło się. Przecież to Snape go przyniósł. Nie powinno być reakcji, a przynajmniej nie takiej. Przy profesorze się dusił, a teraz czuł, jakby serce miało mu zaraz stanąć. Bladość na jego twarzy została natychmiast zauważona.
— Harry? Co ci jest? — Malfoy złapał go za ramię.
Chłopak krzyknął, gdy dotyk sprawił mu przeszywający ból.
Snape odsunął blondyna i sam powoli dotknął Pottera. Brunet nie krzyknął.
— Draco, wyjdź. Coś się stało i on teraz reaguje na ciebie.
— Ale...
— Wyjdź — ponaglił, podnosząc z ziemi przybranego syna. — Lepiej już?
Harry kiwnął głową twierdząco, stając o własnych siłach. Odetchnął głęboko.
— Dziękuję za pomoc, profesorze. Muszę jednak iść.
— Zatrzymywać cię na siłę nie będę.
— Wiem, ale chyba tak wypada powiedzieć, czyż nie?
Skierował się do drzwi.
— Wiesz, co się dzieje, prawda? — spytał Snape zanim ten zdążył wyjść.
— Mam swoje podejrzenia, proszę pana. To niczego jednak nie zmienia. Nadal będę reagował w pana pobliżu, jeżeli to ja przyjdę, a nie pan. Teraz muszę rozwiązać problem z Draco, i to szybko, bo nie będę miał gdzie spać.
**
Draco rozmawiał z Ronem i Hermioną u wyjścia z lochów. Harry stanął w pewnym oddaleniu, biorąc głęboki oddech. Podszedł kilka kroków obserwowany przez trójkę przyjaciół. Gdy tylko poczuł pierwsze ukłucie, zatrzymał się. Nie było źle. Prawie trzy metry odległości.
Draco zrozumiał od razu jego dylemat.
— Podejdźcie do niego. Poczekam. — Popchnął dwójkę w stronę Pottera.
— Harry, nie rozumiem. Teraz nie możesz zbliżyć się do Malfoya?
— Mam podejrzenia, że ktoś modyfikuje zaklęcie. Steruje nim, a co za tym idzie i mną.
Hermiona zaczęła przeszukiwać torbę, zmierzając powoli w stronę schodów. Chłopcy, nie wiedząc, co zamierza, poszli w jej ślady. Draco im towarzyszył w pewnym oddaleniu.
— O, jest! — krzyknęła w pewnym momencie uradowana dziewczyna. — Mam! Magia Zmienna! — Wyciągnęła przed siebie małą książeczkę, wręcz broszurkę. — Nie jest tego dużo, ale chyba coś się tu znajdzie. Draco...
Stanęła na schodach, czekając na blondyna. Harry wręcz przeciwnie, kontynuował wspinaczkę. Gdy Hermiona dyskutowała z Malfoyem, brunet trącił Rona.
— Spotkamy się w Wieży. Muszę coś zrobić.
Pobiegł, nie czekając na odpowiedź.
Wyhamował przed biblioteką. Wszedł do środka, witając się z panią Pince.
Stanął przy regałach z książkami na wprost stolików i czekał.
Trzask rozległ się najpierw z prawej strony. Ktoś głośno zamknął księgę, otrzymując za to karcące spojrzenie bibliotekarki. Harry uśmiechnął się. To był Dean z księgą zaklęć na temat czarów powielających.
Wrócił do biurka pani Pince, mówiąc:
— Proszę nie krzyczeć, cokolwiek zrobię za chwilę. Nikomu nie stanie się krzywda.
Kobieta zamrugała trochę zmieszana.
Brunet nie czekał na jej odpowiedź. Wskoczył na stolik i uniósł dłonie w górę. Osoby, siedzące przy właśnie tym stole, podniosły głowy znad książek i notatek.
— Jeśli nie chcecie się pobrudzić, to lepiej się odsuńcie.
— Panie Potter, co pan wyprawia? — W końcu bibliotekarka zareagowała.
— Ratuję pani cenne książki.
Na te słowa sufit runął na chłopaka wraz z hektolitrami wody. Krzyki przerażenia towarzyszyły dźwiękowi rozbijanego okna, przez które wypadł kawałek sufitu, a zaraz za nim woda, płynąc niewidocznym tunelem.
Kilka minut później wszystko się skończyło i Harry zeskoczył ze stołu, otrzepując ubranie z kurzu i wody.
— Proszę przekazać Krwawemu Baronowi, że tym razem Irytek naprawdę przesadził. Do widzenia.
Wszyscy stali oniemiali, gdy mijał ich, kierując się ku wyjściu. A potem dziewczyny zaczęły mdleć. Te, które siedziały przy stoliku, zaraz pod felerną częścią sufitu.
Harry opadł ciężko na sofę w Pokoju Wspólnym. Teraz czekał go jeszcze wielki wybuch radości, bo znów zachował się jak bohater.
A co miał zrobić? Pozwolić komuś zginąć? Albo zalać bibliotekę? Po pierwsze Hermiona by mu tego nie wybaczyła do końca świata, a po drugie niżej też były klasy i kolejni uczniowie. Przypuszczał, że gniew Granger byłby gorszy. Sapnął ciężko nad swoim losem. Sława to jednak też przekleństwo i to najgorszego rodzaju. Już wolałby jedno rodowe w zamian za zabranie jej od siebie.
Kłucie w piersi zadziałało niczym system alarmujący. Draco szybko przeszedł przez salon i skrył się w dormitorium.
— Jak to znosi? — spytał Harry siadającego koło niego Rona.
— Jest wkurzony.
— Muszę tylko znaleźć bramkę, tak jak w przypadku Snape’a, i poradzimy sobie.
Hermiona podczas tej rozmowy tupała ostentacyjnie nogą, stojąc przed nimi.
— Tak, Hermiono? — zapytał łaskawie Harry, chociaż wiedział, za co mu się zaraz dostanie.
— Jak mogłeś?! Już wszystko słyszałam! Nie chciało ci się powiedzieć, że idziesz ratować ludzi?!
— Przynajmniej ich mogłem uratować. Inni nie mają takiego szczęścia — rzekł ostro chłopak, lekko wyprowadzony z równowagi.
— Inni? — zdziwiła się, po czym ostrożnie spytała: — Harry, ile już snów wyśniłeś?
— Wystarczająco, by już mieć ich dość.
**
Sprawa z Draco wyjaśniła się zupełnie przypadkowo już kolejnego dnia. Stary skład Złotej Trójcy siedział przed kominkiem po zajęciach, a Malfoy w najdalszym kącie salonu.
Ron zmusił przyjaciela do partyjki eksplodującego durnia, choć Hermiona dosyć dosadnie krytykowała jego dziecinne zachowanie.
— Jak możesz? Bawisz się zamiast uczyć!
— Droga Hermiono, wiedz, że moje myśli ciągle krążą tym torem, nawet jeśli w danym momencie robię co innego. — Ron pochylił się przed dziewczyną w głębokim ukłonie.
— Przestań naśladować Draco! — Strzeliła go w głowę zwojem, starając się jednocześnie ukryć uśmiech.
— Ależ, pani! — wtrącił się rozbawiony Harry, naśladując pozę kolegi. — Nie miej nam za złe tej chwili radości.
— Nie daj się, Granger! — zawołał Malfoy z drugiej strony pokoju. — Jeśli raz się złamiesz, już zawsze będą to wykorzystywać. Zagoń tych leni do pracy!
Potter odwrócił się jego stronę, kładąc dłoń na piersi i ponownie się kłaniając.
— Panie, jak zwykle masz rację. Jesteśmy niegodni, by być pyłem u twych stóp.
— Podnieś głowę, sługo! — zażądał władczo ktoś koło niego.
Głos był mocny i dziwnie zdenerwowany.
Harry powoli wykonał polecenie.
— O, ku...ternoga!
Przed nim stał Draco, a on nic nie czuł. Hermiona wybuchnęła śmiechem, widząc jego zdumioną minę.
— No to wpadłeś, Harry!
Ale przynajmniej mógł spać w swoim pokoju, a nie na kanapie.
Co prawda, zwracali niezwykłą uwagę swoim zachowaniem. Harry często kłaniał się Malfoyowi niczym zawodowy lokaj lub wykonywał jakieś drobne polecenia.
Blondyn, z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, cieszył się jak małe dziecko. Mógł wrócić do grona przyjaciół, a przy najmniejszych symptomach napadających Harry’ego duszności, rzucał niby od niechcenia jakiś rozkaz. Dla postronnych mogło to wyglądać trochę dziwnie. Złoty Chłopiec podający Draco Malfoyowi herbatę podczas śniadania z głębokim, usłużnym ukłonem wywołał całą masę gorących plotek.
— Jeszcze raz ktoś mnie zapyta, dlaczego jestem pasywem, to go osobiście eskortuję do Voldemorta — wściekał się brunet, zbierając książki na lekcje i gwałtownie wrzucając je do torby.
Tego jednak było mało.
Trelawney złapała go na korytarzu i wręcz zażądała jego powrotu na jej zajęcia. Firenzo także poprosił go o udział w lekcjach, ale bardziej przez wzgląd na doświadczenia niż naukę. Ale przynajmniej poprosił. Profesor Sinistrze Harry całkiem delikatnie, według niego, zwrócił uwagę, że jeśli będzie śnił o niej, to specjalnie rzuci na siebie Obliviate po tym fakcie i nikt jej nie uratuje. Szantaż pomógł. Nie musiał uczęszczać na te nieszczęsne zajęcia.
Kilka dni minęło dziwnie spokojnie. Nie niepokoiły Harry’ego sny żadnego rodzaju, ani koszmary, ani śnienie. Nawet Voldi dał mu spokój. Od Snape’a dowiedział się, że wypadek w metrze miał miejsce w okolicach Sunbeam Road wieczorem, gdy ludzie wracali z pracy. Dokładnie sto dwie osoby poniosły śmierć na miejscu, w tym kilkoro czarodziejów, którzy żyli wśród mugoli.
Zbliżało się pierwsze w tym roku wyjście do Hogsmeade, ale opiekun Harry’ego i większość grona pedagogicznego, choć tak naprawdę byli to tylko członkowie Zakonu, wyperswadowali mu tę ekspedycję.
Nie musieli się za bardzo starać, bo sam Potter nie chciał tam iść. Wiedział z doświadczenia, że wioska na pewno będzie obstawiona przez dziennikarzy. Nowy Śniący. I to w osobie Harry’ego Pottera. Nie lada gratka dla każdej gazety.
Kładąc się w piątek spać, rozmyślał już o wolnym czasie, który miał zamiar spędzić w Pokoju Życzeń. Dlaczego nie powiedział o swoim planie przyjaciołom? Nie wiedział. Jedną z wymówek była ich nieznajomość wężomowy. Kolejną, że spodobały mu się te samotnie spędzane godziny. Zero ciekawskich spojrzeń, szeptów za plecami i wszechogarniającej go paranoi. Jednak był, kim był, dla niego nic nie mogło być proste.
**
Stał na środku ulicy Hogsmeade. Po lewej Zonko, po prawej gospoda „Pod Trzema Miotłami”. Nie miał na sobie kurtki, chociaż wrzesień był dosyć chłodny tego roku. Słońce świeciło tuż nad dachami budynków.
Rozejrzał się dookoła. Profesorowie stali na środku ulicy, w pewnym oddaleniu od siebie, obserwując wszystko i wszystkich. Harry wiedział, że zaraz coś się stanie. Teraz musiał tylko wszystko dokładnie zapamiętać, żeby potem móc wkroczyć w odpowiednim momencie.
Pierwsza jasnozielona smuga pomknęła ku Tonks z jego prawej strony. Kolejne uderzyły tylko w ziemię, w miejscu, gdzie sekundę wcześniej stała odepchnięta przez Snape’a McGonagall.
— Zabić jak najwięcej! — Rozkaz Bellatriks usłyszał bardzo wyraźnie.
Stała koło niego, otoczona barierą, nie zwracając prawie uwagi na zaklęcia uczniów, którzy w nią celowali. W swoim szaleństwie była przerażająco piękna, ale i groźna. Kilkoma szybkimi ruchami różdżki pozbyła się natrętów, roztrzaskując ich o najbliższą ścianę.
Inni śmierciożercy szukali. Zanim rzucili jakikolwiek czar raniący czy zabijający, sprawdzali, kim jest nieszczęśnik.
— Szybciej! — ponaglała Bellatriks.
Oczom Harry’ego ukazał się Ron trzymany przez dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach.
— Dziewczyny nie znaleźliśmy.
— On wystarczy. Pan będzie zadowolony. Zabierzcie go! Wracamy!
Ron zniknął z trzaskiem aportacji, a Harry obudził się przerażony.
Ciągle była noc, więc miał czas. Wstał szybko, zarzucając na siebie ubranie i podszedł do łóżka Draco, od razu czując niemiłe kłucie w piersi. Nie miał wyjścia.
— Paniczu Draco, obudź się! — Zaklęcie jednak dało się przekonać. — Szybko! — Potrząsnął nim, gdy pierwsze budzenie nie przyniosło efektów.
Malfoy zamrugał i zerwał się do siadu.
— Harry? Co się stało?
— Musisz iść do Snape’a. Miałem sen. Będę czekał pod chimerą.
Draco natychmiast zaczął się ubierać.
— Co z resztą?
— Nie mogą się dowiedzieć — odparł Harry, już czekając przy drzwiach. — Nie mogę zmienić zdarzeń, jeśli chcę się później wtrącić.
— Kto?
— Tonks w pierwszej kolejności... — zamilkł, zastanawiając się, czy może wyjawić resztę.
— Rozumiem, nie mów, ale Severus chyba będzie chciał się dowiedzieć.
— Sam zdecyduję, co powiem, paniczu — odparł szybko Harry, znów czując dyskomfort.
Wymknęli się z Wieży, choć daleko im było do zachowania ciszy. Harry czekał przy wejściu na ukryty korytarz z ruchomymi schodami prowadzącymi do gabinetu dyrektora. Otworzyło się ono po kilku sekundach.
— Co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze, chłopcze?
Albus Dumbledore chyba nigdy nie spał.
— Zaraz powiem, tylko czekamy na profesora Snape’a.
— Czy jeszcze kogoś poprosić o przybycie?
— O tym zdecyduje pan sam, ale później.
— Śniłeś?
Pukanie przerwało rozmowę. Wszedł mistrz eliksirów z Draco. Usiedli we wskazanych fotelach, częstując się wezwaną przez starca herbatą.
— Jutro około dwunastej Bellatriks ze śmierciożercami zaatakuje uczniów i nauczycieli z Hogwartu. W pierwszej kolejności zginą Nimfadora Tonks i profesor McGonagall, jeśli profesor Snape jej nie odciągnie z miejsca, w którym będzie stać.
— Dlaczego ja?
— Bo widziałem, jak pan to robi.
— Po co przyjdą do Hogsmeade? — spytał Albus.
— Po Rona.
Malfoy spojrzał na Pottera z lekkim uczuciem strachu.
— Dlatego nie chciałeś ich budzić?
— Tak — odpowiedział brunet i zwrócił się do Dumbledore’a: — Jeśli chce pan wezwać aurorów to proszę. Jednak zastrzegam, że wkroczyć mogą dopiero po schwytaniu Rona przez Avery’ego i Notta, nie wcześniej.
— Potter! — Snape obrócił się do niego z oburzeniem i niedowierzaniem na twarzy. — Chcesz go oddać w ręce Czarnego Pana?
Czując narastający z każdą sekundą ból, Harry szepnął, trzymając się za pierś:
— Panicz Draco mi pomoże. Powstrzymamy ich przed porwaniem Rona.
— Panicz? — dopytali się jednocześnie dorośli.
Harry zachichotał niekontrolowanie, prostując się, gdy uczucie dyskomfortu zniknęło.
— Czyżby coś się przed panem ukryło, dyrektorze? Zaszła mała zmiana w zaklęciu, ktoś nim manipuluje. Teraz także Draco nie może przebywać w moim pobliżu, jeśli nie traktuję go z uniżeniem i szacunkiem.
— A tobie się to podoba? — Postrach Hogwartu zmarszczył brwi, podkreślając jednocześnie swoją złość na chrześniaka nieprzychylnym spojrzeniem.
— A czemu nie? — zakpił blondyn, wcale nie zrażony. — Słynny Harry Potter otwiera mi drzwi, podaje herbatę i nazywa paniczem. Czegóż więcej trzeba do szczęścia?
— Dotarło do ciebie ostatnio, że prawnie jesteście teraz braćmi, a ty go poniżasz? — zrugał go już wyraźnie wściekły Snape.
— Proszę nie brać tego tak dosłownie, proszę pana. Jakoś nie przeszkadzało panu, gdy Draco nadskakiwał mi niczym matka — sprzeciwił się Harry.
— Bo ty tego potrzebujesz, a Malfoy na szacunek musi sobie zapracować.
Tym razem zaszokował obu chłopców. Patrzyli na niego, mrugając zawzięcie.
— Jeśli nie masz już nic do dodania, to załatwimy wszystko z Severusem. Idźcie się jeszcze przespać. — Cichy, ale wesoły głos Dumbledore’a sprawił, że trochę oprzytomnieli.
Pożegnali się i wrócili do pokoju wspólnego.
— Co jeszcze chcesz zrobić? — zapytał Malfoy, zatrzymując go przed korytarzem do dormitorium. — Nie powiedziałeś wszystkiego dyrektorowi, prawda?
— Nie, nie powiedziałem. Chodź! — Harry pociągnął go za rękę, ale zaraz musiał puścić, czując ból w dłoni. — Przepraszam, paniczu. Proszę iść za mną.
— Skoro muszę — zadrwił Malfoy.
Potter odwrócił się do niego zaraz po wejściu do ich sypialni.
— Ciebie to bawi. Severus miał rację.
— Oczywiście. To źle? — zdziwił się Malfoy.
W Harrym nagle coś pękło, jakby gdzieś tam, w środku powstała mała rysa.
— Dla mnie to nie jest zabawa, Draco. Robię to tylko dlatego, żebyś nie czuł się odtrącony.
Mina eks-Ślizgona natychmiast zmieniła się z roześmianej na zatroskaną.
— Nie chciałem, żebyś tak to odebrał.
— Ale właśnie tak to odbieram. Ty wręcz pławisz się w chwale, że Harry Potter jest twoim lokajem. Chciałbyś, żeby tak było na zawsze? Chciałbyś widzieć mnie u swoich stóp? Na kolanach?
— Harry... — Draco zarumienił się, odbierając jednak słowa Harry’ego w zupełnie inny sposób.
— Nie zaprzeczaj. Jakbyś zapomniał, ćwiczymy razem. Wiem, co ci chodzi po głowie.
— Hej! To niesprawiedliwe! Ja nie zagłębiam się tak daleko bez twojej wiedzy!
— Czyżby uczeń prześcignął mistrza po kilku sesjach? — Tym razem to Harry zadrwił, czując dziwną złość.
Nigdy dotąd nie był tak zdenerwowany zachowaniem blondyna. Przecież to Malfoy. Takim go Merlin stworzył. Czyżby ktoś znów manipulował przy zaklęciu?
— Nigdy nie będziesz lepszy ode mnie, Potter!
— Taki jesteś pewien? — postawił się brunet, nawet nie wiedząc, dlaczego to robi. — A może boisz się tego? Co ukrywasz?
Malfoy najpierw się zarumienił, a następnie zbladł.
— Nic — warknął. — Nic, co twój gryfoński móżdżek chciałby poznać.
W Potterze zaczęło się gotować. Meble drżały niekontrolowanie, a magia iskrzyła w pokoju. Dyszał ciężko, hamując wściekłość gdzieś na granicy wybuchu.
— Harry?
— Nie odzywaj się do mnie, ślizgoński wyrzutku! Zostaw mnie w spokoju! — warczał na niego, odsuwając się jak najdalej.
Kłucie w piersi nasiliło się. Szybko pokonał odległość dzielącą go od drzwi.
— Przestań się wygłupiać. Wiesz, że nie o to mi chodziło, Harry.
— Jestem wręcz przekonany, że o to ci właśnie chodziło, parszywy gadzie!
Złapał za klamkę i prawie ją wyrywając, otworzył szarpnięciem drzwi. Wyszedł, a na schodach już biegł, byle tylko jak najszybciej opuścić Wieżę.
W pierwszej chwili chciał iść do Pokoju Życzeń, ale wiedział, że tam będą go szukać. Oczywiście, jeśli Malfoy kogoś obudzi. Łazienka Jęczącej Marty także odpadała. Mógł ukryć się w Komnacie Tajemnic, ale za dużo wysiłku trzeba byłoby w to włożyć. Spora część drogi była zawalona gruzem.
Stanął pośrodku Wielkiego Holu. Powinien przejąć się chociaż odrobinę Filchem i jego kotką, ale nie, w ogóle go to nie interesowało. Otworzył drzwi lekko zdziwiony brakiem jakichkolwiek blokad. Każdy mógł wyjść, kiedy tylko chciał.
W oknach chatki gajowego było ciemno. W zagrodzie cicho coś zaszurało, pewnie kolejne niezwykłe, groźne zwierze.
— Zimno, zimno! — Ktoś ledwo słyszalnie wołał ze skraju Zakazanego Lasu.
Harry zatrzymał się, nasłuchując. Samemu nie było mu ciepło, więc rozumiał problem tego kogoś.
— Kto tam? — krzyknął, ale nie za głośno.
— Zimno. — Tym razem rozróżnił coś jeszcze.
To była wężomowa. Ponowił pytanie w tym samym języku.
— Tylko ja. Zimno mi — usłyszał słabą odpowiedź.
Dźwięk dobiegał gdzieś z okolic korzeni drzewa. Pochylił się i uniósł spory kamień tuż przy wolnej przestrzeni pod korzeniami.
Coś zaiskrzyło w słabym świetle księżyca, a następnie zasyczało.
— Ukąszę! Ukąszę!
— Spokojnie, mały. Nic ci nie zrobię — powiedział chłopak uspokajającym tonem.
Stworzenie, tak jak podejrzewał, okazało się wężem. Żadna niespodzianka. Tylko one używały przecież wężomowy. Ten jednak chyba nie był całkiem normalny. Był karmazynowo-zielony w złote smugi biegnące po bokach. Zbyt jaskrawe barwy, żeby się ukryć. Poza tym posiadał sierść. Cały jego grzbiet porośnięty był czarnym futrem ze srebrnymi pasemkami. A żeby tego było mało, posiadał parę małych szarawych skrzydełek.
— Niezwykłe z ciebie stworzonko, mały.
— Nie jestem mały, człowieku mówiący moim językiem. — Zwierzę uniosło swój łeb jakieś piętnaście centymetrów nad ziemię, obwąchując powietrze.
— Co tu robisz? Nie powinieneś gdzieś spać, czekając na cieplejsze dni?
— Spałem, ale ktoś wtargnął do gniazda i kazano mi uciekać.
— Jeśli chcesz, mogę zabrać cię w cieplejsze miejsce — zaproponował Harry.
— Chciałbym wrócić do gniazda albo chociaż w jego pobliże.
— A gdzie znajduje się twoje gniazdo?
— Nie znam nazwy, której wy, ludzie, używacie. Nie wolno mi opuszczać jeszcze jaskini. Ale widać z niej gęsty las, dziwne trójkąty ze ściętymi czubkami, w których żyją tacy jak ty, choć skórę mają ciemniejszą i inaczej się ubierają. Bardziej barwnie. I jest tam zawsze bardzo ciepło.
— Mało szczegółów. Trójkątne budynki mogłyby być piramidami — powiedział powoli Harry, wyciągając dłoń w stronę węża. — Chodź, idziemy gdzieś, gdzie jest ciepło. A co do piramid, niestety są na pustyni i nie mają ściętych czubków. Wkrótce obudzi się moja przyjaciółka. Ona jest bardzo mądra, na pewno znajdzie miejsce pasujące do opisu. Jestem Harry — przedstawił się, gdy wąż ulokował mu się na dłoni, owijając ogon wokół nadgarstka dla bezpieczeństwa.
— A ja Quetz.
— Niezwykłe imię.
— Tak. Jestem za młody na pełne imię, więc otrzymałem na razie skrócone.
Harry’emu z czymś się to kojarzyło, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć z czym dokładnie. Poza tym wróciło do niego, niczym bumerang, wspomnienie całej sytuacji, w której niedługo będzie musiał wziąć udział. Na razie udał się do kuchni, bo zrobił się głodny, a poza tym tam było ciepło.
Zgredek napadł na niego zaraz po przekroczeniu obrazu.
— Harry Potter! Jak dobrze widzieć Harry’ego Pottera! Czy jest głodny?
— Tak, Zgredku. Jak wilk. Możesz coś przynieść?
Skrzat pobiegł wykonać polecenie.
— A ty coś zjesz? — spytał węża, choć kilka skrzatów dziwnie na niego spojrzało, słysząc przeciągły syk.
— Nie jestem głodny. Polowałem. Czy mogę wśliznąć się do twojej kieszeni? Obu będzie nam wygodniej.
— Proszę. — Nastawił dłoń tak, by stworzenie mogło prześliznąć się do kieszeni koszuli pod rozpiętą szatą.
— Jesteś bardzo ciepły. Czy to u was normalne?
Harry dotknął swojego czoła. Gorączka.
— Nie, to oznaka choroby, ale nic mi nie będzie.
— Nie boisz się, że inni cię pokonają, wykorzystując twoją słabość, a potem zjedzą?
— My nie zjadamy słabszych swojego gatunku. Zajmujemy się nimi, aż poczują się lepiej.
— Ale słabsi mogą ściągnąć niebezpieczeństwo na siebie i innych.
— Może wyda ci się to trochę aroganckie, ale nam, ludziom, nie może zagrozić nikt. Nie ma stworzenia, poza nami samymi, które potrafiło nam coś zrobić. Może, gdy zostanie zaatakowany samotnie, ale i tak ma niewielkie szansę wygrać. Posiadamy broń i umiemy czarować. Potrafimy obronić się prawie przed każdym zagrożeniem.
— Dobrze wam. My panicznie boimy się feniksów.
— Nie martw się. Znam jednego i nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
— Trzymam cię za słowo. Nie pogniewasz się, jeśli się prześpię, tu jest tak przyjemnie ciepło.
— Proszę bardzo.
Gdy wąż zasnął, Harry zabrał się za posiłek, rozmawiając ze skrzatem o błahostkach. Przed śniadaniem chciał jeszcze złapać Hermionę. I udało mu się. Szła wraz z pozostałą dwójką.
Stanął z boku schodów, pytając głośno, tak by Draco usłyszał, a on nie musiał do niego podchodzić.
— Powiedziałeś?
— Nie — burknął Malfoy urażony.
— Idźcie z Ronem na śniadanie. Potrzebuję Hermiony na kilka godzin.
— Ale dziś wyjście... — chciał go powstrzymać Ron.
— Przykro mi, to jest ważniejsze, ale obiecuję, że spotkacie się w Hogsmeade koło południa.
— A co ze mną? — spytał Draco, nadal stojąc na schodach, gdy dziewczyna podeszła do Pottera.
— Prawdę powiedziawszy, mam to gdzieś — warknął gorzko Złoty Chłopiec, łapiąc dziewczynę za rękę i ciągnąc ją w stronę jednego ze skrótów.
— Harry, pokłóciłeś się z Draco?
Hermiona wyrwała rękę z uścisku przyjaciela, nadal jednak za nim idąc.
— Zdenerwował mnie.
Dziewczyna złapała go za ramię, zatrzymując i odwracając w swoją stronę.
— Harry, przecież ty się nie denerwujesz! O co poszło?
Burknął coś w odpowiedzi, ale nie zrozumiała.
— Przecież to głupota tak się zachowywać. Powiedz, o co poszło, i znajdziemy rozwiązanie. — Ruszyła za nim, bo wznowił marsz.
— Malfoy jest dupkiem. To ci powinno wystarczyć.
— Ale go lubisz. Widzę to.
— Ciebie też lubię i co? Nie wykorzystujesz mnie przy pierwszej nadającej się okazji.
— Coś ci zrobił? — Hermiona zbladła.
— Nie w tym sensie. Twoje myśli krążą nie tym torem, co trzeba. On... jemu podoba się ta cała farsa z usługiwaniem.
— To Malfoy. Wyrósł w takich warunkach.
Harry wzniósł oczy do nieba, choć przez ilość pięter nad nimi było to niemożliwe.
— Nieważne. Musimy coś ustalić. Mamy czas do jedenastej.
— Coś ci się śniło?
— Czy ty pozwalasz czasami temu swojemu superinteligentnemu organowi odpocząć? Tak, śniłem. Chcą porwać Rona.
— Kto? — spytała cicho blada dziewczyna, stając w miejscu.
— Bellatriks. Dla Voldemorta.
— Domyślam się, że masz jakiś konkretny plan, w którym biorę udział.
Chłopak trzykrotnie przeszedł korytarzem.
— Tak. Musimy wszystko dokładnie ustalić, bo nie mogę być w dwóch miejscach na raz.
— Harry, czy ty nadal chcesz dorwać Bellatriks?
— A dziwisz się temu? — zrugał ją, popychając drzwi do Pokoju Życzeń.
Hermiona przyjrzała się wystrojowi. Podeszła do regałów i wyjęła jedną z ksiąg, podczas gdy Potter przeglądał inną.
— Co to za język? — odezwała się, nic nie rozumiejąc.
— Wężomowa. To księgozbiór Salazara Slytherina, tak przypuszczam, ale nie jestem tego pewien. Kilka ksiąg nie pasuje. Są zbyt młode w porównaniu do reszty. Chyba ktoś odkrył ten księgozbiór i dorzucił parę egzemplarzy.
— Voldemort?
— Ktoś wcześniej. O jakieś sto osiemdziesiąt lat. Teraz chodź, wyłożę ci mój plan.
**
Severus Snape się nie denerwował. Już dawno temu wyzbył się tego odruchu przy czekających go walkach na rozkaz Czarnego Pana. Teraz, w tej sytuacji, było to więcej niż bardzo przydatne.
Zaprowadzenie uczniów do Hogsmeade przebiegło bez komplikacji.
Pozostało mu czekać, obserwując wszystko czujnym wzrokiem.
Nie widział nigdzie Pottera, ale czuł, że ten jest w pobliżu. Nie było też Granger. Weasley i Malfoy minęli go kilka razy. Osobno.
Postawiłby całą swoją pięcioletnią szkocką, że Złote Lwiątko coś planuje. I to coś dużego.
W tym czasie Harry znów miał przeczucie. Coś mu się nie zgadzało i nie wiedział co.
Hermiona bezbłędnie wykonała pierwszą część planu. Po kłótni z Draco, to ona musiała wykonać to zadanie. Zaklęcie było stare, ale działało doskonale. Teraz trzeba tylko objąć nim odpowiednie osoby. Niestety nie posiadali zbyt dużo komponentu do alchemicznej części czaru.
Dziewczyna śmiała się z niego, gdy wytrzasnął hasło z alchemią. Ona sama włożyłaby to pod transmutację, ale ten, kto napisał tę książkę, z której Harry wziął czar, nazwał to właśnie tak.
Czasy się zmieniają, nazwy też.
Zerknął na słońce, ukryty w zaułku koło sklepu Zonka. Brakowało kilku minut.
Tonks i McGonagall już stały na miejscach ze snu. Snape zbliżył się do nauczycielki transmutacji, niby krążąc pomiędzy uczniami.
Trzaski aportacji i pierwsze zaklęcia zlały się w jedno. Nimfadora została odrzucona spory kawałek czarem, ale nieuśmiercającym, który uderzył w ziemię przy miejscu jej posterunku. Minerwa i Severus już ukryli się za budynkiem „Miodowego Królestwa”. Uczniowie w panice rozbiegli się w poszukiwaniu kryjówek, osłaniani przez zaklęcia profesorów.
Krąg magicznej inkantacji widział tylko Harry. Lśnił krótkimi impulsami tuż przed Bellą, w miejscu, gdzie dwójka sługusów miała przyprowadzić Rona.
Harry znów to poczuł. Rozejrzał się, ale wszystko wydawało się być tak, jak trzeba.
Rozgorzała walka. Ludzie starali się chronić dzieci, z większym lub mniejszym skutkiem.
Wtedy to zauważył. I w tej samej chwili Avery wyciągnął Weasleya z jednego ze sklepów.
Czar był uszkodzony!
Potter wiedział, co musi zrobić. Natychmiast!
Narzucił pelerynę niewidkę i pobiegł w stronę Bellatriks, wyciągając z kieszeni małą fiolkę.
Bella rozkazała powrót, a Harry poprawił zaklęcie, rozlewając gęsty jak smoła eliksir.
Usłyszał jeszcze zdziwione krzyki nie mogących się deportować śmierciożerców. Kolejnym, co zapamiętał, była czyjaś ręka łapiąca go za ramię. Potem poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. Nie miał pojęcia, gdzie się pojawił, ale na pewno nie było to przyjemne miejsce. Czyste też nie. Brud, smród i w ogóle okropieństwo.
— Witam w moich skromnych progach, panie Potter.
Bella już zatrzasnęła mu obrożę na szyi i rzuciła czar wiążący na jego ręce, przykuwając go do ściany.
— Trochę się zabawimy, mój drogi.
|
|