Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Fanfiction / Literatura / Harry Potter / +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo II [SmH] Idź do strony Poprzedni  1, 2
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Śro 22:08, 20 Cze 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 7.

Otworzył jedno oko, rozglądając się i zastanawiając, gdzie jest. Chciało mu się pić i było mu bardzo gorąco. Nic nowego. Usiadł, dotykając swojego ramienia. Ani śladu po ranie. Nie ma to jak dobra magia na zwykłe zranienia. Opatrunki na rękach zostały tylko zmienione, tu był minus magii, gdy zostało się nią poczęstowanym.
Nie zmieniało to faktu, że nadal był spragniony. Nie chciał wzywać Zgredka, bo Poppy zaraz by na niego naskoczyła. Cicho wstał i standardowo uciekł ze szpitala, tym razem do kuchni. Znów przepadł mu posiłek i musiał go nadrobić.
Skrzaty obsłużyły go wręcz nachalnie. On, szczęśliwy, zajadał mix obiadu i kolacji, popijając czekoladą zrobioną przez Zgredka.
Ten błogi stan był cudowny. Lek na jego skołatane ostatnio nerwy. Co prawda, czekało go teraz parę dni „humorków” jego i Severusa, ale powinno być w miarę dobrze.
Ostatni sen był dość spokojny. Nawet nie będzie musiał wkraczać do akcji. Stanie się, to się stanie. Połamane ręce jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Jedna noc ze Szkiele-Wzro i będzie w porządku. No, w ostateczności, jak akurat będzie w pobliżu, to się wtrąci.
Harry zatrzymał się w połowie ruchu.
Czy bawi się w jakiegoś boga? Czy to jest decydowanie o czyimś życiu lub zdrowiu? Tak, tego był pewien. A skoro może to powstrzymać, to czy zawsze musi?
Zaczął pukać palcem w szklankę, myśląc.

**

Wrócił do ambulatorium po najedzeniu się, dosłownie, jak świnia. Nie chciało mu się już spać, poza tym dochodziła szósta, więc i tak nie miało to większego sensu.
— Widzę, że już wstałeś, kochanieńki. Jak samopoczucie?
— Dobrze. Lekka gorączka. Proszę sobie przygotować trochę Szkiele-Wzro. Jedne połamane ręce koło południa. Chyba, że akurat będę w pobliżu.
— A jak twoje ręce?
— Proszę sprawdzić. Nie ruszam bandaży. Profesor znów byłby na mnie zły.
— I tak jestem, Potter! — Snape, jak na zawołanie, wszedł do szpitala z drewnianą skrzyneczką w dłoniach. — Jak zawsze musiałeś się wykazać?
— A ty jak zawsze ględzisz jak stara jędza, Snape! — burknął, chociaż dobrze wiedział, że to zaklęcie zmusza ich obu do wrogości.
— Czego potrzebujesz, Severusie? Ramię dobrze się zagoiło?
— Ujdzie w tłumie — powiedział profesor, stawiając skrzynkę na biurku. — Czegoś jeszcze potrzebujesz do narkotyzowania naszej gwiazdy?
— Twoja obecność jest wystarczająca, żeby mieć halucynacje o wampirach i wzbudzić w sobie skłonności samobójcze — odparła pielęgniarka, odwijając opatrunki na rękach Gryfona.
Rany goiły się bardzo dobrze, strupy już prawie zeszły, ukazując zaczerwienione blizny.
— Jeszcze tydzień ponosisz opatrunki i potem zastosujemy maść profesora Snape’a.
— Znowu guano nietoperza? — ironizował Harry.
— Możesz nie używać, nikt cię nie zmusza — odgryzł się Postrach Hogwartu. — Mogę nawet przestać go robić.
— Nie, nie trzeba. Czy Draco już był u pani z bliznami na twarzy?
— Jeszcze nie. Pewnie dlatego, że całkiem wyleciała mi z głowy ta maść. Przyślij go później, to trochę mu dam.
— Będzie szczęśliwy. Jeśli pani chce, sam mogę mu ją zanieść. Zdąży jej użyć jeszcze przed śniadaniem.
— Dobrze. I tak chcesz iść do dormitorium, jak sądzę? — Zerknęła na ciągle stojącego przy jej biurku mężczyznę. — Czegoś jeszcze potrzebujesz, Severusie?
— Nie! — odrzekł zbyt szybko nauczyciel.
Odwrócił się i wyszedł.
— Przykro mi, że nie możecie nawet się do siebie zbliżyć — zwróciła się do Harry’ego pani Pomfrey.
— Już załatwiłem tę sprawę. — Uśmiechnął się do niej chłopak. — Z Draco też mogę już mieszkać.
— Mogę wiedzieć jak? Tak z ciekawości.
— Stworzyłem coś w rodzaju blokady ich magii i mojej. Wpadłem na to ostatnio. Ta sama odległość wyczuwania ich mocy i efektu czaru. Oni sami nawet tego nie zauważyli, a ja mogę do nich podejść w każdej chwili. Muszę jeszcze zapytać, czy mogę wrócić na Eliksiry. Nie mam jeszcze dużych zaległości.
— To wspaniale! Nadal chcesz zostać aurorem?
— Sam nie wiem. Teraz to chyba nie ma większego sensu. Śnienie, tak jak wcześniej klątwa, będzie mi przeszkadzać.
— To, co chcesz robić?
Harry wzruszył ramionami.
— Dam pani znać, jak załatwimy sprawę z Voldemortem. Dopóki on prosperuje w swej morderczej działalności, nie ma najmniejszego sensu podejmować jakąkolwiek pracę. To zbyt niebezpieczne dla wszystkich w moim otoczeniu.
— Po części masz rację, ale jakieś plany powinieneś mieć.
— Plany mam zawsze, ale ich spełnienie jest bardzo zależne od rozwiązania sprawy. Lepiej już pójdę, jeżeli Draco ma zdążyć z maścią.
— Oczywiście. Już ci ją przyniosę. Pamiętaj, że ty jeszcze nie możesz jej użyć. Nie, dopóki zaczerwienienie nie zejdzie.
— Rozumiem. Do zobaczenia znowu, pani Pomfrey.
— Oby jak najpóźniej.

**

Draco jeszcze spał, gdy wszedł do sypialni. Uśmiechając się z lekka perfidnie, zaczął muskać jego policzek opuszkami palców. Nagle natrafił na blizny i zamarł.
— To nie twoja wina, Harry. — Blondyn otworzył oczy i sięgnął do jego dłoni, przytulając do niej policzek. — Przestań to rozpamiętywać
Harry powoli zabrał rękę, wyciągając z kieszeni maść.
— Proszę. Usunie blizny, nawet te zrobione magicznie. Severus zrobił ją dla mnie w zeszłym roku.
— A twoje? — Draco wskazał na wystające spod rękawów szaty bandaże.
— W przyszłym tygodniu, teraz są jeszcze zbyt świeże. Pośpiesz się, działanie maści trochę trwa.
Malfoy wstał, zabierając słoiczek z dłoni Harry’ego, dziwnie długo przytrzymując ją w swojej dłoni. Potem schował się w łazience. Harry tymczasem zabrał książki i wyszedł. Stanął w drzwiach swojego dawnego dormitorium.
— Długo tak będziecie się lenić! — warknął, naśladując głos Nietoperza. — Sto punktów od Gryffindoru, jeżeli zaraz nie podniesiecie swoich zadków z łóżek.
Efekt był natychmiastowy. Neville spadł na podłogę, Dean i Seamus stuknęli się głowami, próbując jednocześnie podnieść ten sam but, a Ron... a pan Weasley obrócił się na drugi bok.
— Za godzinę, panie Potter! — burknął tym samym tonem co Harry. — I szlaban w sobotę o ósmej na boisku. Proszę zabrać miotłę.
Dopiero teraz reszta zauważyła, że to ich stary współlokator zrobił im kawał.
— Harry! Jak mogłeś? Jest dopiero siódma rano. — Neville wszedł z powrotem do łóżka i przykrył się kocem. — Jeszcze godzinę mogę spać.
— Jak tam chcecie, ale będziecie tego żałować. — I wyszedł.
— Myślicie, że coś planuje? — zastanawiał się głośno Seamus, ubierając się.
— Bez powodu by nas chyba nie budził — dodał Dean. — Hej! Ron, wstawaj! Dowiedzmy się, czego chce Harry.
Weasley znów przewrócił się na bok.
— Śpię! Chcecie, to idźcie, ale nic nie zobaczycie. Harry ma po prostu dobry dzień i chce zarazić wszystkich swoją wesołością. Poczekam do śniadania. Wtedy będzie największy ubaw. Znając Harry’ego, obierze sobie kogoś bliskiego. Może Draco albo nawet mnie, lub Hermionę.
Nie mogąc wyciągnąć nikogo z kolegów do pokoju wspólnego o tak wczesnej porze, Harry udał się na razie do Pokoju Życzeń. Dwie godziny to wystarczająca ilość czasu, aby coś poczytać. Znalazł nawet dwa ciekawe zaklęcia, które wypowiedziane w wężomowie dawały bardzo niezwykłe efekty, i to całkiem inne niż wypowiedziane w zwykłym, ludzkim języku.
Z ciekawości rzucił Lumos i był pod wrażeniem.
Kilka minut przed dziewiątą ruszył w stronę Wielkiej Sali. Nie był specjalnie głodny, w końcu jadł niecałe cztery godziny temu, ale mimo to miał zamiar coś przekąsić. Większość uczniów już była przy swoich stołach. Wesołym krokiem przeszedł odległość dzielącą go od stołu Gryfonów.
— Widzę, że jesteś dziś w szczególnie wesołym nastroju.
— Korzystam z każdej nadarzającej się chwili, moja pani. — Ukłonił się i zasyczał cicho.
Wokoło dziewczyny zaczęły zakwitać maki. Krąg zaczął rozrastać się, rozbiegając we wszystkie kierunki.
— Harry! Już wystarczy! — zaśmiała się Hermiona.
Chłopak zasyczał ponownie i kwiaty zaczęły rozpadać się w migoczący pył, unosząc się w górę.
Oklaski współdomowników przyjął z głębokim ukłonem. Zaraz potem usiadł, mrugając do zarumienionej dziewczyny. Ron usiadł obok niego, trącając go w bok.
— Skąd wiedziałeś, że lubi maki?
— Czar sam wybiera kwiaty.
— Jeśli ją podrywasz, to wyzwę cię na pojedynek.
— Jeśli w szachy, to pasuję od razu. Chciałem jej tylko podziękować.
— Wiem, ale wolę się upewnić. Nauczysz mnie tego zaklęcia?
— Z wielką ochotą, Ron. Tylko, że to w wężomowie.
— Szkoda. Będzie trzeba iść do kwiaciarni.
I tyle się przejął. Śniadanie było dla Weasleya dużo ważniejsze.
Transmutacja wydawała się dzisiaj Harry’emu strasznie nudna. Już po pierwszych minutach oparł głowę na rękach, przymykając oczy, wsłuchując się w monotonny głos McGonagall.
Sen nadszedł niespodziewanie.
Nie mógł skojarzyć, gdzie jest. Znał to miejsce, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd dokładnie. Pojawiły się małe, jarzące światełka, oświetlając odrobinę miejsce. Szóstka osób w płaszczach z kapturami lewitowała kogoś między sobą.
Dopiero po chwili rozpoznał Draco. Jego długie, platynowe włosy zostały usunięte do samej skóry. Ubrania prawie wcale nie miał.
— Teraz popamiętasz, zdrajco. Nie należało opuszczać Domu, który cię wybrał.
Chłopak nie odpowiedział. Klęczał ze związanymi na plecach rękoma i hardo patrzył na swoich oprawców.
Już przy złapaniu musiał co nieco zostać „poczęstowany”, bo kilka krwawych szram zdobiło jego ciało. Zebrani zaczęli znęcać się nad bezbronnym. Najpierw po mugolsku, kopiąc i bijąc. Potem magicznie, już z większą perfidią i wyrachowaniem. Na koniec sześć różdżek uniosło się jednocześnie. Niczym w powtórce ze śmierci Narcyzy, Harry oczekiwał zbiorowego Crucio. Gdy usłyszał zaklęcie szarpnął się, chcąc ich powstrzymać.
Culter!
Harry zerwał się z ławki, łapiąc powietrze. Widząc wpatrzone w siebie kilkanaście par oczu, wybiegł w poszukiwaniu najbliższej łazienki. Zwymiotował wszystko, ciągle mając przed oczami to, co zostało z Malfoya po zakończeniu czaru tnącego. Opłukał twarz wodą i usiadł pod ścianą, chłodząc gorące czoło o kafelki.
Zostawało tylko jedno. Chronić chłopaka za wszelką cenę.
— Wszystko w porządku, stary? — Ron wszedł do łazienki niepewnie. — McGonagall wysłała mnie, żebym sprawdził, co u ciebie.
— Już dobrze. — Wstał, otrzepując szatę. — Przeproś ją w moim imieniu. Źle się poczułem. Idę do Snape’a.
Chciał minąć rudzielca, ale ten zatrzymał go, łapiąc za ramię.
— Wiesz, że zawsze będę przy tobie?
— Tak, Ron. Wiem. Są jednak sprawy, które muszę rozwiązać sam. Przepraszam, Ron. Tak po prostu już jest w moim życiu.
— Czy to któreś z nas?
Harry nie potrafił mu powiedzieć. Nie chciał widzieć jego zatroskanego wzroku, gdy będzie patrzył na Draco. Choć sam by się do tego nie przyznał, Weasley polubił trochę Malfoya.
Ominął go więc bez słowa i skierował się do sali eliksirów. Nie wiedział, czy Severus go wpuści do swoich kwater, ale chciał spróbować. Z gorączką wylądowałby pewnie u Poppy, a tego nie bardzo pragnął.
Zapukał i wszedł.
Ślizgoni, chyba szóstoroczni, przerwali pracę, patrząc na niego.
— Czego, Potter?
Harry podszedł do biurka i spytał cicho:
— Czy mogę wejść do swojego pokoju, profesorze?
— Nie masz czasem teraz zajęć? — warknął nauczyciel.
— Mogę? — ponowił pytanie, lekko się chwiejąc i przytrzymując biurka.
Snape zmierzył go uważnym wzrokiem i położył dłoń na jego czole.
— Kto?
Harry obrócił głowę, omiatając wzrokiem zebranych w sali uczniów, ciągle mając przed oczami scenę z Draco. Był szczerze przekonany, że byli to Ślizgoni. Przecież wspominali Dom, który Malfoy opuścił.
— Kilku z nich — szepnął na tyle głośno, by pierwsze ławki usłyszały.
Wyraz przerażenia malujący się na ich twarzach był cudowny.
— Wynoś się! — Profesor pchnął drzwi dzielące ich od jego gabinetu.
Chłopak nie czekał, tylko przeszedł do kwater. Ukrył się pod kocem w swoim-nieswoim, jak go nazywał, pokoju. Analizowanie snu nie było zbyt przyjemne, ale musiał zapamiętać wszystkie szczegóły, jeżeli chciał uratować blondyna.
Godzinę później Severus wszedł do pokoju.
— Czemu kłamałeś? Nikt nie miał wypadku.
— Chciałem ich nastraszyć, tak jak ty zawsze straszysz nas.
— Potter!
— Snape! Wiesz, że to się robi nudne. Warczymy na siebie jak dwa, głodne psy. Starasz się chociaż trochę nad tym panować?
— Potter!
— Mówiłem ci, to jest nudne.
— Kto tym razem?
— Znowu Malfoy. Ślizgoni chcą dopiąć swego. Czy jest wśród nich ktoś jeszcze, kto ma rodziców w wiadomym kręgu?
— Kilku. Są obserwowani.
Snape wziął sobie chyba do serca radę Pottera. Jego głos dalej nosił ślady wrogości, ale przynajmniej przekierował ją na kogoś innego.
— Jak?
— Co „jak”? — dopytywał się Potter, choć bardzo dobrze wiedział, o co pyta mężczyzna.
— Jak zginie Draco? — spytał bardzo powoli Severus, hamując gniew.
— Tego ci nie powiem. Nie chcę ingerować w zdarzenia. I tak powiedziałem za dużo.
— Idę na kolejne zajęcia. — Profesor wstał nagle.
— Odpocznę i wrócę do siebie — rzekł Harry.
— Jeśli chcesz, możesz tu dziś nocować. To i tak jest twój pokój.
Wyszedł, zostawiając wyszczerzonego Gryfona. Ten przykrył się kolejnym kocem i zasnął w swoim łóżku, w swoim pokoju.
Jego szczęście wyczerpało się widać dnia poprzedniego. Pierwszy raz miał powtórkę ze snu. Jednak kilka rzeczy się zmieniło. Nie było śniegu. Ciała leżały na drobnych kępkach młodej trawy. Pobiegł na miejsce walki. Kilkoro śmierciożerców leżało martwych lub nieprzytomnych. Voldemort trzymał swoją ofiarę za włosy. Był nieprzytomny. Nawet nie wiedział, jak umarł.
Harry załkał, budząc się gwałtownie. Głowa pękała mu z bólu, oczy szczypały i było mu niedobrze. Wypadł chwiejnie z sypialni prosto do łazienki, ledwo dostrzegając siedzącego za biurkiem Severusa. Ten jednak natychmiast zwrócił uwagę na wygląd chłopaka. Szybko i bez pukania wszedł do łazienki. Harry nie miał czym wymiotować, ale torsje nie chciały przejść.
Dotyk na plecach i spokojne głaskanie powoli go uspokajały. Klęczący koło niego Severus miał zatroskaną twarz, co nie zdarzało mu się za często okazywać. Chłopak chciał wstać, ale nie miał siły. Przy pierwszej próbie upadł na ziemię, twarzą na kolana mężczyzny.
— Spokojnie, zaniosę cię — usłyszał.
Przymknął oczy, czując znany zapach otaczający go zewsząd. Złapał się desperacko szaty mężczyzny.
— Proszę, nie odchodź. Nie zostawiaj mnie samego.
Severus położył go bez słowa do łóżka i przykrył kocem.
— Jestem tutaj, Harry. Odpocznij.
— Nie chcę spać — załkał cicho.
— To nie śpij. Odpręż się. Pójdę zamówić herbatę.
Ruszył w stronę gabinetu, ale drżąca dłoń złapała go za szatę, zatrzymując w miejscu.
— Zostań.
— Ale...
— Zgredek! — Gdy skrzat pojawił się z zachwytem w ogromnych oczach, Harry poprosił słabo: — Mógłbyś przynieść nam herbaty, Zgredku?
— I trochę zupy — dorzucił Snape. — Chłopak jest głodny.
W niecałą minutę Zgredek pojawił się z zastawioną tacą w rękach. Oprócz herbaty i zupy, znalazły się jeszcze ciastka i kilka kanapek.
— Dziękuję, Zgredku.
Dzięki pomocy Severusa Harry usiadł, podparty poduszką. Zawartość filiżanki falowała w rytm drżenia jego dłoni. Patrzył w ciemnozłoty napój, szukając w niej odpowiedzi.
— Znowu sen? — zaczął Snape.
Potter kiwnął głową.
— Tym razem zmienił się czas, ale koniec jest ten sam.
— Powtarzają ci się sny? Myślałem, że występują tylko raz.
— Nie znam zasad obowiązujących Śniących ani ich snów. Sen się powtórzył, ale w zmienionej początkowo wersji. Reszta nadal biegnie utartym torem.
Odstawił filiżankę, nawet nie próbując jej zawartości. Odwrócił głowę w stronę okna, obserwując chmury na późno popołudniowym niebie.
— Nie chcę, żeby ten sen się spełnił, ale nie wiem, jak go powstrzymać. Dostałem tylko więcej czasu.
Spojrzał na Snape’a smutno.
— Czy to o mojej śmierci śnisz? — zapytał, podejrzewając jednak już wcześniej, jaka będzie odpowiedź.
Na sny o Draco nie reagował aż tak emocjonalnie. Nawet kilkaset śmierci nie spowodowało takiej reakcji.
— Tak. — Krótko i sucho.
Tyle tylko Harry potrafił z siebie wydobyć.
— Nie ma w tym śnie Draco i zaczynam się obawiać, że on do tego czasu zginie. Już trzykrotnie go ratowałem, a znając nasze szczęście, nie będzie to koniec. Tak jakby szalony pisarz za wszelką cenę chciał naszej śmierci, ale musi jakoś ciągnąć historię i nie może tego zrobić w pierwszym rozdziale.
— Potter! — zrugał go ostro mężczyzna.
— Znowu przynudzasz — zauważył słabo Harry.
— Zjedz coś. — Snape podsunął mu pod nos łyżkę zupy. — Zaczynasz marudzić.
— Mówisz jak Ron.
— Ten jedyny raz zgodzę się z panem Weasleyem, w końcu to jedyna osoba żyjąca tylko po to, by jeść i wyciągnąć z tej czynności jakąś naukę.
— Hej...! — Jego okrzyk oburzenia został powstrzymany przez lądującą w otwartych ustach łyżkę.
Przełknął dosłownie kilka łyżek i opadł z sił. Gorączka powodowała brak apetytu. Przymknął oczy i westchnął, gdy coś chłodnego dotknęło jego czoła.
— Szkoda, że nie adoptowałeś mnie wcześniej. Chyba byłbym w stanie się przyzwyczaić do tej twojej ukrytej troskliwości.
— Już to widzę, Potter. Ja na usługach Czarnego Pana i jednocześnie pilnujący ciebie.
— I tak to robiłeś.
— Tak, ale nie musiałem udawać wrogości.
Harry nic nie powiedział. Pamiętał, jak skończył się poprzedni rok szkolny. Jak wielka była nienawiść Snape’a do Pottera seniora.
Niekontrolowana łza spłynęła mu po policzku.
— Boli cię coś? Przeciwbólowy powinien zadziałać. — Profesor już chciał wstać, widząc kolejne łzy.
— Nie trzeba. — Harry odwrócił się plecami do mężczyzny. — Spróbuję zasnąć.
— Harry?
Severus dotknął jego ramienia, ale czując spięcie się chłopaka, zabrał dłoń.
— Odpocznij.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Snape bardzo dobrze rozumiał zachowanie Pottera. Jeszcze nie tak dawno chciał zniszczyć mu życie, a teraz traktował go jak syna. Tyle że Severus chciał traktować go jak syna. Jakoś nie miał przed sobą perspektyw zostania ojcem. Chłopcy spadli mu jak z nieba. Przynajmniej Potter. Malfoy był zbyt samowystarczalny, by kogokolwiek potrzebować. A Severus chciał być komuś potrzebny. Choćby tylko po to, by pocieszyć po złym śnie.

**

Kolejne dni przeleciały bardzo szybko. Chłopak z połamanymi rękami, skopany przez zdenerwowanego testrala, wyszedł na drugi dzień z ambulatorium.
Wypad do rezydencji Malfoya odbył się w konspiracyjnej ciszy w obecności McGonagall i Tonks.
Harry przesiedział ten dzień w Pokoju Życzeń, byle tylko nie myśleć o niebezpieczeństwie, na jaki narażają się jego przyjaciele. Całe szczęście Malfoy nie spełnił swej groźby i nie zostawił mu strażnika w postaci Rona. Dzięki temu mógł spokojnie czytać na głos, czego obawiał się robić nawet przy Hermionie. Teraz musiał pamiętać o omijaniu nazw zaklęć. Dobrze, że we wcześniejszych książkach były wyłącznie suche fakty i eliksiry. Mogłoby być nieciekawie, w ostateczności efektownie wysadziłby Hogwart. Może nawet Voldemort w nagrodę pozwoliłby mu dożyć narodzin potomka?
Za to poniedziałek zaczął się widowiskowo dla populacji Hogwartczyków. Szczególnie zazdrosne okazały się panny, nie wyłączając tych już dawno pełnoletnich.
Draco Malfoy objął sobie za punkt honoru w ramach szczerych przeprosin usługiwać Harry’emu Potterowi. Nie zatrzymał się jednak na drobnych pomocach, ale wyręczał bruneta prawie we wszystkim. No, może poza korzystaniem z łazienki. Początkowo Harry’ego to denerwowało, ale Hermiona kazała mu, cytuję: „wyluzować i się cieszyć”. Ron za to nie krępował się wcale sytuacją.
— Wykorzystaj go na maksa. To jedyna okazja, kiedy usługuje ci jedyny dziedzic Malfoyów, i to na oczach całej szkoły.
Przegłosowany, i to w trójnasób, bo Draco uśmiechał się do niego przymilnie, niosąc za nim torbę z książkami. Przynajmniej miał go koło siebie. I miał sporo czasu na podpatrywanie Ślizgonów. Niestety, nie wiedział, kto będzie próbował zaatakować Malfoya. Miał jednak swoje podejrzenia co do pewnej grupy szóstorocznych. Dwójka była wplątana w aferę na schodach, a oni ciągle chodzili z czterema innymi uczniami jako obstawą.
Poza tym, jako jedyni patrząc na wygłupiających się we czwórkę Gryfonów, promieniowali tak mroczną aurą, że Harry rzadko otwierał „ślepe” oko. Nadal niewiele osób wiedziało o tej umiejętności Złotego Chłopca.
Powrót na eliksiry odbył się bez problemów. Dużą pomocą były uspokojone „humorki” Harry’ego i Severusa. Neville życzył im niewysadzenia kociołków i udał się na swoje zajęcia.
Czekając w klasie laboratoryjnej, Harry przeglądał jeszcze notatki z opuszczonych zajęć. Test mógł być w każdej chwili.
— Pochowajcie książki! — zagrzmiał Snape, wkraczając do sali.
Czyżby przeczucie Harry’ego jak zwykle się nie myliło?
— Potter, ponieważ nie było cię na kilku zajęciach, twój test odbędzie się w późniejszym terminie.
— Chciałbym jednak spróbować, profesorze.
— Czyżbyś przygotował sobie ściągi?
— A pozwoli mi pan z nich skorzystać?
To dziwne przekomarzanie nie pozostało niezauważone. Snape chrząknął.
— Dziesięć punktów za impertynencję, Potter!
— Przepraszam, proszę pana. Proszę pozwolić mi pisać. Starałem się śledzić lekcje, przynajmniej teoretycznie — poprosił Harry.
— Jak chcesz. Uprzedzam, że nie zrobię ci powtórki.
Hermiona już chciała się wtrącić na takie traktowanie.
— Cisza, Granger. To jego decyzja.
— Chcę pisać — zadecydował natychmiast Harry.
— Proszę bardzo. — Snape smagnął różdżką. — Na tablicy macie pytania. Czas do końca zajęć.
Harry’emu udało się odpowiedzieć na większość. Nawet zdążył napisać coś na pytanie dodatkowe — modyfikacje eliksirów. Robił już dwie, więc jakby znał się minimalnie na temacie.
Wieczorem zniknął Draco. Harry, nie ukrywając przerażenia, minął Hermionę, która zostawiła Malfoya samego w bibliotece, tyle że, gdy Potter tam dotarł, blondyna już nie było.
— Zgredek! — zawołał i kucnął przy pojawiającym się skrzacie. — Czy jesteś w stanie znaleźć Draco?
— Oczywiście, Harry Potterze. Zgredek wie, gdzie są wszyscy mieszkańcy zamku.
— Zabierz mnie do niego. Szybko!
Skrzat, nie pytając o nic, chwycił go za rękę i aportował się.
Widząc sześć wycelowanych w skuloną postać różdżek, Harry zareagował błyskawicznie. Skoczył w stronę Malfoya, otaczając się tarczą. Poczuł uderzenie zaklęć, ale nie były one wystarczająco silne dla jego osłony. Wstał i stanął przed Draco, osłaniając go przed atakami.
— Który z was rządzi? — Z trudem trzymał swoją wściekłość na wodzy.
— Nie wtrącaj się, Potter! — krzyknął któryś z napastników.
I natychmiast tego pożałował. Jego płaszcz i większa część ubrania wylądowała pocięta u jego stóp. Strużki krwi płynęły z przecięć, które nie zatrzymały się tylko na odzieży.
— Nie igraj ze mną! Walczyłem już z lepszymi od was, nie umiejąc nawet małej części tego, co teraz. Nie wspominając bazyliszka i smoka. Który z was rządzi? — ponowił pytanie ostro.
— Ja. — Wystąpił najwyższy, ściągając kaptur.
— Nie muszę cię znać. Sam to wymyśliłeś, czy twoi rodzice otrzymali rozkaz od Toma?
— Lord... — zaczął chłopak, ale Harry parsknął sarkastycznym śmiechem.
— Daleko mu do tego tytułu. Przekaż Tomowi, że jeśli chce coś ode mnie, to niech przekazuje to bezpośrednio mnie. Inaczej będę wybijał jego zwolenników jednego po drugim.
— Nie potrafisz nikogo zabić — warknął ten w odpowiedzi.
— Ale zawsze mogę zacząć. Jesteś chętny?
Nastolatek przełknął głośno ślinę, widząc uniesioną w jego stronę dłoń.
Szóstka dzieciaków wylądowała spetryfikowana na ziemi.
— Zgredku! — Skrzat, stojący dotychczas z boku, podszedł. — Podrzuć ich później do dyrektora, a teraz przenieś nas do komnat profesora Snape’a.
Ich nagłe pojawienie zupełnie nie wystraszyło Postrachu Hogwartu. Był tym, kim był. Stanął z różdżką w dłoni, dopóki nie rozpoznał, kto go odwiedził.
— Draco jest poważnie ranny! — rzucił krótko Harry, ale niepotrzebnie, bo Snape już wyciągał eliksiry z szafki.
Malfoy był w szoku. Nie reagował na żadnego z nich. Wypił mikstury tylko dlatego, że go zmusili.
— Połóżmy go w moim pokoju. Zostanę z nim, dopóki się nie obudzi — zaproponował brunet.
— Dobrze — zgodził się Severus, przenosząc ostrożnie chłopaka do łóżka. — Kto mu to zrobił?
— Ślizgoni. Kazałem Zgredkowi odesłać ich do dyrektora. Wykonywali rozkaz Voldemorta.
— Zostań z nim, tak jak chciałeś. Idę porozmawiać z Dumbledore’em.
— Postaraj się ich nie zabić. To nadal tylko banda nastolatków.
Severus nic nie powiedział, ale zmierzył go takim spojrzeniem, że Harry’emu aż ścierpła skóra. Po tym wyszedł.
Gdy wkroczył do gabinetu, nawet znajdujący się w nim aurorzy, aresztujący właśnie szóstkę uczniów, zamarli.
— Severusie, usiądź! — Głos Albusa oznaczał, że nie zniesie sprzeciwu. — A panów — zwrócił się do aurorów — proszę o kontynuowanie.
Zaraz też uczniowie zniknęli, zabrani przez świstoklik wraz z magiczną władzą porządkową. Przynajmniej usunęli się z drogi gniewu Snape’a.
— Któryś z nich miał Znak?
— Cała szóstka. Tom przyjmuje w swoje szeregi coraz młodszych.
— Byli mu potrzebni, aby mieć kogoś wśród uczniów — odparł sucho młodszy mężczyzna, odmawiając kiwnięciem głowy dropsów wyciągniętych do niego przez starca. — Ich zadaniem było wyeliminowanie Draco.
— Wiem o tym, Severusie. Zgredek opowiedział wszystko, co widział, a Veritaserum ujawni resztę. Interwencja Harry’ego spowodowana była snem, prawda?
— Tak. To już trzeci sen o Malfoyu.
— A o tobie? Czy Harry śni też o tobie?
— Z jakiegoś powodu ten jeden sen się powtórzył ostatnio, ale chłopak twierdzi, że uległ zmianie.
— Skoro sen się zmienił, coś spowodowało tę zmianę. Co z Draco?
— Już w porządku. Fizycznie. Nadal jest w szoku. Zostawiłem z nim Harry’ego.
Nagły ból głowy spowodował, że profesor ścisnął oparcie fotela.
Ból narastał, a to mogło oznaczać tylko jedno.
Wizja.
— Severusie? — zaniepokoił się Albus, widząc jego nagłą bladością i zamknięcie oczu.
— Harry ma właśnie wizję — rzekł Snape, wstając.
Zatoczył się na biurko, podczas skurczy cierpienia uderzających go w czoło.
— Muszę do niego iść.
— Pomogę ci. — Dumbledore podparł go i wrzucił proszek do kominka. — Tak będzie najszybciej.

**

Harry nie spodziewał się tak nagłego ataku.
Siedział przy Draco, cicho do niego szepcząc i patrząc na oszpeconą głowę. Nie kontrolując dłoni, zaczął muskać czoło chłopaka pogrążonego we śnie.
Długie, platynowe pasma pojawiały się znikąd przy wtórze syczenia Harry’ego. Zanim się opamiętał, włosy spływały na bok łóżka i dotykały podłogi.
Wtedy też uderzył Voldemort.
Był naprawdę wściekły. Pałał taką złością, że nawet nie musiał się zbytnio wysilać, aby aktywować połączenie.
Wtrąciłeś się Harry Potterze!, wrzeszczał w jego głowie. Malfoy miał zapłacić za zdradę, a ty przeszkodziłeś w wymierzeniu kary! Teraz zobaczysz, co cię czeka!
Oczami Voldemorta ujrzał, jak ten macha na stojącą przy kipiącym kociołku Parkinson. Ta uniosła różdżkę, zaczynając coś nucić i rzucać zaklęcie, którego nie słyszał.
Obiecywałem ci to. Pamiętasz?
Klęczał na podłodze przy łóżku Draco, opierając się na rękach. Krew skapywała na dywan, a on od razu poczuł mdłości. Ruszył do łazienki, wyłapując dźwięk aktywacji kominka. Zamknął za sobą drzwi, w ostatniej chwili dopadając muszli. Potem zmył z siebie krew. Wychodząc, zobaczył Dumbledore’a i siedzącego w fotelu bladego Snape’a.
— Idę do Draco, profesorze — rzucił, nie zatrzymując się.
— Harry...? — Albus już chciał coś powiedzieć, ale chłopak mu przerwał.
— Nie, panie dyrektorze. To sprawa między mną a Tomem.
Zamknął drzwi, odgradzając się od nich w swojej sypialni.
— On nadal ci nie ufa, Albusie.
— I ponoszę za to całkowitą odpowiedzialność. Zostawię was samych.
Cicho opuścił gabinet.

**

Draco obudził się rano. Harry spał z głową na oparciu fotela, tuż przy jego łóżku.
Wspomnienia poprzedniego dnia uderzyły w blondyna pełną siłą. Natychmiast sięgnął do głowy. Usiadł zszokowany długością włosów, których nie powinien przecież w ogóle mieć.
— Co jest? — szepnął, owijając wokół dłoni jasne pasemka.
Harry jęknął i przecierając oczy, usiadł.
— Jak się czujesz? — zapytał, widząc siedzącego Draco.
Jego uśmiech wydawał się być lekko wymuszony.
— Chyba lepiej niż ty — zauważył, ale zaraz przypomniał sobie o czymś innym. — Co to jest?
Podniósł dłoń z omotanymi na nią pasmami platynowych kosmyków.
— Twoje włosy.
— Nie były takie długie, a po wczorajszym... — zamilkł na chwilę, przełykając ślinę — ... nie powinno ich być wcale.
Harry wstał powoli, przytrzymując się oparcia i zbliżył się do niego, dotykając jednego z wolno spływających na pościel pukli.
— Wiem, że byłeś z nich dumny. Nie chciałem, byś był smutny z powodu ich utraty.
— Poza tym jakby wyglądał łysy Malfoy? — usłyszeli nagle znany, sarkastyczny głos od drzwi. — Jeśli Potter nie pośpieszyłby się z ich odrostem, sam dałbym ci odpowiedni eliksir.
— Dzięki, Harry — podziękował szczerze blondyn.
Brunet przymknął oczy, przytrzymując się ramy łóżka.
— Harry?! Co ci jest?!
— Słabo mi — szepnął Potter i osunął się na kolana.
Severus już kucał koło niego, sprawdzając czoło.
— Jesteś rozpalony.
— O! Cóż za nowość — mruknął chłopak ironicznie, opierając się o to znane ciepłe ciało o zapachu piołunu.
Mężczyzna, nie wstając, transmutował fotel w drugie łóżko oraz odzież Gryfona w pidżamę i położył go pod koc.
— Będziecie sobie dotrzymywać towarzystwa. Podeślę wam śniadanie i Pomfrey, żeby was obejrzała.
— A fryzjera też mógłbyś, wujku? — spytał Draco, odgarniając jakiś niesforny kosmyk z oczu.
— A mnie się podobasz. Wyglądasz jak anioł — szepnął Harry, okrywając się szczelniej. — Taki delikatny i kruchy, jak z porcelany.
— Czyli fryzjer odwołany, tak sądzę — dodał Snape, widząc rozanieloną twarz chrześniaka. — Coś jeszcze?
Brunet spojrzał na niego dziwnie, ale nic nie powiedział.
— Ktoś kogo znamy? — dopytywał się Snape ponuro.
Harry odwrócił się do ściany, milcząc.
— Muszę iść na zajęcia — odezwał się profesor, przełamując ciszę. — Jak wrócę to porozmawiamy, chłopcy.
Wyszedł, zostawiając ich samych.
— Śpisz? — zapytał po dłuższej chwili Draco.
— Nie — usłyszał słabą odpowiedź i Harry odwrócił się w jego stronę.
Jego oczy były mocno zaczerwienione, a na policzkach widoczne niezdrowe rumieńce.
— Co z...?
— Nie wiem. Odesłałem ich do dyrektora. Spytaj Severusa, był chwilę później u niego — cicho warknął Harry.
Malfoy zmarszczył brwi.
— O co się złościsz?
— Nieważne. To tylko zaklęcie — mruknął, odkrywając się.
Wstał i zaczął ubierać buty zdjęte chwilę wcześniej przez profesora.
— Gdzie idziesz?
— Nigdzie.
— Kłamiesz. — Draco uniósł się na łokciach.
— A jeśli nawet, to co?!
— Nie krzycz na mnie.
— Mam ochotę krzyczeć, więc się nie czepiaj!
Harry sięgnął do klamki i szarpnięciem otworzył drzwi.
— Idę się przejść.
Gdy tylko opuścił komnaty Snape’a, odetchnął. Już wiedział, co się święci. Nie miał zamiaru przed tym uciekać.
Zapukał do pobliskiej sali eliksirów i wszedł.
— Przepraszam, że przeszkadzam, profesorze.
— Co ty tu robisz?
— Chciałem tylko przekazać, że to dzisiaj. Proszę być gotowym — rzekł spokojnie, obserwowany przez zaciekawionych uczniów.
— Domyślam się, że nie jestem w stanie cię powstrzymać?
— Nie. To nie ma najmniejszego sensu i tak stanie się, co ma się stać. Aha, kociołek w drugim rzędzie zaraz wybuchnie. — Wskazał na uciekającą zawartość.
Szybka reakcja mistrza eliksirów zapobiegła nieszczęściu, a Harry wycofał się z sali.
Powinien teraz być na zaklęciach i naprawdę mocno się zastanawiał, czy na nie iść. Lekcje dopiero się zaczęły i Flitwick nie powinien być bardzo zły za spóźnienie. Może oberwie tylko jakimś niegroźnym zaklęciem i ... tada... po sprawie na parę dni.
Przeprosił profesora zaklęć za spóźnienie i usiadł na swoim miejscu koło Hermiony, która pozdrowiła go cicho.
Czuł się trochę zamroczony skutkami ubocznymi śnienia, ale poza tą małą niedogodnością reszta była w porządku.
Dziś przerabiali zaklęcia tnące małego kalibru. Chyba to nie był dobry pomysł przyjść akurat na tę lekcję. Był więcej niż zniecierpliwiony. To stanie się teraz, czuł to każdą komórką ciała. Przygotował tarczę, by chociaż część zaklęć nie uderzyła w niego.
— A teraz delikatnie smagnijcie różdżką i wskażcie na przedmiot leżący przed wami, wypowiadając inkantację — instruował Flitwick.
Gdy usłyszał zbiorowo wypowiedziany czar, Harry zadrżał. Culter zawsze pozostanie Culterem, nieważne czy się go zdrobni, czy nie.
Nic się nie stało. Wszystkie udane czary podzieliły małe bochenki na części.
— Jeszcze raz. Proszę pamiętać, delikatne, ale pewne smagnięcie.
I wtedy to się stało. Ktoś pomylił inkantację. Sala zamigotała i wszystkie uwolnione z różdżek zaklęcia skumulowały się przed jedną z uczennic, która przerażona próbowała tę energię strącić z końca swojej różdżki.
Harry odsunął się na sam koniec ławki, widząc lecącą już w jego stronę kulę czystej mocy magicznej. Nawet on nie miał szans przeciw czemuś takiemu.
Zamknął oczy.
Potem zaczął krzyczeć. Każdy nerw jego ciała wołał o pomoc. Ledwo do niego docierało, co dzieje się wkoło.
Finite Incantatem! Finite Incantatem! — ktoś krzyczał kilkakrotnie.
Dopiero po którymś razie cięcia się zatrzymały.
Harry osunął się na podłogę, już niczego nie pamiętając.

**

— To robi się nużące — szepnął, otwierając oczy.
Spodziewał się rażącej bieli, a nie przyjemnego półmroku.
— Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, Potter?
Złośliwy ton Snape’a nie zdziwił go. Jednak brzmiał na smutny i bardzo wyczerpany.
— Coś się stało? — Odwrócił głowę w stronę mężczyzny, siedzącego na drugim łóżku w jego pokoju.
Zaczerwienione smugi na twarzy i dłoniach świadczyły, że niedawno zostały zasklepione i eliksiry jeszcze do końca nie zadziałały.
Sam uniósł ręce do góry, sprawdzając ich stan. Bandaże owijały każdy ich centymetr. Nawet palce opatrzono.
— Podczas ataku klątwy miałem zajęcia z siedmiorocznymi Puchonkami, jak sam widziałeś. Kilka dziewcząt wpadło w panikę i omal nie wysadziło lochów. Gdyby nie nagłe zjawienie się Granger i tego twojego skrzata, byłoby niewesoło. Opanowała sytuację. — Czyżby w głosie Snape słyszał komplement?
Mężczyzna wstał i podał mu błękitny eliksir.
— Lepiej wypij, poprzedni przestaje działać. Nie wiem, jak ty znosisz taki ból?
Harry usiadł i wziął fiolkę.
— Nic mnie nie boli, proszę pana.
Mistrz eliksirów spojrzał na niego trochę zaniepokojony.
— Nic nie czujesz?
— Nie. Trochę mnie mdli i kręci mi się w głowie, ale poza tym czuję się dobrze.
— Dziwne. — Snape chwycił jego dłoń i lekko ścisnął. — Czujesz to?
Harry zaczynał pojmować, co starał się mu powiedzieć mężczyzna.
— Nie bardzo, proszę pana. Może jestem jeszcze otumaniony przez eliksiry?
Severus usiadł ostrożnie na łóżku.
— Dostałeś tylko trzy. Przeciwkrwotoczny, uzupełniający krew i przeciwbólowy. Wszystkie straciły swoje właściwości pół godziny temu. Czuję twoje cierpienie, a ty go nie. Coś stało się z twoimi końcówkami nerwowymi.
Chłopak wypił eliksir, żeby przynajmniej profesor poczuł się lepiej.
— Czy to w skutek zaklęć?
— Nie wiem. Dowiemy się, gdy rany się zagoją i nadal nie będzie poprawy.
Harry spojrzał na drugie łóżko.
— Gdzie Draco?
— U Pomfrey.
— Dlaczego ja nie leżę w skrzydle szpitalnym?
— A chcesz? Możesz tam zostać w każdej chwili przeniesiony.
Harry przyglądał mu się przez chwilę, mrużąc oczy. Coś mu w tej sytuacji nie pasowało. Olśniło go.
— Jesteś miły. Nie warczysz.
— Powstrzymuję się, chociaż z wielką ochotą powiedziałbym, co o tym wszystkim myślę. Ty też nie jesteś zbyt wybuchowy — zauważył.
— Nie czuję potrzeby, skoro pan na mnie nie krzyczy. Uznam to za krok w pozytywną stronę. Nadal boli? — spytał nagle, widząc grymas bólu na twarzy Snape’a.
— Tak i nie wiem dlaczego. Obróć się trochę.
Snape znów wstał i spojrzał na plecy podopiecznego. Cicho syknął.
— Otworzyły ci się rany na plecach. Nie czujesz?
— Nie — odparł Harry.
— Usiądź na brzegu łóżka. Trzeba je na nowo zasklepić i posmarować maścią.
— Może pan wezwie panią Pomfrey? Skoro moje rany się otworzyły, to pana również — zaproponował.
— Pewnie już tu idzie. Ta kobieta bez mojej zgody rzuciła na mnie zaklęcie monitorujące.
Jak na zawołanie do pokoju wkroczyła pielęgniarka.
— Co wy tu wyrabiacie?! Potańcówkę?!
Natychmiast zmusiła obu do położenia się na brzuchu. Severus burczał coś pod nosem, ale po zdjęciu szaty, położył się na drugim łóżku. Poppy zajęła się najpierw Potterem.
— Boli? — spytała, widząc jak wiele ran się otworzyło.
— Nie. Profesor podejrzewa, że zaklęcie uszkodziło końcówki nerwowe i dlatego nic nie czuję.
— W ogóle nic?
Potwierdził.
— Cięcia nie były aż tak głębokie. Po drugie musiałyby być precyzyjnie nakierowane, a te nie były. To coś innego. Może nadal jesteś w szoku i twój organizm nie pracuje prawidłowo?
— Kobieto, czy on ci wygląda, jakby był w szoku?! — zrugał krótko pielęgniarkę profesor, ale zaraz zamilkł, bo zajęła się nim.
I to mało delikatnie.
— Chyba wiem, co się dzieje — odezwał się Harry, patrząc na swoje dłonie. — To Voldemort.
— A ten co ma z tym wspólnego?
— W ostatniej wizji widziałem, jak rozkazał Parkinson zmienić zaklęcie. Za to, że wtrąciłem się w ukaranie syna zdrajcy.
— Czyli to Parkinson rzuciła klątwę? — upewniał się Snape.
— Chyba tak, a teraz nią manipuluje w podobny sposób co ja, tyle że z drugiej strony.
— Możesz i tym razem go zmienić. Nieodczuwanie bólu nie jest dobre.
— Ale ma i swoje dobre strony. — Harry uśmiechnął się, wstając.
— Gdzie leziesz?! — wrzasnął Postrach Hogwartu, zrywając się do siadu.
Na jego torsie pojawiły się dwie długie, krwawiące szramy, bo Poppy jeszcze nie założyła opatrunku.
Harry dotknął swojej piersi, wyczuwając lepką wilgoć.
— Chciałem tylko skorzystać z toalety.
— Ja z wami nie wytrzymam. Idziecie do ambulatorium czy tego chcecie, czy nie!
Poppy wezwała dwa skrzaty, które aportowały ich we wskazane przez nią miejsce.
— Idź do łazienki, ale staraj się nie robić gwałtownych ruchów. Nie nadążę za chwilę z łataniem was.
— Dobrze, proszę pani.
Harry starał się wykonać polecenie, ale nie odczuwając bólu, nie wiedział, czy naciągnął ciało za mocno, i po zwykłym skorzystaniu z toalety, zauważył kilka nowych purpurowych plam na bandażach.
— Przepraszam, profesorze — powiedział szczerze, widząc po wyjściu z łazienki bladego mężczyznę.
— Lepiej już się połóż. Zaraz się tobą zajmę — rzuciła Poppy, pochylając się nad Severusem.
— Co się dzieje, Harry? — odezwał się nagle Draco.
— Nie czuję bólu i otwierają mi się przez to rany, a co za tym idzie, profesorowi także. — Harry szybko wytłumaczył całą sytuację. — Gdzie Ron i Hermiona?
— Byli tu niedawno, a teraz pewnie są w dormitorium. Jest po dziesiątej. Noc. Zakaz opuszczania Wieży. Chyba jeszcze pamiętasz regulamin szkoły?
— Widzę, że ci się poprawia, Draco.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:45, 23 Cze 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


O, i już nowy rozdział? Ty pospieszna! *wzdycha ciężko, odkłada ukochaną Samozwaniec i wdziewa okularki*
Zilidya napisał:
Co prawda, czekało go teraz parę dni „humorków” jego i Severusa, ale powinno być w miarę dobrze.

Bez pierwszego przecinka.

Zilidya napisał:
No, w ostateczności, jak akurat będzie w pobliżu, to się wtrąci.

jeśli

Zilidya napisał:
Zaczął pukać palcem w szklankę, myśląc.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Chyba, że akurat będę w pobliżu.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Uśmiechnął się do niej chłopak.

Coś chyba nie ten szyk.

Zilidya napisał:
— To, co chcesz robić?

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
— Przestań to rozpamiętywać

Kropka na końcu.

Zilidya napisał:
Chcecie, to idźcie, ale nic nie zobaczycie.

Bez pierwszego przecinka.

Zilidya napisał:
Może Draco albo nawet mnie, lub Hermionę.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Tylko, że to w wężomowie.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Znał to miejsce, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd dokładnie.

Po przypomnieć przecinek.

Zilidya napisał:
Gdy usłyszał zaklęcie szarpnął się, chcąc ich powstrzymać.

Po zaklęcie przecinek.

Zilidya napisał:
Voldemort trzymał swoją ofiarę za włosy. Był nieprzytomny. Nawet nie wiedział, jak umarł.

Kto był nieprzytomny, Voldemort? ONA - OFIARA! Nie jak, tylko kiedy!

Zilidya napisał:
Klęczący koło niego Severus miał zatroskaną twarz, co nie zdarzało mu się za często okazywać.

Składnia, litości!

Zilidya napisał:
W niecałą minutę Zgredek pojawił się z zastawioną tacą w rękach.

Pojawiał się przez niecała minutę?

Zilidya napisał:
Oprócz herbaty i zupy, znalazły się jeszcze ciastka i kilka kanapek.

Bez przecinka. Gdzie się znalazły.

Zilidya napisał:
Patrzył w ciemnozłoty napój, szukając w niej odpowiedzi.

Bo napój to od zawsze ona.

Zilidya napisał:
Potter kiwnął głową.

Bez pierwszej spacji.

Zilidya napisał:
Severus dotknął jego ramienia, ale czując spięcie się chłopaka, zabrał dłoń.

Po ale przecinek.

Zilidya napisał:
Poza tym, jako jedyni patrząc na wygłupiających się we czwórkę Gryfonów...

tym jako jedyni, patrząc

Zilidya napisał:
Sam to wymyśliłeś, czy twoi rodzice otrzymali rozkaz od Toma?

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Przekaż Tomowi, że jeśli chce coś ode mnie, to niech przekazuje to bezpośrednio mnie.

czegoś!!

Zilidya napisał:
Zatoczył się na biurko, podczas skurczy cierpienia uderzających go w czoło.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Wtrąciłeś się Harry Potterze!, wrzeszczał w jego głowie.

Przed Harry przecinek.

Zilidya napisał:
Wychodząc, zobaczył Dumbledore’a i siedzącego w fotelu bladego Snape’a.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Podniósł dłoń z omotanymi na nią pasmami platynowych kosmyków.

NA NIEEEEJ! *wrzask frustracji*

Zilidya napisał:
— Poza tym jakby wyglądał łysy Malfoy?

jak by

Zilidya napisał:
Odwrócił głowę w stronę mężczyzny, siedzącego na drugim łóżku w jego pokoju.

Bez przecinka.

Zilidya napisał:
Czyżby w głosie Snape słyszał komplement?

Snape'a

Zilidya napisał:
— Czy to w skutek zaklęć?

to skutek

Zilidya napisał:
Severus burczał coś pod nosem, ale po zdjęciu szaty, położył się na drugim łóżku.

Bez ostatniego przecinka.

Zilidya napisał:
...z toalety, zauważył kilka nowych purpurowych plam na bandażach.

Bez przecinka.

UFF. Zamęczysz mnie kiedyś, wiesz o tym, prawda?
No więc tak. Draco jest absolutnie, niesamowicie słodki i kochany. Ja też bym takiego usługującego chciała! Licytujemy? *liczy drobne* Mam piętnaście czterdzieści pięć.
Ale jeśli go dostanę z długimi włosami, dołączę te przypinki! Umowa stoi?
Harry trochę wariuje, ale co mu się dziwić, skoro biedak jest tak wyczerpany i życia normalnego nie ma? Ratujże mi go, bo całkiem zmysły potraci.
Świetnie, że ma trochę lepsze relacje z Severusem. To wsparcie jest mu ogromnie potrzebne. Na małej głowie spoczywa w końcu strasznie wiele cierpienia i bólu.
Co ja mam mówić? Dziękuję. Dziękuję, że piszesz, że piszesz tak dobrze, tak pociesznie, tak wesoło, że pozwalasz zapomnieć o problemach i kłopotach.
Kochająca wnusia
Lee


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 9:32, 24 Cze 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 8.

Rankiem Harry zastanawiał się, jak opuścić opiekuńcze skrzydła pani Pomfrey. Pomimo gorączki musiał wyjść, wiadomo dlaczego, ale do kobiety to nie docierało. Nie był to, co prawda, jakiś straszny sen, ale chciał to wykorzystać i wpaść na chwilę do Pokoju Życzeń. Nie mógł stamtąd wynieść książek, bo były otoczone jakimś zaklęciem, ale miałby czas coś poczytać. Zaczynał się irytować brakiem czucia czegokolwiek. Omal się nie poparzył rano podczas kąpieli. Dopiero dobijanie się Snape’a do łazienki dało mu sygnał, że coś jest nie tak. Rany, całe szczęście, zdążyły się już w miarę dobrze zaleczyć i gorąca woda nic większego poza zaczerwienieniem mu skóry nie zrobiła.
— Nigdzie się stąd nie ruszysz. Skoro wypadek, który wyśniłeś, nie zdarzy się w szkole, to zostaniesz tutaj tak długo, aż uznam, że możesz wrócić na zajęcia.
— Po co ja mówiłem, gdzie wydarzy się wypadek? — mruczał sam do siebie.
Był w szpitalu sam. Severus i Draco wyszli niedawno i czuł się trochę opuszczony. Dostarczono mu śniadanie i poza skrzatem, który wszystko następnie posprzątał, nie miał się do kogo odezwać. Usiadł na swoim miejscu na parapecie okna i patrzył na Zakazany Las.
Po dwóch godzinach powieki same zaczęły mu ciążyć. Przypuszczał, że w ten sposób organizm chce mu przekazać, że nie jest jeszcze w pełni sił. Wrócił więc do łóżka i położył się.
Ten sen znów powrócił. I tak jak poprzednio uległ zmianie. Tym razem krajobraz był tylko gdzieniegdzie biały. Jakby śnieg dopiero co spadł. Nigdzie nie było widać ciał, ale odgłosy walki nadal były słyszalne. Pobiegł w ich stronę.
Śmierciożercy czekali z boku. On stał naprzeciw Voldemorta z uniesioną różdżką. Dumny i niezlękniony. Cały on.
— Spójrz. Przyszedł. Jednak myliłeś się.
Nie odpowiedział na zaczepkę Mrocznego Lorda. Spojrzał na Harry’ego trochę smutny, trochę urażony.
— Przepraszam! Musiałem! — krzyknął chłopak. — Nie mogę tego tak zostawić. Nie chcę, żebyś zginął przez mnie. To jest moje przeznaczenie.
Voldemort zaśmiał się cierpko, jakby ta wylewność go drażniła.
— Jesteś głupi. Potter. Przeznaczenie można oszukać.
Harry stanął przed nim.
— Wróć do zamku, proszę.
— Nie — padła zwięzła odpowiedź.
Lord skinął tylko dłonią i śmierciożercy natychmiast obezwładnili obu.
— Straciłeś swoją szansę, mój drogi.
Zanim Harry zdążył zrobić cokolwiek, jeden ze sług na znak swego Pana przebił pierś towarzysza Pottera mieczem.
— Nie!! Nie! Dlaczego?! — Szarpał się, próbując uwolnić.
— Taka jest kara za zdradę. Śmierć. Ciesz się, że nie kazałem go torturować, Harry Potterze. Umierałby o wiele dłużej. Teraz twoja kolej.
Do Harry’ego to nie docierało. Zaczął krzyczeć.
I z tym krzykiem na ustach obudził się. Poczuł, że jest przywiązany do łóżka, a wokoło siedzą przyjaciele.
— Obudziłeś się nareszcie. — Hermiona dotknęła jego dłoni, podczas gdy Pomfrey i Snape odpinali pasy.
On sam jednak wpadł w odrętwienie. Patrzył tępo w sufit, a po policzkach spływały mu łzy.
— Harry? — Draco zaniepokoił się nie na żarty.
Brunet nie reagował, bo nie mógł albo nie chciał.
— Zostawcie nas! — zażądał Severus ostro. — Przyjdźcie później.
Wszyscy wyszli. Tylko Pomfrey stanęła z boku, obserwując swojego pacjenta.
Severus tymczasem usiadł na łóżku i podniósł wręcz przelatującego mu przez ręce chłopaka. Posadził go sobie na kolanach, tak by głowa Harry’ego opadała na jego pierś. Zaczął głaskać go po plecach kolistymi, spokojnymi ruchami. Nie przejmował się, że łzy moczą mu szatę. Cicho szeptał do jego ucha, choć przypuszczał, że ten nic nie zapamięta.
Harry wpadał w coraz większą panikę. Przed oczami migały mu urywki snu, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Zaczął się dusić z powodu zbyt szybkiego oddychania. Nagle poczuł, jak ktoś zatyka mu nos i usta. Teraz naprawdę zaczął się dusić. Próbował wyrwać się z tego uścisku.
Ręce puściły go, a on odetchnął głęboko. Uspokoił się. Uniósł głowę, zanurzając się w czarnych oczach mistrza eliksirów. Zadrżał. Znów załkał, ale starał się to powstrzymać. Nie chciał się przed nim mazać.
— Płacz, kiedy chcesz płakać, to inna droga do zdobycia nowej siły — usłyszał ten mroczny głos.
Zapłakał. Po prostu zapłakał, kurczowo trzymając się jego szaty.
Smukła dłoń powoli krążyła po plecach. Uspokajająco. Zapewniając bezpieczeństwo.
Poczuł nagle chłodne szkło przy swoich ustach.
— Wypij, Harry — poprosił delikatnie Severus, przechylając mu głowę. — To eliksir wzmacniający. Spałeś trzy dni.
Przełknął miksturę, czując tylko jej obrzydliwy smak. Podniósł się i zsunął na łóżko.
— Przepraszam — szepnął, przytulając do piersi poduszkę.
Snape przyciągnął go do siebie, owijając ramieniem.
— Nie masz za co, przecież to nie twoja wina.
Może to i dobrze, że profesor nie wiedział, za co tak naprawdę przepraszał Harry. A on chciał przeprosić, chociaż nic ze snu jeszcze się nie wydarzyło. Nie miał też zamiaru informować, że czas uległ zmianie i to na niebezpiecznie bliski termin. Zostały mu góra trzy krótkie tygodnie.
Severus zostawił go po dwóch godzinach. Musiał iść na swoje zajęcia. Harry, nakarmiony przy pomocy małej mrocznej perswazji, siedział na łóżku. Nawet pani Pomfrey domyśliła się, że sen nie był tym razem normalny. Dotychczas chłopak potrafił sobie radzić z całym tym bajzlem.
— Cześć, Harry. — Przy łóżku nagle pojawiła się Hermiona.
Przysunęła sobie krzesło i usiadła, ściskając lekko jego dłoń.
— Chciałbym pójść do Pokoju Życzeń — szepnął ledwo słyszalnie.
Uśmiechnęła się smutno i wstała.
— To chodźmy.
Spojrzał na nią zdziwiony.
— No, chodź. Pani Pomfrey właśnie wyszła. — Pociągnęła go za rękaw.
Przemykali cicho pustymi korytarzami. Nawet nie przeszkadzało mu, że był w pidżamie. Chciał tylko jak najszybciej znaleźć jakieś rozwiązanie. Po trzykrotnym przejściu korytarza, omal nie wyrwał pojawiających się drzwi.
Tym razem nie przejmował się obecnością dziewczyny, czuł, że go zrozumie. Ujął kolejną księgę czekającą na przeczytanie i chodząc równym krokiem po komnacie, zaczął czytać na głos. Hermiona najpierw zbladła, ale szybko się opamiętała. Przecież to nadal był jej przyjaciel, nie ważne, czy mówił po chińsku czy wężowemu. Zajęła wolny fotel i wyciągnęła z torby książki zabrane z rezydencji Malfoya. Zagłębiła się w lekturze, co jakiś czas robiąc notatki i nie zwracając uwagi na jednostajny, ale wcale nie denerwujący syk przyjaciela.
W porze obiadowej pojawił się skrzat z posiłkiem, jakby ktoś wysłał go specjalnie, wiedząc, że nie przyjdą do Wielkiej Sali.
— Profesor Snape kazał przekazać, że przyjdzie po obiedzie.
Czyli wyjaśniło się, kto go przysłał.
Pół godziny później drzwi otworzyły się, wpuszczając mistrza eliksirów, Malfoya i Weasleya. Harry natychmiast przestał czytać.
— Nie przestawaj. — Hermiona podeszła do niego. — To naprawdę miłe słuchać, gdy czytasz w wężomowie. Zachowuj się tak, jakby nas tu nie było, skoro cię to rozluźnia i pozwala myśleć.
— Na pewno?
— Oczywiście, Harry. A tymi głąbami się nie przejmuj. — Wskazała na nadal stojących przy drzwiach chłopakach. — Oni się nie znają.
— Hej! Nie jestem głąbem. Moje oceny są tak samo dobre jak twoje! — oburzył się Draco.
Za to Ron stał cichy, patrząc na Harry’ego.
— Ron, naprawdę zrozumiem, jeśli... — odezwał się brunet.
— Spoko, stary. Zastanawiam się tylko, jak odgryźć się Hermionie za głąba, tak żeby mnie później nie wykastrowała.
Snape parsknął, starając się jednocześnie ukryć śmiech. Atmosfera natychmiast się rozluźniła. Ron i tak dostał od Hermiony, ale za to ochronił klejnoty rodowe. Draco, jako ten mądrzejszy, co nie omieszkała sarkastycznie zauważyć dziewczyna, został zasypany książkami.
Severus podszedł do Pottera.
— Jak się czujesz?
— Dobrze, proszę pana. Hermiona mnie pilnuje, żebym nie zrobił czegoś głupiego.
— Wiesz, że nie po to tu jest. Chciałem, żebyś miał jakieś towarzystwo. Wiem, że nie masz ochoty rozmawiać, a Granger jest już na tyle inteligentna, żeby to zrozumieć.
Rozmawiali cicho pod oknem, opierając się o parapet.
— Znalazłeś coś interesującego? — Snape zmienił nagle temat, wskazując na trzymaną w dłoni Gryfona starą księgę.
— I tak, i nie. Sporo ciekawostek, nic teraz pożytecznego dla mnie. — Podniósł nagle głowę, podchodząc do innej szafy. — Tu są eliksiry. Proszę sobie przejrzeć. Może znajdzie się coś, czego pan jeszcze nie czytał.
— Czy mam szukać czegoś konkretnego?
— Eliksirów na bazie lub z dodatkiem krwi pokonanego, naznaczonego lub przeklętego.
Trójka Gryfonów przy stoliku uniosła głowy znad swoich ksiąg.
— To bardzo dokładnie określone typy krwi — stwierdził Draco, pokazując jedną z ksiąg Hermionie. — Ta i tamta czerwona. Ojciec Parkinson często ją pożyczał od mojego.
— Wiem, że są sprecyzowane, bo sam używałem już podobnych mikstur. Omińcie te, które mają w sobie krew skradzioną lub odebraną siłą. Tego typu używa Voldemort i na pewno nie zadziałają.
— Czyli tylko te dobre eliksiry?
— Tak. Łzy feniksa nie są problemem, tak samo sierść testrali, chociaż to drugie musi być zebrane od źrebiąt.
— A co z krwią przeklętego węża? — Hermiona już z nosem w połowie książki robiła notatki. — Nie jest nawet opisany gatunek, który to może być wąż.
Harry pochylił się nad jej ramieniem, zaglądając do księgi.
— Możesz na razie sobie odpuścić ten eliksir. Nie spełnia warunków.
— Dlaczego? Przełamuje większość klątw.
— A masz gdzieś węża połączonego z czarodziejem i to magicznego węża?
— A ten mały, co nas uratował? — przypomniał Draco.
— Odszedł wraz ze swoim opiekunem. Nie wiem gdzie. Ale to nie wszystko. Czytaj. — Pokazał odpowiedni akapit.

Wąż musi sam chcieć uratować czarodzieja, z którym jest połączony. Nie może być do tego zmuszony ani nawet poproszony.

— A ten mały… — zaczął Malfoy.
— Quetz.
— Co?
— Miał na imię Quetz.
— Harry? — odezwała się nagle dziewczyna. — Jak ten wąż, Quetz, wyglądał? Mówiłeś tylko, że potrafi latać.
— Quetz miał jeszcze sierść na grzbiecie, poza tym to też nie było jego pełne imię. Jeszcze do niego nie dorósł.
— Czy wyglądał może tak? — Otworzyła przed nim inną księgę.
— Nie, ale tak wyglądał jego opiekun.
— To magiczny wąż, Harry. Dokładniej aztecki. Quetzalcóatl, i jeśli się nie mylę, to jesteście już ze sobą powiązani.
— Jak to?
— Uratowaliście sobie nawzajem życie. On spłacił swój dług, ratując ciebie, i w ten sposób powstała więź. I, gdybyś tego jeszcze nie zauważył, do waszej ucieczki z rąk Bellatriks użył magii, czyli na pewno jest magiczny.
Harry nagle spojrzał po kolei na każdego.
— Jestem połączony podobną więzią z wami wszystkimi?
— Tak, Harry, jesteś — odpowiedział Severus. — I z każdym czarodziejem, któremu dotychczas pomogłeś. Nawet z panną Granger.
— Ale Harry nie ratował… — sprzeciwiła się dziewczyna.
— A troll? — Snape odwrócił się do bruneta. — A znając Pottera, nieraz nieświadomie was ratuje. Ilość więzi w tobie skumulowanych może być przeogromna. Nie wiemy, ilu ocaliłeś, odsyłając Voldemorta w niebyt na tyle lat. Każde narodzone potem dziecko może być z tobą połączone.
— Czy mogę jakoś korzystać z tej więzi? Na przykład wezwać Quetza?
— Nie wiem. Sam musisz to odkryć. Opisywane są tylko poszczególne magiczne więzi. Małżeńskie, braterskie, krwi czy ocalonych. Nie znalazłem dotychczas ksiąg albo chociażby wzmianek na temat większej liczbie więzi niż dwie w jednej osobie. Przypuszczalnie nikt dotychczas nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
Harry patrzył na nich i czuł niepokój. Czuł to złe słowo, bo on nic nie czuł. Ale wzrok mu się rozmywał, jakby nakazując zamknięcie oczu.
Snape syknął, łapiąc się za głowę.
— Połóżcie go! — nakazał, sam siadając w najbliższym fotelu.
Harry się zapadał. Po raz pierwszy nie czując bólu, widział, co się dzieje podczas wkroczenia w umysł. Voldemort nie wzywał go tym razem. Był jednocześnie wściekły i szczęśliwy. Złośliwie szczęśliwy. Tętnienie krwi w uszach zagłuszało mu wszystkie dźwięki. Nic nie słyszał. Widział tylko jakąś postać stojącą w kręgu. Jej krew plamiła ziemię, na której klęczała, ciężko dysząc. Voldemort uniósł różdżkę. Czerwony promień, znów czerwony i znowu. Po kilku kolejnych atakach, gdy ofiara już nie reagowała, różdżka wyrzuciła z siebie zielony blask. Jak błyskawica widziana przez zielone szkło.
Harry otworzył oczy. Usiadł, podpierany przez chłopaków.
Nadal nic nie słyszał.
Cisza.
Wkoło niego ciągle panowała niczym niezmącona cisza.
Wszyscy coś do niego mówili, bo widział poruszające się usta, ale nic nie słyszał.
— Nie słyszę was. Nic nie słyszę.
Widział, jak Hermiona wpada w panikę, zerkając na Snape’a. On sam zaczął w nią wpadać.
Severus już zaczął rzucać na niego jakieś zaklęcia. Czuł jego moc. Dziwne. Zaczął czuć. Ból omal nie zwalił go z nóg. Mężczyzna złapał go w ostatniej chwili i posadził w fotelu. Łapał haustami powietrze, starając się jakoś panować nad tym nagłym cierpieniem, od którego zdążył się już odzwyczaić. Ktoś otarł mu krew z czoła, ktoś inny podał jakiś eliksir. Zobaczył Zgredka z tacą w dłoni.
— Odzyskałem czucie, ale straciłem słuch.
Snape zwrócił jego uwagę na siebie, wskazując swoje oczy, uniósł różdżkę.
Harry, jestem teraz w twoim umyśle, co pewnie zauważyłeś. Nie wiemy, co się stało. Nie rozumiemy, co mówisz. Używasz wężomowy.
— Nie słyszę, profesorze. Straciłem słuch. Odzyskałem czucie, ale nic nie słyszę.
— Musimy iść do Pomfrey. Może podczas wizji uszkodziłeś coś, czego nie potrafię rozpoznać.
— Zgoda.

Połączenie zostało zerwane. Chłopak w tej chwili pomyślał o telefonie, taki czarny humor do panującej sytuacji.
Zobaczył, jak Snape streszcza to, czego się dowiedział. Harry zachwiał się, próbując wstać. Snape, widząc to, natychmiast wziął go na ręce.
Jednak jesteś moim księciem — zauważył, opierając głowę na jego ramieniu.
Poczuł przez ruch mięśni, że coś odpowiedział. Znając go, to pewnie coś ironicznego, bo Hermiona się zaczerwieniła, a chłopcy zachichotali.
To tyle, jeśli chodzi o dramatyzm chwili.

**

Pani Pomfrey załamała nad nim ręce. Duży plus znalazł w tym, że nie słyszał jej biadolenia nad jego stanem zdrowia. Siedział na brzegu łóżka, mrugając co jakiś czas do Draco, tak dla zabawy. Blondyn, poprawiając długi warkocz, w który ostatnio splatał włosy, wyjął różdżkę i stanął przed Harrym.
Po sekundzie już siedział w jego głowie.
Czegoś chcesz, czy tylko się drażnisz?
— Nudzę się.
— Ile ty masz lat? Weź sobie książkę i poczytaj.
— Draco?
— Tak?
— Co mówi pani Pomfrey?
— Nie wie, co ci jest
— odparł smutno. — Zaklęcia nie wykrywają żadnej nieprawidłowości. Powinieneś słyszeć, ale tak nie jest.
— Powiedz, że chcę wrócić do Pokoju Życzeń. Wolę być tam i czegoś szukać, niż leżeć tu bezczynnie.
— Przekażę. Jeśli będziesz chciał coś przekazać, to pisz.
— Jak za starych czasów. Osobiście mam ochotę wysterylizować Parkinson. Tylko ona mogła coś takiego wymyślić.

Znów został sam w swojej ciszy. Draco coś mówił do Snape’a i Pomfrey, wskazując na Harry’ego. Wywiązała się kłótnia pomiędzy Severusem a Poppy, ale ten pierwszy wygrał.
Pokazał Potterowi drzwi i ponaglił go, gdy nie zrozumiał.
Wrócił do Pokoju Życzeń w towarzystwie Hermiony i Draco. Ron miał dołączyć do nich za chwilę.
Harry znów pogrążył się w lekturze. Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że będzie musiał przyswoić taką ilość wiedzy o eliksirach, to by go wyśmiał. On, który nawet nie wiedział, co to bezoar, mając lat jedenaście. A przecież wystarczyło obejrzeć lub przeczytać cokolwiek o mugolskiej medycynie. W końcu powstaje on w żołądku.
A teraz? Teraz zagłębia się w tak skomplikowane mikstury, że aż trącą one Azkabanem.
Po godzinie krążenia po komnacie wokół trójki przyjaciół, usiadł. Ron przyszedł chwilę wcześniej obładowany jak muł. Piwo kremowe, ciastka, kanapki.
W końcu to Ron. Czemu się dziwić? Widocznie u niektórych myślenie przyśpiesza powstawanie kwasu żołądkowego.
Zapatrzył się w przyjaciół. Nie słyszał ich, ale mógł sobie wyobrazić, jak się przekomarzają. Draco gestykulował zawzięcie, wskazując coś w kilku książkach. Ron, zapychając się kanapką, robił notatki z tego, co dyktowała mu dziewczyna.
Harry czuł ciepło w sercu. To wspaniale mieć takich przyjaciół. Przed oczami stanął mu Severus.
Opiekuńczy, sarkastyczny i ironizujący. Cały on.
Wspomnienie snu pojawiło się samo, przysłaniając wszystko. Nie chciał nikogo stracić. Nikogo, nawet jeżeli cena okaże się bardzo wysoka. Nawet jeśli miałoby nią być jego życie.
Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Otworzył oczy i opuścił dłonie. Hermiona kucała przed nim z troską na twarzy i w aurze. Uśmiechnął się do niej pocieszająco i sięgnął po pergamin.

„Wszystko w porządku. To tylko wspomnienia.”

Hermiona przeczytała i napisała odpowiedź.

„Martwimy się o ciebie. Teraz jeszcze bardziej zamkniesz się w sobie. Nie słyszysz, wręcz jesteś niemową, bo nikt cię nie rozumie. Proszę, nie odsuwaj się od nas.”

Przytulił ją mocno, sycząc. Komnata natychmiast zakwitła makami. Urwał jeden z nich i wpiął jej we włosy za uchem. Zerknął na chłopaków i uśmiechnął się, widząc grożący palec Rona. Draco tylko przewrócił oczami, wracając do czytania.
Hermiona wróciła do stolika, a on do ich obserwowania z lekkim uśmiechem na twarzy.

**

Nie mogąc teraz brać udziału w zajęciach, część dnia spędził w Pokoju Życzeń, a drugą u Severusa w laboratorium. Wieczorem, chwilę przed kolacją, znalazł ciekawy eliksir, ale części przepisu nie rozumiał. Musiał go przepisać i teraz miał zamiar popracować nad nim razem z profesorem.
Znowu poczuł się jak za dawnych czasów. On siedzący na fotelu w kącie, Severus zabronił mu czegokolwiek dotykać, i obserwujący mężczyznę.
Po wyjaśnieniu sposobu wytwarzania mikstury, Snape zabrał się za niego sam. Twierdził, że jego głuchota tylko by przeszkadzała, bo nie usłyszałby poleceń. Dziwnie w jego ustach brzmiała jednocześnie troska i sarkazm. Harry’emu strasznie przypadła ta „cacy” wersja Severusa. Pewnie dlatego, że nigdy nikt tak go nie traktował i teraz chłonął ją niczym gąbka wodę. Westchnął, patrząc na smukłe dłonie, krojące jakieś oślizłe obrzydlistwo. Ten eliksir nie zawierał nic ze składników zwierzęcych, które wymagały wcześniejszego uśmiercenia żywej istoty. Nie mógł. To miał być „jasny” eliksir. Wszystko dane za zgodą właściciela, wręcz ofiarowane. Nie był tak potężny, jak ten ze składnikiem pochodzącym od przeklętego węża. Teraz zastanawiał się, dlaczego „przeklęty”?
Cisza pracy, czasami tylko przerywana krojeniem czy ucieraniem, uśpiła chłopaka.
I tym razem jego dar dał o sobie znać.
Nie widział nikogo wokół siebie. Cisza, choć to mógł przypisać sobie, otaczała go niczym szczelny kokon. Nie rozpoznawał miejsca. Jakaś ulica, niepozorne domy, bezosobowe wystawy z wszystkim i z niczym. Ruszył wzdłuż ulicy, czekając i patrząc. Już wiedział, że nie będzie w stanie pomóc, cokolwiek się wydarzy. Zbyt mało szczegółów. Po drugie on był w Hogwarcie, a to miejsce nie wyglądało nawet na Anglię. Nie rozumiał języka, który widniał na sklepowych reklamach. Sen jednak trwał. Zatrzymał się w miejscu i zaczął trząść. Nawet zawalenie się wieżowców nie wydawało się tak straszne, jak to, co przed sobą zobaczył. Opadł na kolana, zamykając oczy. Jednak obraz nadal był dla niego widoczny. I sądził, że będzie przez bardzo długi czas.
Obudził się, spadając z fotela. Snape zerknął na niego, pochylony nad kociołkiem.
Chłopak patrzył w podłogę otępiały, tuląc sam siebie. Drżał. Obraz rozczłonkowanych setek zwłok nie chciał odejść.
Mężczyzna od razu domyślił się, co się stało. Zdjął kociołek z ognia i podszedł do siedzącego na podłodze młodzieńca. Nic nie mówił, bo ten i tak przecież nie słyszał. Ciężko westchnął i wziął chłopaka, najpierw na ręce, a potem siadając w fotelu, na kolana. Gorączka już była wyczuwalna i to bardzo wysoka. Wezwał koc i okrył nim podopiecznego, który nadal był w szoku. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko uspokajać go dotykiem. Gdyby ktoś powiedział mu dwa lata temu, że będzie troszczył się o bachora Potterów, zaavadowałby go bez skrupułów.
Naprawdę traktował go jak syna, jak nagle odnalezione dziecko.
Potter pomału zaczął się rozluźniać. Coś zasyczał, próbując wstać. Pozwolił mu. Chłopak przetarł oczy i spojrzał na niego, delikatnie się uśmiechając. Oddał uśmiech, choć trochę ironicznie. Nic innego mu nie pozostało. Brał tyle, ile dostawał. Nie domagał się więcej. Nie zasłużył.
Wrócił do eliksiru, a chłopak pstryknięciem palców przyzwał skrzata. Nawet nie domyślał się, że to część więzi między nim i Zgredkiem. Pokazał mu na migi, że chce pić, i usiadł na powrót w fotelu. Nagle wstał i podszedł szybko do kociołka, przy którym pracował Severus. Zaczął śpiewnie syczeć. Przynajmniej tak wydawało się mistrzowi eliksirów. Już słyszał, jak Harry mówi w wężomowie, i zauważył, że ta, której używał teraz, mocno różniła się od poprzedniej wersji. Swoim dźwiękiem drażniła coś we wnętrzu mężczyzny. Coś, czego sam nigdy nie spodziewał się w sobie odkryć. Łza, samoistnie uroniona, wpadła do kociołka, który zmienił barwę swej zawartości. Snape zaklął. Eliksir został zniszczony.
Harry dotknął jego ramienia. Mistrz eliksirów podniósł głowę. Chłopak pokiwał przecząco i uniósł kciuk do góry. Mężczyzna zdziwił się trochę. Czyżby Potter znał się lepiej od niego na eliksirach?
Nie ma mowy! To niemożliwe! Świat się wali!
Harry zaczął chichotać, a następnie wybuchnął śmiechem, widząc nagłe zmiany na twarzy profesora oraz w barwach jego aury.
Z czego rżysz, Potter?! — Nie wytrzymał i połączył się z umysłem chłopaka.
Oddałbym całe złoto świata za aparat. Pańska mina jest... jest nie do opisania.
— Potter!
— Tak, Snape?
— Znów zachichotał.
Co zrobiłeś z eliksirem?
— Dodałem łzy skruszonego
— odparł już całkiem poważnie Harry.
Snape się rozłączył. Patrzył tylko na chłopaka więcej niż dziwnie.
Harry zostawił go samego. Czuł się zmęczony gorączką i późną porą. Nie chciało mu się iść do Wieży, więc skierował się do swojego pokoju. Napił się herbaty dostarczonej przez skrzata i zasnął.
Sen nadszedł szybko i, całe szczęście, był spokojny.

**

— Hagrid prosił, żebyśmy do niego wpadli dziś po zajęciach. Chce nam coś pokazać — rzuciła przy obiedzie Hermiona.
— Ja nie idę. To wariat, nie gajowy. Nie powinien zostać nauczycielem.
— Malfoy! — ostrzegł go Ron, widząc minę Harry’ego.
Ten nie wiedział, dlaczego był zły. Przecież nie słyszał, co mówi blondyn. Jego aura wskazywała tylko na trochę złości i lęku. Malfoy wcale nie przejął się ostrzeżeniem Weasleya. Jeszcze dłuższą chwilę grymasił na Hagrida. Hermiona widziała, jak Harry’ego zaczęło nosić, ale chłopak ciągle jeszcze się powstrzymywał przed rzuceniem jakiejś klątwy w kolegę. Teraz byłoby to naprawdę niebezpieczne, skoro posługiwał się tylko wężomową. Draco, pomimo głośnego sprzeciwu, został zaciągnięty do chatki znienawidzonego przez niego gajowego.
— Cześć! Cieszę się, że chcecie mi towarzyszyć. Chodźcie!
Hagrid natychmiast po krótkim powitaniu ruszył w stronę Zakazanego Lasu.
— Co chcesz nam pokazać, Hagridzie? — Dziewczyna starała się wybadać grunt.
Trójka młodych czarodziei na wszelki wypadek wyciągnęła różdżki. Ostatni, jako spec, przynajmniej w części, w magii bezróżdżkowej, tylko szedł za gajowym.
— Za chwilę zobaczycie. To fajne zwierzaki.
— Taa, plują kwasem, ogniem czy tylko pożerają w całości? — zadrwił Draco.
— Niestety, nie potrafią jeszcze pluć ogniem. Są całkiem małe.
— Hagridzie, czy znowu zdobyłeś smoka? — spytała dziewczyna.
— Nie, nie! A szkoda, Norbert był taki słodki.
— Zaczynam się bać — burknął Ron, rozglądając się wokoło.
— Nie wariuj, Weasley! — warknął na niego Draco, ale sam omal nie wykręcił sobie szyi, patrząc, a przynajmniej starając się, na wszystkie strony na raz.
Harry po prostu szedł za Hagridem. Może i nie słyszał, co się dzieje, ale ciągle widział. Aury były teraz dla niego niczym dźwięk. Każda barwa odpowiadała odpowiednim tonom. Draco był zły na półolbrzyma. On sam dostał notkę już przy śniadaniu. Od obiadu domyślał się, na co się zanosi. Gdyby mógł normalnie mówić, pokłóciłby się ostro z Malfoyem. I mogłoby być gorąco. Ale była też druga strona medalu. Jeśli był zły na przyjaciela, to znaczy, że klątwa znów się aktywowała, a on właśnie zmierza w jej kierunku.
Centaury pojawiły się swoim zwyczajem, nagle i wręcz znikąd. Hagrid stanął przed czwórką uczniów, zasłaniając ich sobą, co przy jego gabarytach było możliwe.
— Znowu ty?! — Jeden z centaurów wskazał na Harry’ego. — Nie jesteś już szczeniakiem. Masz zakaz wkraczania na nasz teren.
Chłopak nie słyszał, co mówił ogier, ale widział, że jest wściekły, i to na niego. Wystąpił trochę do przodu, równając się z gajowym. Ten zatrzymał go w miejscu, coś mówiąc. Draco dołączył do Harry’ego, stając przy jego lewym boku.
— Nie wkroczyliśmy jeszcze na wasze terytorium. Zaczyna się dwie mile dalej — rzucił chłodno. — Za to wy przekroczyliście ustalone zasady bytowania. Nie wolno wam nosić broni na terenach zamieszkałych przez przynajmniej dwudziestu ludzi. Szkoła mieści teraz czterysta sześćdziesiąt osób, jednak wy macie przy sobie łuki i włócznie.
— Zamknij się, człeku! — Chyba zdenerwował przywódcę, bo cięciwy napięły się, a włócznie skierowano w ich stronę.
— Draco, przestań! — Hermiona szturchnęła chłopaka. — To nie jest dobry pomysł.
Harry tylko obserwował. Gdy Draco zaczął denerwować centaury, natychmiast uniósł tarczę. Gdy dziesiątka ogierów zbliżyła się w otoczeniu mrocznej poświaty, domyślił się, że to nie skończy się za dobrze.
— Chcemy tego bruneta! Zabrał nam klacz i teraz musi ją zastąpić! — zażądał dowódca.
— Przecież to chłopak— palnął Ron. — I to człowiek.
Hermiona ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc śmiechem rozdrażnić jeszcze bardziej koni. Weasley czasami lśnił głupotą niczym supernowa.
Ruch z boku został zauważony zbyt późno przez pięcioosobową grupę. Porwanie Draco, zaraz po wytrąceniu mu różdżki, odbyło się tak szybko, że Harry zdołał tylko chwycić jego rękaw, urywając go. Sam też został pochwycony zaraz po tym. Trzęsąc się na grzbiecie, niczym upolowana zdobycz, którą przecież był, oddalał się od pozostałych.
Po godzinie takiego telepania miał już dosyć. Mógłby zareagować, ale nie chciał przypadkiem rozdzielić się z Malfoyem.
Natychmiast rozpoznał polanę, na której się zatrzymali. To tutaj uratował Rheę. Zrzucono ich obok kamiennej płyty, choć był przekonany, że wcześniej jej tu nie było. Ukryta w wysokiej trawie, bardziej wyglądała jak samotny głaz, ale owiewający go dziwny i znajomy zapach, dawał do myślenia. Zapach, po którym zawsze miał mdłości.
Jeden z centaurów zbliżył się do Draco. Harry wręcz poczuł trzask łamanych kości, gdy półkoń stanął na nogach Malfoya. Wiedział, że otwarte usta chłopaka krzyczą z bólu. Nie mógł mu pomóc. W tej samej chwili czterech innych samców złapało go za ręce i nogi, przypinając klamrami do płyty. Dowódca z zakrzywionym sztyletem w dłoni coś do niego mówił. Chyba czekał na odpowiedź, bo gdy jej nie otrzymał, kopnął chłopaka w bok.
Harry poczuł ból pękających żeber. Zakrztusił się.
— On nie słyszy! — Draco krzyczał do centaura. — Nie może odpowiedzieć!
Centaur odszedł od swej głównej ofiary i stanął przed Malfoyem.
— W takim razie ty odpowiesz za niego.
— Nie.
Nie spodobała się mu odpowiedź Draco. Machnął na innego centaura, wskazując Harry’ego.
Strzała przebiła dłoń leżącego. Głośny syk rozdarł powietrze.
— Zostawcie go!
— Nadal będziesz się sprzeciwiał?
— Nie — cicho rzekł Malfoy, opuszczając głowę.
Jego nogi, pod nienaturalnym kątem, leżały na ziemi, bezużyteczne.
— Odpowiedz!
— Nie wiem. Nigdy nie zwierzał się z tak osobistych tematów.
— Czy widziałeś lub słyszałeś, aby to robił?
— Nie. — Draco nie wiedział, czy mówić prawdę, czy kłamać.
Kolejna strzała wbiła się tym razem w drugą dłoń, przyszpilając i tak unieruchomionego Gryfona do płyty.
— Jeżeli kłamiesz... — Centaur zawiesił sugestywnie głos.
— Naprawdę nie wiem! Z nikim nie chodzi, nawet mnie odmówił!
— Czyli jest czysty?
— Chyba tak — odparł cicho Draco, zaczynając się obawiać, czy mówienie tym razem prawdy nie wyszło im na złe.
Centaura zadowoliła jego odpowiedź. Wrócił do dyszącego z bólu bruneta.
Sztylet zalśnił w słońcu, unoszony nad ciałem chłopaka. Któryś z ogierów rozerwał szaty na jego piersi.
Draco zaczął krzyczeć, starając się przysunąć bliżej. Włócznia wbita w ramię przygwoździła go do ziemi, przebijając ciało na wylot. Harry, nie zwracając uwagi na ból, próbował wyszarpnąć się z uwięzi. Centaur zaśmiał się zimno, widząc jego bezskuteczne wysiłki. Zaczął pisać na jego ciele czubkiem sztyletu. Krew z ran spływała na płytę. Po dłuższej chwili cały tors nosił na sobie niezwykły, magiczny rysunek. Gdy samiec naniósł ostatni krwawy rys, obraz zalśnił.
Harry powstrzymywał się z całych sił, żeby nie krzyczeć, podczas gdy ostrze cięło jego ciało. Zbyt mocno przypominało mu to sesję z Averym. Tamten śmierciożerca rozkręcał się, słysząc krzyki ofiary. Symbole świeciły, zwiększając cierpienie. Nie mógł pozwolić, aby ten rytuał został zakończony. Wręcz był przekonany, że koniec równa się jego śmierci, a co za tym idzie, Draco też zginie, jako świadek.
Kolejny raz zobaczył unoszący się nad nim sztylet. Teraz jednak skierowany był w jego serce. Nie miał czasu, musiał działać. Zasyczał inkantację zaklęcia.
Czaru, którego nie miał zamiaru nigdy w życiu użyć.
Nieważne co się stanie, nie pozwoli zginąć Draco.
Polana zaczęła iskrzyć krótkimi wyładowaniami mocy. Początkowo centaury nie zwróciły na to uwagi, chyba sądząc, że to część rytuału. Jednak, gdy pierwszy z centaurów upadł po dotknięciu iskrzenia i nie wstał, zaczęli szeptać.
Sztylet dotknął piersi Gryfona. Zielone oko spoczęło na dowódcy. Syk przybrał na sile.
W momencie, gdy wyładowanie dotknęło centaura, nóż zagłębił się w ciele ofiary.
Magia oszalała. Konie, jeden po drugim, padały w trawę, pozostając w niej bez ruchu.
Na polanie zapadła nagła cisza. Było słychać tylko ciche jęczenie blondyna. Łkając, próbował wyrwać włócznię z ziemi i ze swojego ciała. Po kilku bezskutecznych próbach, zdecydował się na drastyczny ruch. Chwycił mocno drzewce włóczni tuż przy ramieniu i przetoczył się na brzuch. Pod ciężarem jego ciała drewno pękło, uwalniając go. Resztę włóczni wyrwał z krzykiem. Ciągnąc bezwładne nogi za sobą, przesuwał się w stronę płyty i leżącego na niej nieruchomego ciała.
— Harry, proszę. Nie umieraj. — Płakał z każdym przebytym centymetrem, widząc tylko sztylet tkwiący w piersi przyjaciela, prawie brata.
Klękając, nie bacząc na swój ból, przyciągnął do siebie chłopaka, uwalniając najpierw jego dłonie od strzał. Klamry już go nie trzymały, jakby same puściły w jednej chwili, nie wyczuwając oporu ofiary. Nóż wypadł z rany, z cichym dzwonieniem uderzając o płytę. Malfoy otulił chłodne ciało swoją szatą, przytulając je mocno do siebie.
— Proszę, Harry. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj Severusa. On się załamie. Proszę, Harry. Gryfoni mnie zamordują, że pozwoliłem ci zginąć.
Tulił go do siebie niczym małe dziecko, bujając w ramionach. Cicho szeptał ciągle to samo.
Pojawienie się Hagrida, Flitwicka i McGonagall nie zauważył. Siłą musiano mu odbierać chłopaka, bo nie chciał go wypuścić. W pewnej chwili rana dała o sobie znać i stracił przytomność, nadal trzymając dłoń Harry’ego.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 19:01, 13 Lip 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 9.

Malfoy nie chciał się budzić. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale czuł, że stało się coś niedobrego. Otworzył oczy i jęknął. Wszędzie światło. Starając się uciec od niego, obrócił się na bok, urażając ramię. Ramię, które przebiła włócznia, kiedy chciał pomóc…
— Harry! — krzyknął, zrywając się do siadu.
— Spokojnie, Draco. — Hermiona poderwała się z krzesła, na którym drzemała. — Leż, proszę.
— Gdzie jest Harry? Czemu go tu nie ma?
Oczy dziewczyny natychmiast zapełniły się łzami. Rzuciła się na pierś Malfoya.
— Nic nie chcą nam powiedzieć, Draco. Tak jakby on…
Chłopak zbladł. To nie może się dziać.
— To niemożliwe. Chcę go zobaczyć.
— Już próbowałam z Ronem wypytać nauczycieli, ale nadal nie wiemy, gdzie jest Harry. Uwierz mi, mamy swoje sposoby. Nie ma go w zamku. Nie żywego — dodała na koniec cicho.
Przyjście pani Pomfrey przerwało ich rozmowę, ale nie dociekania Draco.
— Gdzie jest Harry?
— Przykro mi, kochanieńki. Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
— Dlaczego? Chcę tylko wiedzieć, czy żyje.
Kobieta sprawdziła jego ramię.
— Możesz wrócić do swojego dormitorium, ale nie nadwyrężaj jeszcze ręki. Poboli jakiś czas. Nogi też są już w porządku. Zmykaj, jak się ubierzesz.
— Proszę nam powiedzieć, co z Harrym.
Poppy pokręciła tylko głową i zniknęła w kantorku.
— Idę do Severusa — rzekł Draco, wychodząc z ambulatorium.
— Już u niego byłam. Zachowuje się trochę nietypowo.
— Co masz na myśli, mówiąc „nietypowo”?
— Sam zobaczysz.
Dziewczyna miała rację. Od pierwszej chwili było widać, że Snape nie zachowuje się normalnie.
Był nerwowy.
Krążył po swojej komnacie niczym złapane w niewolę dzikie zwierzę.
Był nieostrożny.
Drzwi do jego kwater były uchylone, nie chroniło je żadne aktywne hasło i w ogóle nie zwrócił uwagi na nowoprzybyłych. Przekładał coś na półkach z eliksirami, coś do siebie szepcząc.
— Wujku?
— Ach, to ty, Draco. — Odwrócił się do nich na chwilę i zaraz wrócił do tego, co robił wcześniej, zapominając o gościach.
— Wujku, gdzie jest Harry?
Severus zamarł. Spojrzał na niego, jakby z wyrzutem.
— Zabiłeś go, wiesz o tym? — syknął, zbliżając się do blondyna z groźnym błyskiem w oczach. — On umarł przez ciebie.
Hermiona patrzyła przerażona na profesora. Zachowywał się jak szaleniec. Gdy była u niego kilka godzin wcześniej, popadał w apatię, która teraz najwyraźniej zamieniła się we wściekłość.
— Profesorze, czy pan wie, gdzie jest Harry? — spytała cicho. — Chcemy go tylko zobaczyć.
Z mężczyzny jakby uszło powietrze. Opadł na kolana, drżąc na całym ciele. Dwójka uczniów natychmiast przypadła do niego.
— Wujku?
— Nic nie czuję. — Złapał się za pierś. — Ból tutaj nagle znikł. Nie ma go.
— To znaczy, że Harry nie czuje bólu. To dobrze — ucieszyła się Hermiona.
Severus złapał ją za ramiona, potrząsając mocno.
— Nic nie rozumiesz?! Ból nie znika tak nagle. Odchodzi falami, a nie w jednej chwili wraz z chłopakiem.
Draco słysząc ostatnie słowa, sapnął.
— Harry zniknął?
Severus potwierdził skinieniem głowy. Wstał, otrzepując szatę drżącymi dłońmi.
— W chwili wejścia do Wielkiego Holu, te dziwne linie na jego ciele rozbłysły i Harry zniknął w jasnym świetle. Nie ma go. Nigdzie.
Stanął przed kominkiem, patrząc w płomienie.
Dwójka uczniów nadal klęczała na dywanie w szoku po usłyszanych wiadomościach. Trwali w takim bezruchu, podczas gdy ich myśli pędziły jak szalone.
Gdzie jest Harry? Co to za światło go zabrało? Czy to świstoklik? A może kolejny plan Voldemorta? Najważniejsze z tego natłoku pytań było jedno. Czy Harry żyje?

**

Po naprawdę długim czasie opuścili gabinet Snape’a, który nie ruszył się sprzed kominka przez cały ten czas.
Usiedli przy swoim stole w Wielkiej Sali. Było nienaturalnie spokojnie. Nie cicho, tylko tak... nietypowo spokojnie. Żadnych okrzyków radości czy normalnych w szkolnym życiu kłótni.
— Hermiono, co się dzieje? — Padma przysunęła się do niej. — Po szkole krążą niepokojące plotki. Podobno Harry nie żyje? Czy to prawda? Jeśli nie, to gdzie on jest? Dlaczego nie przyszedł na posiłek? Czy to przez te ciągłe wypadki? Jest u Pomfrey, prawda? — W głosie koleżanki wyraźnie słychać było panikę.
— Nie wiemy, Padma — odparła spokojnie Hermiona. — Naprawdę nie wiemy, gdzie i w jakim stanie jest Harry.
— To boli, wiesz? — Patil rozejrzała się po sali i zgromadzonych w niej uczniach. — Nie tylko ja, ale i inni mają podobne uczucie. Jakbyśmy musieli coś zrobić. Ale nie wiemy co. Nigdy nie czułam niczego specjalnego do Pottera. Ot, po prostu szkolny kolega. Aż do wczoraj. Ciągle o nim myślę. Zżera mnie to od środka.
Hermiona bardzo dobrze wiedziała, o czym dziewczyna mówi, też to odczuwała.
— To nasza więź z Harrym.
— Więź?
— Odkryliśmy to ostatnio. Harry jest powiązany z dużą, jeśli nawet nie ogromną, ilością ludzi magiczną więzią. Uratował nam życie, w ten lub inny sposób, a ona ponagla nas, byśmy się teraz odpłacili.
— Hermiono! — Draco zerwał się nagle ze swojego miejsca. — To oznacza, że on żyje! Więź nie oddziaływałaby na nas, gdyby nie żył. Potrzebuje naszej pomocy i więź wzywa dłużników.
— Co możemy zrobić? Nie wiemy, gdzie jest.
— Musimy się skupić na Harrym. — Starał się przypomnieć sobie szczegóły. — Co tam jeszcze było? Musimy chcieć z całego serca mu pomóc.
Nauczyciele zauważyli nagłe poruszenie przy stole Gryfonów. McGonagall podeszła do Malfoya.
— Coś się stało, panie Malfoy?
— Chyba wiemy, jak pomóc Harry’emu! — rzucił, wskakując na stół i podnosząc głos, skierował uwagę uczniów na siebie. — Wszyscy, którzy odczuwają potrzebę zrobienia czegokolwiek, niech wstaną.
— Malfoy, czego ty od nas chcesz? — krzyknął któryś z Krukonów.
— Czujecie napór magicznej więzi, która wręcz zmusza was, wzywa, abyście pomogli Harry’emu.
— Jaka więź? Bredzisz, Malfoy!
Obok Draco stanęła Hermiona.
— Jesteście połączeni z Harrym Potterem magicznym kontraktem długu.
— Jakiego znowu długu?
Szepty rozniosły się po sali.
— W chwili odesłania Voldemorta szesnaście lat temu Harry was uratował. W różny sposób byliście na liście Voldemorta. Na przykład miał zamiar zamordować waszych rodziców, ale zniknął przed wykonaniem planu. W ten sposób wielu z was miało szansę w ogóle się narodzić. Tak powstała wasza więź.
Zaszumiało i nagle wszyscy umilkli.
— Co mamy robić? — spytała jakaś dziewczyna, chyba pierwszoroczna Gryfonka.
— Skupcie się na myśleniu o Harrym i o chęci pomocy mu. Nie wiemy, co może się stać. Pamiętajcie, magia nie ma umysłu. Ma serce i uczucia, działa samoistnie. Magia może pobrać od was moc i przekazać ją Harry’emu. Może wystarczyć też sama myśl, że chcemy pomóc.
Przez okno wleciał nagle feniks Dumbledore’a, siadając na mównicy, tuż nad głowami najbliższych uczniów. Zaczął cicho śpiewać.
Początek był spokojny, relaksujący i odprężający.
Z każdą nutą melodia nabierała mocy i siły. W serca uczniów wkradła się chęć pomocy, coraz mocniejsza, coraz potężniejsza. Oczy wszystkich zamykały się samoistnie. Kilka dziewcząt, a nawet chłopiec czy dwóch podjęło pieśń feniksa, nucąc, a zaraz potem już śpiewając.
Pieśń nie miała słów, tylko delikatnie śpiewane samogłoski. Każdy śpiewał w innej tonacji, ale słychać było synchronizację, jakby ćwiczyli w chórze od lat.
Hermiona przyłapała się na tym, że wtóruje Draco. Jego dźwięczny głos niósł się czystym tonem.
Przerwała śpiew. Coś zmuszało ją do podejścia do drzwi i otwarcia ich. Dała się ponieść przeczuciu.
Wrota stanęły otworem, wypuszczając ich śpiew dalej, w korytarz. Dziewczyna nie zatrzymała się. Nogi niosły ją w stronę klasy Firenza. Otworzyła i te drzwi.
Znalazła go. Znalazła Harry’ego. Tylko to przebijało się przez jej myśli.
Leżał na trawie przy boku Rhei. Centaurzyca obejmowała go ramieniem. Hermiona podbiegła do przyjaciela. Nadal był pokryty krwią, ale rysunki na jego ciele zniknęły.
Klacz poruszyła się, otwierając oczy. Uniosła ramię, uwalniając chłopaka i wtedy Hermiona to zobaczyła.
Symbole zmieniły nosiciela.
Klacz nie ruszyła się więcej. Uśmiechnęła się do dziewczyny i zamknęła oczy. By już nigdy ich nie otworzyć.
Pieśń umilkła w tej samej chwili, a przy nodze Gryfonki usiadł złocisty ptak, pochylając głowę nad piersią Pottera. Kilka łez spadło na ranę po sztylecie, zabliźniając ją natychmiast. Jeszcze tylko zanucił coś pokrzepiającego i odleciał.
W drzwiach już zebrali się uczniowie. Draco przecisnął się pomiędzy nimi, dopadając do Harry’ego.
— Harry! — Przytulił go do piersi.
— Rozejść się! — Rozkazujący ton Snape’a rozproszył uczniów na boki, niczym Mojżesz rozstępował Morze Czerwone.
Zatrzasnął drzwi za sobą, zabierając tym dostęp do widoku, który pewnie niejednego ucznia doprowadziłby do zawału, za zaraz potem do szaleństwa.
Severus Snape, Postrach Hogwartu, zapłakał z ulgi, klękając koło Draco i przytulając obu chłopaków do swojej piersi.

**

Harry śnił. Nie był to jednak ani sen proroczy, ani zwykły. Daleko mu było do niego. Znajdował się w niebycie, inaczej nazwać tego nie potrafił. Dookoła była jedna i ta sama barwa zachmurzonego nieba.
Skąd się tu wziął? Ostatnie, co pamiętał, to sztylet nad jego sercem. Czyżby umarł? Chyba nie. Czuł przecież, że żyje, ale czy to było pewne?
Ogarnęło go ciepło, biorąc w posiadanie każdy skrawek jego ciała. To nie bolało ani trochę, było całkiem przyjemne. To tak, jakby wygrzewał się w ciepłym, letnim słońcu. Przestał się przejmować, rozluźnił się.
Na krótko.
Zaczęto go wzywać. Musiał wracać. Nie chciał. Tu miał spokój. Nikt niczego od niego nie żądał.
— Harry, obudź się już. Proszę cię. Wszyscy się martwią.
To chyba był głos Rona.
Powoli otworzył oczy. Weasley miał położoną głowę tuż przy jego dłoni. Uniósł ją i potarmosił tę ryżą czuprynę.
— Harry! — Ron złapał jego rękę i uścisnął.
W jego oczach widać było łzy, choć starał się je ukryć.
— Obudziłeś się! Pani Pomfrey!
— Nie krzycz, Ron. Głowa mi pęka.
Chłopak zamarł.
— Mówisz normalnie?! I słyszysz?! — zauważył.
Poppy już podchodziła szybkim krokiem do łóżka pacjenta.
— Panie Weasley, proszę iść po profesora Snape’a. Ja tymczasem zajmę się pańskim kolegą.
Ron niezbyt chętnie wykonał polecenie.
— A teraz, panie Potter — po raz pierwszy pielęgniarka odezwała się tak służbowo — zbadamy pana, zanim znów zaczniesz przyzywać swoich dłużników.
— Kogo?
— Z tego co wiem, to panna Granger mówiła, że wiesz o więziach magicznych.
— A, o to chodzi. Tak wiem. — Powiedzmy, że część załapał.
— Kilka godzin temu pańska więź wywołała niezwykłe poruszenie w Wielkiej Sali. Spora ilość uczniów, głównie z rodzin mugolskich, poczuła nakaz, by panu pomóc.
— Wezwanie — szepnął.
— Tak, coś w tym rodzaju.
— Nie. Nie rozumie pani. Czułem, jak coś mnie przyzywa z tamtej strony.
Usiadł podczas tłumaczenia kobiecie swoich słów.
— Wiem zbyt mało na temat więzi, więc uznajmy, że tak było. Proszę teraz siedzieć spokojnie, rzucę zaklęcie diagnozujące. Rana cięta tuż obok pana serca została uleczona przez feniksa, reszta została wyleczona tutaj. Niestety, Rhei nie udało nam się uratować.
Harry spojrzał na nią zdziwiony.
— Rhei?
— Centaurzyca powstrzymała działanie magicznego zniewolenia, przenosząc je na siebie. Niestety nie przeżyła tego.
Do chłopaka ledwo to dotarło. Nagle przypomniał sobie, co zrobił.
— O, nie! — Załamał się, chowając twarz w dłoniach.
— Miałaś mu nic nie mówić, kobieto! — Krzyk Snape’a odbił się echem od ścian.
— Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Powinien wiedzieć o Rhei. Oddała za niego życie.
— Nie oddała — odezwał się głucho Harry. — To było jej przeznaczenie, zostało tylko trochę opóźnione.
— Harry? — Draco wysunął się zza pleców profesora.
— Hej — przywitał się niewesoło. — Widzę, że pani Pomfrey zdążyła cię poskładać.
— Tak, zdążyła. — Podszedł bliżej, jakby trochę niepewnie. — Jak się czujesz?
Severus stanął po drugiej stronie łóżka.
— Jak ktoś, kto zabił dwanaście centaurów jednym zapomnianym zaklęciem. — Opadł na poduszkę.
— Nie zabiłeś ich — odparł sucho Severus.
— Nie?
— Wyssałeś z nich całą magię. Nie ma w nich ani grama mocy. Teraz to wręcz mugolskie centaury. Mutanty konia i człowieka.
— Zły opis zaklęcia? — zastanawiał się Harry. — To był czar zabijający.
— Cokolwiek zrobiłeś, nie rzuciłeś czaru zabijającego. A jeżeli nawet tak, to nie zadziałał on poprawnie.
Harry przymknął oczy. Czuł się zmęczony tym wszystkim. Nagle otworzył je na powrót, patrząc na Snape’a. Coś się nie zgadzało.
— Powstrzymujesz się? Nie warczysz na mnie?
— Dlaczego miałbym na ciebie warczeć? Nie jestem kundlem, Potter!
To nadal nie było prawidłowe zachowanie Severusa, i to tylko dobę po klątwie. Dało mu to do myślenia. Nie potrafił sprawdzić, czy zaklęcie znów zostało zmanipulowane, dopóki coś naprawdę groźnego i wyraźnego się nie zdarzy.
— Jeśli jesteś na siłach, możemy udać się do moich komnat? — zaproponował Snape.
— Co z Ronem i Hermioną? Znając ich, czekają na korytarzu.
— Mogą pomóc ci się ubrać, czy co tam od nich chcesz. Potem chcę cię widzieć u siebie. Samego.
Zabrzmiało prawie jak szlaban. Gdy Snape zostawił go sam na sam z Draco, Harry odetchnął.
— To było dziwne.
— Nie dla mnie — rzucił Malfoy. — Wczoraj, gdy cię znaleźliśmy, rozpłakał się i obu nas przytulił.
Harry zamrugał w szoku.
— Co zrobił?!
— To, co słyszałeś.
Brunet uśmiechnął się lekko, a coś w środku aż mu zadrgało.
— Harry! — Uścisk Hermiony omal na nowo nie połamał mu żeber. — Nigdy więcej mnie tak nie strasz.
Odwzajemnił uścisk, przytulając do siebie jeszcze Rona i Draco.
— Wiecie, że was kocham. Nie pozwolę, by komukolwiek z was stała się krzywda.
— Ale to nie oznacza, że ty musisz cierpieć, Harry.
Usiedli na brzegu jego łóżka. Ron, tuląc Hermionę z jednej, Draco trzymając dłoń Harry’ego z drugiej.
— Wiesz, że ona ma rację — zauważył blondyn.
— Oczywiście. Przecież to Panna-Wiem-To-Wszystko. Teraz ktoś mógłby mi opowiedzieć, co działo się w Wielkiej Sali? Severus przerwał pani Pomfrey.
Podczas gdy trójka opowiadała, Harry ubierał się i myślał. Co spowodowało cofnięcie zmian w zaklęciu? Słyszał i mówił normalnie. Profesor się na niego nie złościł, tylko był sobą.
Więź dał sobie łatwo wytłumaczyć. Miał ją i tyle.
Stał teraz przy łóżku, zawiązując krawat, patrząc na czekających przyjaciół.
— Chcę zobaczyć Rheę — rzucił nagle.
— Firenzo przygotowuje ją do pogrzebu.
Ruszył do wyjścia, a reszta za nim. Zniknął im za rogiem w jednym z korytarzy-skrótów. Chciał sam porozmawiać z centaurem. Domyślił się, że znajdzie go w jego sali lekcyjnej i się nie mylił. Musiał właśnie skończyć, bo przykrywał ciało klaczy białym płótnem.
Harry zablokował drzwi i rzucił czar wyciszający.
— Witaj, Firenzo — przywitał się smutno.
— Witaj, Harry.
Stali obok Rhei, milcząc.
— Bała się tego — odezwał się nagle centaur. — Chciała przed tym uciec.
— Ale nie zdołała.
— Nie. Nie zdołała. Jednak udało jej się zrobić coś dobrego. — Uśmiechnął się do niego smutno, przyklękając przed Harrym na przednie nogi. — Czujesz to, prawda?
— Zmieniła zaklęcie.
— Nie, Harry. Nie zmieniła. Wchłonęła je wraz z pieczęcią.
Chłopak patrzył na niego, jakby właśnie dostał gwiazdkę z nieba.
— Severus przestanie cierpieć? Dlatego zachowuje się normalnie? Nie będzie żadnych wypadków?
— Nie będzie.
— A śnienie?
— To nie należało do klątwy, tylko do ciebie. Tak jak blizna czy kolor oczu. To cały ty.
Harry odwrócił się do Rhei, odkrywając jej twarz.
— Dziękuję, Rheo. I przykro mi, że tak to się skończyło.
— Myślę, że była szczęśliwa przez te kilka ostatnich miesięcy. Chyba jednak przypuszczała, że tak to się skończy.
— Dlaczego tak sądzisz? — zwrócił się do Firenza.
— My, centaury, nie jesteśmy zbytnio otwarci, a ona garnęła się do wszystkich. Chciała z każdym porozmawiać, poznać coś nowego.
— Jakby chciała coś po sobie pozostawić. Choćby to miało być tylko wspomnienie.
Jeszcze chwilę rozmawiali, a potem Harry zostawił Firenzo, aby przygotował się do dalszej części pogrzebu.
Przyjaciele czekali na niego przy schodach na piętro.
— Zaczekamy na ciebie w pokoju wspólnym.
— Nie trzeba. Jeśli zrobi się późno, prześpię się w swoim pokoju u Severusa.
Pożegnał się i ruszył w stronę lochów.
Severus otworzył mu natychmiast, gdy tylko zapukał.
— Usiądź, Potter! — polecił.
Sam stanął przed kominkiem, tyłem do gościa.
— Klątwa już nie działa — zaczął Harry, gdy przez dłuższą chwilę profesor się nie odezwał. — Rheaa przejęła ją wraz z pieczęcią.
Żadnej reakcji.
— Profesorze? — znów spróbował zwrócić na siebie uwagę.
Nic. Mężczyzna nadal stał wpatrzony w ogień. Tylko ściskanie dłoni świadczyło, że z czymś się zmaga.
Harry uśmiechnął się ciepło, obserwując jego poświatę. Lęk przeplatał się z miłością, a nawet z zazdrością. Podobało się to chłopakowi, sam ostatnio miał podobną aurę.
Spróbował zastosować ostateczną broń. Broń, która na pewno zwróci uwagę Severusa na niego.
— Ojcze?
Efekt był zatrważający. Mężczyzna obrócił się tak szybko, że jego szata okręciła się dalej, zanim wróciła na swoje miejsce.
— Jak mnie... nazwałeś? — Głos mu się załamał.
— Ojcze. Chyba, że nadal mam zwracać się per „pan”?
Severus nie wiedział, co powiedzieć. Podjął więc decyzję, taką jak zawsze.
— Możesz zwracać się do mnie, jak chcesz. Oczywiście w granicach rozsądku — dodał szybko, widząc błysk w tym zielonym oku. — Nie zdzierżę, jeśli nie będziesz mnie szanował.
— Oczywiście, ojcze. — Harry liczył na większą wylewność, ale to był Snape. Szczęśliwy, wziął więc tyle, ile zostało mu dane. — O czym chciałeś ze mną porozmawiać, ojcze?
Miał zamiar używać tego zwrotu tak często, jak to możliwe. Podobało mu się. „Tata” do Snape’a nie pasowało, ale „ojcze” jak najbardziej.
Severus nadal stał przed kominkiem, teraz już ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
— Chciałbym, abyś coś mi przysiągł.
Harry uniósł brwi, czekając na dalszy ciąg.
— Chcę byś mi przysiągł, że gdyby coś mi się stało, cokolwiek, nie przybiegniesz mi z pomocą.
— Nie! — odpowiedział natychmiast Harry ostro, zrywając się z fotela.
Serce omal mu nie stanęło, gdy przypomniał sobie ostatni sen.
— Za dobrze znam twoją durną, gryfońską odwagę, Potter. Nawet gdyby nic mi nie groziło, ty zobaczyłbyś niebezpieczeństwo wszędzie i ruszył z odsieczą. Dlatego chcę wymóc tę przysięgę.
— Nie!
— Uparty...
— Nie!
— Durny...
— Nie!
— Głupi...
— Nie! — Każde słowo profesora Harry przerywał coraz głośniej.
— Bachor! — dokończył jednak Snape.
— Nie! Nie. Nie. — Tym razem coraz ciszej i ciszej się sprzeciwiał, opadając na fotel i chwytając się za włosy. — Nie proś mnie. Nie każ mi. Nie zrobię tego. I tak musiałbym ją później złamać. Nie mogę pozwolić... — umilkł, zanim wyjawił za dużo.
Tę najgorszą dla niego część snu. Koszmaru, którego nadal nie wiedział, jak zmienić. A czas nieubłaganie mu się kończył. Chłód zaczął przenikać już przez mury zamku. Zima zbliżała się wielkimi krokami.
Zapach piołunu otulił go nagle. Ciepło otoczyło cudownym, mrocznym kokonem. Wtulił się w niego zachłannie.
— Proszę, ojcze. Nie zmuszaj mnie do tego. Jestem Gryfonem, kieruję się sercem.
— Wiem, Harry. Wiem — usłyszał tylko ciche słowa w odpowiedzi.
Po jakimś czasie Severus wysłał go do sypialni, twierdząc, że wystarczy mu Gryfonów plątających się nocą po korytarzach, nie musi do nich dołączać.
Harry szybko zasnął, zmęczony całym tym natłokiem dnia i jego wiadomościami.
Dwie godziny później siedział w pokoju wspólnym na parapecie okna, obserwując wolno sypiący śnieg.
Musiał uciec z kwater Severusa. Nie chciał, by ten widział go po obudzeniu. Nie, gdy sen znów się zmienił.
Łzy spływały po rozpalonych policzkach niewycierane.
Już wiedział, co musi zrobić. Wezwał Zgredka i krótko z nim porozmawiał. Wiedział, że ten nadopiekuńczy względem niego skrzat zrobi wszystko, o co go poprosi.
— Zdążysz, Zgredku?
— Oczywiście, Harry Potterze. Dla bezpieczeństwa wszystkich inne skrzaty mi pomogą.
— Dobrze, Zgredku. — Przytulił go. — Jesteś najwspanialszym skrzatem na świecie.
Skrzat zarumienił się po same czubki uszu i zniknął.
Harry nie miał już wiele czasu. Pobiegł do Pokoju Życzeń. Wiedział, czuł, co ma zrobić. Przepowiednia musi się dokonać, czy on tego chce, czy nie.
Rhea nie uciekała przed swoim przeznaczeniem. On też nie będzie. Nie miał takiego zamiaru.

**

Ranek nastał dla Harry’ego zbyt szybko.
Jeszcze nie! Potrzebuję trochę więcej czasu!
Jednak nikt mu go nie ofiarował. Stanął o dziewiątej przy drzwiach do Wielkiej Sali. Uczniowie mijali go zaciekawieni. On sam kierował ciągle wzrok w stronę okna.
Dwie godziny temu miał wizję. Po niej już był pewien, że Rhei się udało. Severus go nie szukał, bo nie czuł efektu.
Śmierć Parkinson nie była dla niego niczym niespodziewanym. W końcu każdy na służbie u Voldemorta musiał srogo płacić za swoje błędy.
— Chodź, Harry! Widzę, że dziś są kiełbaski! — zawołał Ron, ciągnąc go za rękaw.
Harry szybko połknął w tym zamieszaniu małą tabletkę, przyniesioną przez Zgredka jakiś czas temu. Skrzaty postarały się dziś szczególnie. Potrawy zachęcały i wyglądem, i zapachem. Wszyscy zachłannie rzucili się na śniadanie.
Brunet ugryzł tylko parę razy tosta, by Hermiona nie była zbytnio czepliwa, że nic nie je. Poczekał jeszcze pół godziny, ale Severus się nie pojawił.
Nie był tym zdziwiony, ale miał jednak cichą nadzieję.
Westchnął i wstał powoli. Zamiast udać się w stronę drzwi, jak zawsze to robił po skończonym posiłku, ruszył w stronę podium i stanął przed mównicą.
— Przepraszam za to, co muszę zrobić, ale to dla waszego bezpieczeństwa — rzucił krótko i zaczął syczeć.
Ogromne okna nagle zostały wchłonięte przez ściany, podobnie stało się ze wszystkimi drzwiami.
— Panie Potter, co pan robi? — McGonagall już zerwała się ze swojego miejsca, a zaraz za nią wstał dyrektor.
— On już tu jest — zwrócił się do Dumbledore’a i starzec natychmiast zrozumiał, o kim mowa.
Zbladł.
— Harry...
Ale chłopak ponownie zaczął syczeć, wskazując kolejno nauczycieli. Powoli opadali na swoje krzesła, śpiąc.
— Harry?! Co się dzieje?! — wołała Hermiona.
— Przepraszam was, ale chcę, żebyście byli bezpieczni. — Uśmiechnął się do trójki swoich najlepszych przyjaciół. — Jak będzie po wszystkim, skrzaty was obudzą.
— Harry, co ty...?
Brunet zaczął syczeć, kierując się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno były drzwi. Tak jak szedł, uczniowie zasypiali, opadając na ławki, powoli i kontrolowanie.
— Nie rób te... — Draco nie zdążył dokończyć, dotknięty magią.
Po chwili wszyscy spali. Ostatni raz spojrzał na salę. Westchnął ciężko i otworzył sobie małe przejście do holu.
Nawet jeśli jakiś uczeń krąży po zamku, skrzaty się nim zajmą i uśpią.
Ogromne drzwi wejściowe były uchylone.
Severus już wyszedł.
— Zgredku! — zawołał z lekką paniką.
— Tak, Harry Potterze?
— Chciałbym, żebyś zabrał mnie do Severusa Snape’a.
— Oczywiście! — Już wyciągał do niego rękę.
— Czekaj! — powstrzymał go. — Gdy pojawimy się koło niego, masz mnie puścić i zabrać Severusa do ambulatorium. Jeśli będzie ranny, obudź panią Pomfrey. Zrozumiałeś?
— Tak. Zgredek zrozumiał. Zabrać Harry’ego Pottera do profesora Snape’a. Zabrać profesora, zostawić Harry’ego Pottera.
— Dokładnie! — Chwycił go za rękę i zniknęli.

Koniec.


Dodatek.

Salon w Snape Manor jak zawsze był trochę mroczny. Zasłony zaciągnięte prawie całkowicie, przepuszczały tylko przez małą szparkę smugę słońca. Wystarczającą jednak dla czytającego w fotelu mężczyzny.
— Ojcze?! — doleciało wołanie z korytarza.
— Tu jestem, Harry.
Do komnaty wszedł dziwnie podejrzanie uśmiechnięty młody mężczyzna. Czarne, długie włosy spięte w kucyk spływały mu na plecy, a dziko rosnąca grzywka została właśnie przyczesana na bok.
— Mam dla ciebie niespodziankę, ojcze. Dokładniej dwie — wypalił zaraz od progu.
Severus Snape uniósł brwi w zdziwieniu.
— A z jakiej to okazji?
— Bez okazji. — Podszedł bliżej, stając po jego prawej. — Draco! Już! — zawołał.
W szeroko otwartych drzwiach pojawił się drugi mężczyzna, z blond warkoczem na ramieniu.
Szedł trochę dziwnie. Jakby kogoś delikatnie popychał przed sobą. Tyle, że nikogo przed nim nie było.
Uklęknął nagle i uniósł dłoń.
— Oto, moje drogie panie, wasz nowy dziadek. — I zdjął pelerynę-niewidkę z dwóch wyraźnie zaciekawionych dziewczynek. — Ukłońcie się ładnie — szepnął im na ucho.
Dziewczynki dygnęły posłusznie.
— Harry?
— Tak, ojcze? — Młodzieniec zaniepokoił się tym bardzo dobrze znanym mrocznym tonem.
— Mógłbym prosić o wytłumaczenie tej sytuacji?
Uśmiech znów rozjaśnił twarz Harry’ego.
— Oczywiście. Zielonooka brunetka to Anna, lat siedem, a szarooka blondyneczka to Penny, lat sześć. Siostry.
— Kontynuuj. Nadal czekam.
— Adoptowaliśmy je z Draco. A ty, jako nasz opiekun, stajesz się ich dziadkiem.
— Jak to adoptowaliście? Czarodzieje nie...
— Ale mugole mogą.
Severus zmierzył obu swoich podopiecznych takim spojrzeniem, że dziewczynki zapiszczały i schowały się. Blondynka za Harrym, a brunetka za Draco.
Mężczyzna sięgnął po laskę opartą dotąd o bok fotela i podpierając się na niej, wstał.
— To znowu jakieś wasze durne żarty? Nie zdążyłem jeszcze naprawić szafy po tych waszych kundlach, a wy już sprowadzacie tu...
— Ojcze! — Głos Harry’ego nagle stał się ostry. — To są od dziś nasze córki! Staraliśmy się o nie od dwóch lat. Zostały porzucone przez swoich rodziców, bo uznali je za dziwolągi.
Severus obejrzał się na obie dziewczynki.
Harry zasyczał cicho, a one mu odpowiedziały tak samo.
— Obie? — zdziwił się Snape.
— Tak. Ale to nie wszystko. Anno, mogłabyś?
Brunetka wysunęła się zza pleców Draco i uniosła dłoń. Zasyczała i pokój rozjaśnił się delikatnym światłem wydobywającym się z kilkunastu maleńkich kul.
— Nie potrzebuje różdżki?
— Penny też nie. — Wziął blondyneczkę na ręce.
— Czemu dziadzio jest zły? — spytała Penny. — Nie lubi niespodzianek?
— Na pewno nie bachorów sikających do łóżka — sapnął zdenerwowany Snape.
— Głupi jesteś! Ma już sześć lat. Nie sika do łóżka. Tylko niemowlaki i staruszki tak robią, bo nie potrafią chodzić do łazienki. A ty potrafisz zdążyć? — spytała nagle starsza dziewczynka.
— Mała!!!
— Żadna „mała”! Penny jest od dziś Potter, a ja Malfoy!
— Wy tak całkiem na poważnie?!
Chyba do mężczyzny zaczęło w końcu docierać.
— Tak, wujku. Jesteśmy tego całkowicie pewni. Zakochaliśmy się w nich dwa lata temu i do dziś nam nie przeszło. Co prawda, mugole strasznie nam utrudniali, ale słówko do Ministra Magii od Harry’ego Pottera, pogromcy Voldemorta, zadziałało cuda. Sam premier Anglii dał zgodę na tę adopcję.
Harry wezwał skrzata.
— Zgredku, zajmij się dziewczynkami. Pewnie mają ochotę na coś słodkiego.
— Tak jest, paniczu.
Dziewczynki pobiegły za skrzatem, szepcząc coś do siebie.
— Czemu ten wąż nie zeżarł także ciebie? Miałbym teraz spokój i ciszę — warknął Snape.
— Mam go poprosić, by dokończył?
— O, nie! Jak ostatnio go wezwałeś, rozwalił cały ogród.
— Naprawiłem go przecież! — oburzył się Harry.
— Dobrze, że był chociaż raz przydatny — mruknął zamyślony Severus.
— Tak, połknięcie przez boga wiatru, powietrza, dziennego nieba i dobrobytu, nie należało do najprzyjemniejszych rozrywek Voldemorta — zaśmiał się Draco.
— Za to niezły nawóz wyszedł. Jak ostatnio byłem w Hogwarcie, wierzba bijąca okładała Wielką Kałamarnicę, bo łamała jej gałęzie, pochylające się nad jeziorem.
— Tak, a Hagrid może spokojnie zdjąć dach, i tak będzie miał sucho.
— Co robią dziewczynki? — spytał nagle Snape, przerywając im wspominki.
Draco spojrzał na Harry’ego, ale ten już okręcał się na pięcie, wypadając z salonu.
Severus Snape pokiwał głową i ruszył za Draco.
Kuchnia wyglądała jak pobojowisko po bitwie.
— Panno Potter! Panno Malfoy! — warknął Snape, widząc stan kuchni. — Co to ma znaczyć?
— Chciałam zrobić eliksir wzmacniający, taki, o jakim mówił tata, ale Anna wrzuciła mi do niego sody i wybuchł.
— Eliksir? Potter i eliksir?
Harry przewrócił oczami.
— Zaczyna się.
— Panno Potter, proszę za mną. Pokażę ci, co to jest prawdziwe laboratorium warzyciela eliksirów. A wy tu posprzątajcie!
— Tato? — usłyszał jeszcze mistrz eliksirów, gdy kierował się na pierwsze piętro.
— Tak, Anno.
— Czy to jest to, co nazwałeś „szlabanem”?
— Tak, kochanie. To jest właśnie szlaban.


Koniec.
Definitywny.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo II [SmH] Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 2 z 2  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin