Zilidya
VIP
Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis Płeć: Kobieta
|
|
Rozdział 7.
Otworzył jedno oko, rozglądając się i zastanawiając, gdzie jest. Chciało mu się pić i było mu bardzo gorąco. Nic nowego. Usiadł, dotykając swojego ramienia. Ani śladu po ranie. Nie ma to jak dobra magia na zwykłe zranienia. Opatrunki na rękach zostały tylko zmienione, tu był minus magii, gdy zostało się nią poczęstowanym.
Nie zmieniało to faktu, że nadal był spragniony. Nie chciał wzywać Zgredka, bo Poppy zaraz by na niego naskoczyła. Cicho wstał i standardowo uciekł ze szpitala, tym razem do kuchni. Znów przepadł mu posiłek i musiał go nadrobić.
Skrzaty obsłużyły go wręcz nachalnie. On, szczęśliwy, zajadał mix obiadu i kolacji, popijając czekoladą zrobioną przez Zgredka.
Ten błogi stan był cudowny. Lek na jego skołatane ostatnio nerwy. Co prawda, czekało go teraz parę dni „humorków” jego i Severusa, ale powinno być w miarę dobrze.
Ostatni sen był dość spokojny. Nawet nie będzie musiał wkraczać do akcji. Stanie się, to się stanie. Połamane ręce jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Jedna noc ze Szkiele-Wzro i będzie w porządku. No, w ostateczności, jak akurat będzie w pobliżu, to się wtrąci.
Harry zatrzymał się w połowie ruchu.
Czy bawi się w jakiegoś boga? Czy to jest decydowanie o czyimś życiu lub zdrowiu? Tak, tego był pewien. A skoro może to powstrzymać, to czy zawsze musi?
Zaczął pukać palcem w szklankę, myśląc.
**
Wrócił do ambulatorium po najedzeniu się, dosłownie, jak świnia. Nie chciało mu się już spać, poza tym dochodziła szósta, więc i tak nie miało to większego sensu.
— Widzę, że już wstałeś, kochanieńki. Jak samopoczucie?
— Dobrze. Lekka gorączka. Proszę sobie przygotować trochę Szkiele-Wzro. Jedne połamane ręce koło południa. Chyba, że akurat będę w pobliżu.
— A jak twoje ręce?
— Proszę sprawdzić. Nie ruszam bandaży. Profesor znów byłby na mnie zły.
— I tak jestem, Potter! — Snape, jak na zawołanie, wszedł do szpitala z drewnianą skrzyneczką w dłoniach. — Jak zawsze musiałeś się wykazać?
— A ty jak zawsze ględzisz jak stara jędza, Snape! — burknął, chociaż dobrze wiedział, że to zaklęcie zmusza ich obu do wrogości.
— Czego potrzebujesz, Severusie? Ramię dobrze się zagoiło?
— Ujdzie w tłumie — powiedział profesor, stawiając skrzynkę na biurku. — Czegoś jeszcze potrzebujesz do narkotyzowania naszej gwiazdy?
— Twoja obecność jest wystarczająca, żeby mieć halucynacje o wampirach i wzbudzić w sobie skłonności samobójcze — odparła pielęgniarka, odwijając opatrunki na rękach Gryfona.
Rany goiły się bardzo dobrze, strupy już prawie zeszły, ukazując zaczerwienione blizny.
— Jeszcze tydzień ponosisz opatrunki i potem zastosujemy maść profesora Snape’a.
— Znowu guano nietoperza? — ironizował Harry.
— Możesz nie używać, nikt cię nie zmusza — odgryzł się Postrach Hogwartu. — Mogę nawet przestać go robić.
— Nie, nie trzeba. Czy Draco już był u pani z bliznami na twarzy?
— Jeszcze nie. Pewnie dlatego, że całkiem wyleciała mi z głowy ta maść. Przyślij go później, to trochę mu dam.
— Będzie szczęśliwy. Jeśli pani chce, sam mogę mu ją zanieść. Zdąży jej użyć jeszcze przed śniadaniem.
— Dobrze. I tak chcesz iść do dormitorium, jak sądzę? — Zerknęła na ciągle stojącego przy jej biurku mężczyznę. — Czegoś jeszcze potrzebujesz, Severusie?
— Nie! — odrzekł zbyt szybko nauczyciel.
Odwrócił się i wyszedł.
— Przykro mi, że nie możecie nawet się do siebie zbliżyć — zwróciła się do Harry’ego pani Pomfrey.
— Już załatwiłem tę sprawę. — Uśmiechnął się do niej chłopak. — Z Draco też mogę już mieszkać.
— Mogę wiedzieć jak? Tak z ciekawości.
— Stworzyłem coś w rodzaju blokady ich magii i mojej. Wpadłem na to ostatnio. Ta sama odległość wyczuwania ich mocy i efektu czaru. Oni sami nawet tego nie zauważyli, a ja mogę do nich podejść w każdej chwili. Muszę jeszcze zapytać, czy mogę wrócić na Eliksiry. Nie mam jeszcze dużych zaległości.
— To wspaniale! Nadal chcesz zostać aurorem?
— Sam nie wiem. Teraz to chyba nie ma większego sensu. Śnienie, tak jak wcześniej klątwa, będzie mi przeszkadzać.
— To, co chcesz robić?
Harry wzruszył ramionami.
— Dam pani znać, jak załatwimy sprawę z Voldemortem. Dopóki on prosperuje w swej morderczej działalności, nie ma najmniejszego sensu podejmować jakąkolwiek pracę. To zbyt niebezpieczne dla wszystkich w moim otoczeniu.
— Po części masz rację, ale jakieś plany powinieneś mieć.
— Plany mam zawsze, ale ich spełnienie jest bardzo zależne od rozwiązania sprawy. Lepiej już pójdę, jeżeli Draco ma zdążyć z maścią.
— Oczywiście. Już ci ją przyniosę. Pamiętaj, że ty jeszcze nie możesz jej użyć. Nie, dopóki zaczerwienienie nie zejdzie.
— Rozumiem. Do zobaczenia znowu, pani Pomfrey.
— Oby jak najpóźniej.
**
Draco jeszcze spał, gdy wszedł do sypialni. Uśmiechając się z lekka perfidnie, zaczął muskać jego policzek opuszkami palców. Nagle natrafił na blizny i zamarł.
— To nie twoja wina, Harry. — Blondyn otworzył oczy i sięgnął do jego dłoni, przytulając do niej policzek. — Przestań to rozpamiętywać
Harry powoli zabrał rękę, wyciągając z kieszeni maść.
— Proszę. Usunie blizny, nawet te zrobione magicznie. Severus zrobił ją dla mnie w zeszłym roku.
— A twoje? — Draco wskazał na wystające spod rękawów szaty bandaże.
— W przyszłym tygodniu, teraz są jeszcze zbyt świeże. Pośpiesz się, działanie maści trochę trwa.
Malfoy wstał, zabierając słoiczek z dłoni Harry’ego, dziwnie długo przytrzymując ją w swojej dłoni. Potem schował się w łazience. Harry tymczasem zabrał książki i wyszedł. Stanął w drzwiach swojego dawnego dormitorium.
— Długo tak będziecie się lenić! — warknął, naśladując głos Nietoperza. — Sto punktów od Gryffindoru, jeżeli zaraz nie podniesiecie swoich zadków z łóżek.
Efekt był natychmiastowy. Neville spadł na podłogę, Dean i Seamus stuknęli się głowami, próbując jednocześnie podnieść ten sam but, a Ron... a pan Weasley obrócił się na drugi bok.
— Za godzinę, panie Potter! — burknął tym samym tonem co Harry. — I szlaban w sobotę o ósmej na boisku. Proszę zabrać miotłę.
Dopiero teraz reszta zauważyła, że to ich stary współlokator zrobił im kawał.
— Harry! Jak mogłeś? Jest dopiero siódma rano. — Neville wszedł z powrotem do łóżka i przykrył się kocem. — Jeszcze godzinę mogę spać.
— Jak tam chcecie, ale będziecie tego żałować. — I wyszedł.
— Myślicie, że coś planuje? — zastanawiał się głośno Seamus, ubierając się.
— Bez powodu by nas chyba nie budził — dodał Dean. — Hej! Ron, wstawaj! Dowiedzmy się, czego chce Harry.
Weasley znów przewrócił się na bok.
— Śpię! Chcecie, to idźcie, ale nic nie zobaczycie. Harry ma po prostu dobry dzień i chce zarazić wszystkich swoją wesołością. Poczekam do śniadania. Wtedy będzie największy ubaw. Znając Harry’ego, obierze sobie kogoś bliskiego. Może Draco albo nawet mnie, lub Hermionę.
Nie mogąc wyciągnąć nikogo z kolegów do pokoju wspólnego o tak wczesnej porze, Harry udał się na razie do Pokoju Życzeń. Dwie godziny to wystarczająca ilość czasu, aby coś poczytać. Znalazł nawet dwa ciekawe zaklęcia, które wypowiedziane w wężomowie dawały bardzo niezwykłe efekty, i to całkiem inne niż wypowiedziane w zwykłym, ludzkim języku.
Z ciekawości rzucił Lumos i był pod wrażeniem.
Kilka minut przed dziewiątą ruszył w stronę Wielkiej Sali. Nie był specjalnie głodny, w końcu jadł niecałe cztery godziny temu, ale mimo to miał zamiar coś przekąsić. Większość uczniów już była przy swoich stołach. Wesołym krokiem przeszedł odległość dzielącą go od stołu Gryfonów.
— Widzę, że jesteś dziś w szczególnie wesołym nastroju.
— Korzystam z każdej nadarzającej się chwili, moja pani. — Ukłonił się i zasyczał cicho.
Wokoło dziewczyny zaczęły zakwitać maki. Krąg zaczął rozrastać się, rozbiegając we wszystkie kierunki.
— Harry! Już wystarczy! — zaśmiała się Hermiona.
Chłopak zasyczał ponownie i kwiaty zaczęły rozpadać się w migoczący pył, unosząc się w górę.
Oklaski współdomowników przyjął z głębokim ukłonem. Zaraz potem usiadł, mrugając do zarumienionej dziewczyny. Ron usiadł obok niego, trącając go w bok.
— Skąd wiedziałeś, że lubi maki?
— Czar sam wybiera kwiaty.
— Jeśli ją podrywasz, to wyzwę cię na pojedynek.
— Jeśli w szachy, to pasuję od razu. Chciałem jej tylko podziękować.
— Wiem, ale wolę się upewnić. Nauczysz mnie tego zaklęcia?
— Z wielką ochotą, Ron. Tylko, że to w wężomowie.
— Szkoda. Będzie trzeba iść do kwiaciarni.
I tyle się przejął. Śniadanie było dla Weasleya dużo ważniejsze.
Transmutacja wydawała się dzisiaj Harry’emu strasznie nudna. Już po pierwszych minutach oparł głowę na rękach, przymykając oczy, wsłuchując się w monotonny głos McGonagall.
Sen nadszedł niespodziewanie.
Nie mógł skojarzyć, gdzie jest. Znał to miejsce, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd dokładnie. Pojawiły się małe, jarzące światełka, oświetlając odrobinę miejsce. Szóstka osób w płaszczach z kapturami lewitowała kogoś między sobą.
Dopiero po chwili rozpoznał Draco. Jego długie, platynowe włosy zostały usunięte do samej skóry. Ubrania prawie wcale nie miał.
— Teraz popamiętasz, zdrajco. Nie należało opuszczać Domu, który cię wybrał.
Chłopak nie odpowiedział. Klęczał ze związanymi na plecach rękoma i hardo patrzył na swoich oprawców.
Już przy złapaniu musiał co nieco zostać „poczęstowany”, bo kilka krwawych szram zdobiło jego ciało. Zebrani zaczęli znęcać się nad bezbronnym. Najpierw po mugolsku, kopiąc i bijąc. Potem magicznie, już z większą perfidią i wyrachowaniem. Na koniec sześć różdżek uniosło się jednocześnie. Niczym w powtórce ze śmierci Narcyzy, Harry oczekiwał zbiorowego Crucio. Gdy usłyszał zaklęcie szarpnął się, chcąc ich powstrzymać.
— Culter!
Harry zerwał się z ławki, łapiąc powietrze. Widząc wpatrzone w siebie kilkanaście par oczu, wybiegł w poszukiwaniu najbliższej łazienki. Zwymiotował wszystko, ciągle mając przed oczami to, co zostało z Malfoya po zakończeniu czaru tnącego. Opłukał twarz wodą i usiadł pod ścianą, chłodząc gorące czoło o kafelki.
Zostawało tylko jedno. Chronić chłopaka za wszelką cenę.
— Wszystko w porządku, stary? — Ron wszedł do łazienki niepewnie. — McGonagall wysłała mnie, żebym sprawdził, co u ciebie.
— Już dobrze. — Wstał, otrzepując szatę. — Przeproś ją w moim imieniu. Źle się poczułem. Idę do Snape’a.
Chciał minąć rudzielca, ale ten zatrzymał go, łapiąc za ramię.
— Wiesz, że zawsze będę przy tobie?
— Tak, Ron. Wiem. Są jednak sprawy, które muszę rozwiązać sam. Przepraszam, Ron. Tak po prostu już jest w moim życiu.
— Czy to któreś z nas?
Harry nie potrafił mu powiedzieć. Nie chciał widzieć jego zatroskanego wzroku, gdy będzie patrzył na Draco. Choć sam by się do tego nie przyznał, Weasley polubił trochę Malfoya.
Ominął go więc bez słowa i skierował się do sali eliksirów. Nie wiedział, czy Severus go wpuści do swoich kwater, ale chciał spróbować. Z gorączką wylądowałby pewnie u Poppy, a tego nie bardzo pragnął.
Zapukał i wszedł.
Ślizgoni, chyba szóstoroczni, przerwali pracę, patrząc na niego.
— Czego, Potter?
Harry podszedł do biurka i spytał cicho:
— Czy mogę wejść do swojego pokoju, profesorze?
— Nie masz czasem teraz zajęć? — warknął nauczyciel.
— Mogę? — ponowił pytanie, lekko się chwiejąc i przytrzymując biurka.
Snape zmierzył go uważnym wzrokiem i położył dłoń na jego czole.
— Kto?
Harry obrócił głowę, omiatając wzrokiem zebranych w sali uczniów, ciągle mając przed oczami scenę z Draco. Był szczerze przekonany, że byli to Ślizgoni. Przecież wspominali Dom, który Malfoy opuścił.
— Kilku z nich — szepnął na tyle głośno, by pierwsze ławki usłyszały.
Wyraz przerażenia malujący się na ich twarzach był cudowny.
— Wynoś się! — Profesor pchnął drzwi dzielące ich od jego gabinetu.
Chłopak nie czekał, tylko przeszedł do kwater. Ukrył się pod kocem w swoim-nieswoim, jak go nazywał, pokoju. Analizowanie snu nie było zbyt przyjemne, ale musiał zapamiętać wszystkie szczegóły, jeżeli chciał uratować blondyna.
Godzinę później Severus wszedł do pokoju.
— Czemu kłamałeś? Nikt nie miał wypadku.
— Chciałem ich nastraszyć, tak jak ty zawsze straszysz nas.
— Potter!
— Snape! Wiesz, że to się robi nudne. Warczymy na siebie jak dwa, głodne psy. Starasz się chociaż trochę nad tym panować?
— Potter!
— Mówiłem ci, to jest nudne.
— Kto tym razem?
— Znowu Malfoy. Ślizgoni chcą dopiąć swego. Czy jest wśród nich ktoś jeszcze, kto ma rodziców w wiadomym kręgu?
— Kilku. Są obserwowani.
Snape wziął sobie chyba do serca radę Pottera. Jego głos dalej nosił ślady wrogości, ale przynajmniej przekierował ją na kogoś innego.
— Jak?
— Co „jak”? — dopytywał się Potter, choć bardzo dobrze wiedział, o co pyta mężczyzna.
— Jak zginie Draco? — spytał bardzo powoli Severus, hamując gniew.
— Tego ci nie powiem. Nie chcę ingerować w zdarzenia. I tak powiedziałem za dużo.
— Idę na kolejne zajęcia. — Profesor wstał nagle.
— Odpocznę i wrócę do siebie — rzekł Harry.
— Jeśli chcesz, możesz tu dziś nocować. To i tak jest twój pokój.
Wyszedł, zostawiając wyszczerzonego Gryfona. Ten przykrył się kolejnym kocem i zasnął w swoim łóżku, w swoim pokoju.
Jego szczęście wyczerpało się widać dnia poprzedniego. Pierwszy raz miał powtórkę ze snu. Jednak kilka rzeczy się zmieniło. Nie było śniegu. Ciała leżały na drobnych kępkach młodej trawy. Pobiegł na miejsce walki. Kilkoro śmierciożerców leżało martwych lub nieprzytomnych. Voldemort trzymał swoją ofiarę za włosy. Był nieprzytomny. Nawet nie wiedział, jak umarł.
Harry załkał, budząc się gwałtownie. Głowa pękała mu z bólu, oczy szczypały i było mu niedobrze. Wypadł chwiejnie z sypialni prosto do łazienki, ledwo dostrzegając siedzącego za biurkiem Severusa. Ten jednak natychmiast zwrócił uwagę na wygląd chłopaka. Szybko i bez pukania wszedł do łazienki. Harry nie miał czym wymiotować, ale torsje nie chciały przejść.
Dotyk na plecach i spokojne głaskanie powoli go uspokajały. Klęczący koło niego Severus miał zatroskaną twarz, co nie zdarzało mu się za często okazywać. Chłopak chciał wstać, ale nie miał siły. Przy pierwszej próbie upadł na ziemię, twarzą na kolana mężczyzny.
— Spokojnie, zaniosę cię — usłyszał.
Przymknął oczy, czując znany zapach otaczający go zewsząd. Złapał się desperacko szaty mężczyzny.
— Proszę, nie odchodź. Nie zostawiaj mnie samego.
Severus położył go bez słowa do łóżka i przykrył kocem.
— Jestem tutaj, Harry. Odpocznij.
— Nie chcę spać — załkał cicho.
— To nie śpij. Odpręż się. Pójdę zamówić herbatę.
Ruszył w stronę gabinetu, ale drżąca dłoń złapała go za szatę, zatrzymując w miejscu.
— Zostań.
— Ale...
— Zgredek! — Gdy skrzat pojawił się z zachwytem w ogromnych oczach, Harry poprosił słabo: — Mógłbyś przynieść nam herbaty, Zgredku?
— I trochę zupy — dorzucił Snape. — Chłopak jest głodny.
W niecałą minutę Zgredek pojawił się z zastawioną tacą w rękach. Oprócz herbaty i zupy, znalazły się jeszcze ciastka i kilka kanapek.
— Dziękuję, Zgredku.
Dzięki pomocy Severusa Harry usiadł, podparty poduszką. Zawartość filiżanki falowała w rytm drżenia jego dłoni. Patrzył w ciemnozłoty napój, szukając w niej odpowiedzi.
— Znowu sen? — zaczął Snape.
Potter kiwnął głową.
— Tym razem zmienił się czas, ale koniec jest ten sam.
— Powtarzają ci się sny? Myślałem, że występują tylko raz.
— Nie znam zasad obowiązujących Śniących ani ich snów. Sen się powtórzył, ale w zmienionej początkowo wersji. Reszta nadal biegnie utartym torem.
Odstawił filiżankę, nawet nie próbując jej zawartości. Odwrócił głowę w stronę okna, obserwując chmury na późno popołudniowym niebie.
— Nie chcę, żeby ten sen się spełnił, ale nie wiem, jak go powstrzymać. Dostałem tylko więcej czasu.
Spojrzał na Snape’a smutno.
— Czy to o mojej śmierci śnisz? — zapytał, podejrzewając jednak już wcześniej, jaka będzie odpowiedź.
Na sny o Draco nie reagował aż tak emocjonalnie. Nawet kilkaset śmierci nie spowodowało takiej reakcji.
— Tak. — Krótko i sucho.
Tyle tylko Harry potrafił z siebie wydobyć.
— Nie ma w tym śnie Draco i zaczynam się obawiać, że on do tego czasu zginie. Już trzykrotnie go ratowałem, a znając nasze szczęście, nie będzie to koniec. Tak jakby szalony pisarz za wszelką cenę chciał naszej śmierci, ale musi jakoś ciągnąć historię i nie może tego zrobić w pierwszym rozdziale.
— Potter! — zrugał go ostro mężczyzna.
— Znowu przynudzasz — zauważył słabo Harry.
— Zjedz coś. — Snape podsunął mu pod nos łyżkę zupy. — Zaczynasz marudzić.
— Mówisz jak Ron.
— Ten jedyny raz zgodzę się z panem Weasleyem, w końcu to jedyna osoba żyjąca tylko po to, by jeść i wyciągnąć z tej czynności jakąś naukę.
— Hej...! — Jego okrzyk oburzenia został powstrzymany przez lądującą w otwartych ustach łyżkę.
Przełknął dosłownie kilka łyżek i opadł z sił. Gorączka powodowała brak apetytu. Przymknął oczy i westchnął, gdy coś chłodnego dotknęło jego czoła.
— Szkoda, że nie adoptowałeś mnie wcześniej. Chyba byłbym w stanie się przyzwyczaić do tej twojej ukrytej troskliwości.
— Już to widzę, Potter. Ja na usługach Czarnego Pana i jednocześnie pilnujący ciebie.
— I tak to robiłeś.
— Tak, ale nie musiałem udawać wrogości.
Harry nic nie powiedział. Pamiętał, jak skończył się poprzedni rok szkolny. Jak wielka była nienawiść Snape’a do Pottera seniora.
Niekontrolowana łza spłynęła mu po policzku.
— Boli cię coś? Przeciwbólowy powinien zadziałać. — Profesor już chciał wstać, widząc kolejne łzy.
— Nie trzeba. — Harry odwrócił się plecami do mężczyzny. — Spróbuję zasnąć.
— Harry?
Severus dotknął jego ramienia, ale czując spięcie się chłopaka, zabrał dłoń.
— Odpocznij.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Snape bardzo dobrze rozumiał zachowanie Pottera. Jeszcze nie tak dawno chciał zniszczyć mu życie, a teraz traktował go jak syna. Tyle że Severus chciał traktować go jak syna. Jakoś nie miał przed sobą perspektyw zostania ojcem. Chłopcy spadli mu jak z nieba. Przynajmniej Potter. Malfoy był zbyt samowystarczalny, by kogokolwiek potrzebować. A Severus chciał być komuś potrzebny. Choćby tylko po to, by pocieszyć po złym śnie.
**
Kolejne dni przeleciały bardzo szybko. Chłopak z połamanymi rękami, skopany przez zdenerwowanego testrala, wyszedł na drugi dzień z ambulatorium.
Wypad do rezydencji Malfoya odbył się w konspiracyjnej ciszy w obecności McGonagall i Tonks.
Harry przesiedział ten dzień w Pokoju Życzeń, byle tylko nie myśleć o niebezpieczeństwie, na jaki narażają się jego przyjaciele. Całe szczęście Malfoy nie spełnił swej groźby i nie zostawił mu strażnika w postaci Rona. Dzięki temu mógł spokojnie czytać na głos, czego obawiał się robić nawet przy Hermionie. Teraz musiał pamiętać o omijaniu nazw zaklęć. Dobrze, że we wcześniejszych książkach były wyłącznie suche fakty i eliksiry. Mogłoby być nieciekawie, w ostateczności efektownie wysadziłby Hogwart. Może nawet Voldemort w nagrodę pozwoliłby mu dożyć narodzin potomka?
Za to poniedziałek zaczął się widowiskowo dla populacji Hogwartczyków. Szczególnie zazdrosne okazały się panny, nie wyłączając tych już dawno pełnoletnich.
Draco Malfoy objął sobie za punkt honoru w ramach szczerych przeprosin usługiwać Harry’emu Potterowi. Nie zatrzymał się jednak na drobnych pomocach, ale wyręczał bruneta prawie we wszystkim. No, może poza korzystaniem z łazienki. Początkowo Harry’ego to denerwowało, ale Hermiona kazała mu, cytuję: „wyluzować i się cieszyć”. Ron za to nie krępował się wcale sytuacją.
— Wykorzystaj go na maksa. To jedyna okazja, kiedy usługuje ci jedyny dziedzic Malfoyów, i to na oczach całej szkoły.
Przegłosowany, i to w trójnasób, bo Draco uśmiechał się do niego przymilnie, niosąc za nim torbę z książkami. Przynajmniej miał go koło siebie. I miał sporo czasu na podpatrywanie Ślizgonów. Niestety, nie wiedział, kto będzie próbował zaatakować Malfoya. Miał jednak swoje podejrzenia co do pewnej grupy szóstorocznych. Dwójka była wplątana w aferę na schodach, a oni ciągle chodzili z czterema innymi uczniami jako obstawą.
Poza tym, jako jedyni patrząc na wygłupiających się we czwórkę Gryfonów, promieniowali tak mroczną aurą, że Harry rzadko otwierał „ślepe” oko. Nadal niewiele osób wiedziało o tej umiejętności Złotego Chłopca.
Powrót na eliksiry odbył się bez problemów. Dużą pomocą były uspokojone „humorki” Harry’ego i Severusa. Neville życzył im niewysadzenia kociołków i udał się na swoje zajęcia.
Czekając w klasie laboratoryjnej, Harry przeglądał jeszcze notatki z opuszczonych zajęć. Test mógł być w każdej chwili.
— Pochowajcie książki! — zagrzmiał Snape, wkraczając do sali.
Czyżby przeczucie Harry’ego jak zwykle się nie myliło?
— Potter, ponieważ nie było cię na kilku zajęciach, twój test odbędzie się w późniejszym terminie.
— Chciałbym jednak spróbować, profesorze.
— Czyżbyś przygotował sobie ściągi?
— A pozwoli mi pan z nich skorzystać?
To dziwne przekomarzanie nie pozostało niezauważone. Snape chrząknął.
— Dziesięć punktów za impertynencję, Potter!
— Przepraszam, proszę pana. Proszę pozwolić mi pisać. Starałem się śledzić lekcje, przynajmniej teoretycznie — poprosił Harry.
— Jak chcesz. Uprzedzam, że nie zrobię ci powtórki.
Hermiona już chciała się wtrącić na takie traktowanie.
— Cisza, Granger. To jego decyzja.
— Chcę pisać — zadecydował natychmiast Harry.
— Proszę bardzo. — Snape smagnął różdżką. — Na tablicy macie pytania. Czas do końca zajęć.
Harry’emu udało się odpowiedzieć na większość. Nawet zdążył napisać coś na pytanie dodatkowe — modyfikacje eliksirów. Robił już dwie, więc jakby znał się minimalnie na temacie.
Wieczorem zniknął Draco. Harry, nie ukrywając przerażenia, minął Hermionę, która zostawiła Malfoya samego w bibliotece, tyle że, gdy Potter tam dotarł, blondyna już nie było.
— Zgredek! — zawołał i kucnął przy pojawiającym się skrzacie. — Czy jesteś w stanie znaleźć Draco?
— Oczywiście, Harry Potterze. Zgredek wie, gdzie są wszyscy mieszkańcy zamku.
— Zabierz mnie do niego. Szybko!
Skrzat, nie pytając o nic, chwycił go za rękę i aportował się.
Widząc sześć wycelowanych w skuloną postać różdżek, Harry zareagował błyskawicznie. Skoczył w stronę Malfoya, otaczając się tarczą. Poczuł uderzenie zaklęć, ale nie były one wystarczająco silne dla jego osłony. Wstał i stanął przed Draco, osłaniając go przed atakami.
— Który z was rządzi? — Z trudem trzymał swoją wściekłość na wodzy.
— Nie wtrącaj się, Potter! — krzyknął któryś z napastników.
I natychmiast tego pożałował. Jego płaszcz i większa część ubrania wylądowała pocięta u jego stóp. Strużki krwi płynęły z przecięć, które nie zatrzymały się tylko na odzieży.
— Nie igraj ze mną! Walczyłem już z lepszymi od was, nie umiejąc nawet małej części tego, co teraz. Nie wspominając bazyliszka i smoka. Który z was rządzi? — ponowił pytanie ostro.
— Ja. — Wystąpił najwyższy, ściągając kaptur.
— Nie muszę cię znać. Sam to wymyśliłeś, czy twoi rodzice otrzymali rozkaz od Toma?
— Lord... — zaczął chłopak, ale Harry parsknął sarkastycznym śmiechem.
— Daleko mu do tego tytułu. Przekaż Tomowi, że jeśli chce coś ode mnie, to niech przekazuje to bezpośrednio mnie. Inaczej będę wybijał jego zwolenników jednego po drugim.
— Nie potrafisz nikogo zabić — warknął ten w odpowiedzi.
— Ale zawsze mogę zacząć. Jesteś chętny?
Nastolatek przełknął głośno ślinę, widząc uniesioną w jego stronę dłoń.
Szóstka dzieciaków wylądowała spetryfikowana na ziemi.
— Zgredku! — Skrzat, stojący dotychczas z boku, podszedł. — Podrzuć ich później do dyrektora, a teraz przenieś nas do komnat profesora Snape’a.
Ich nagłe pojawienie zupełnie nie wystraszyło Postrachu Hogwartu. Był tym, kim był. Stanął z różdżką w dłoni, dopóki nie rozpoznał, kto go odwiedził.
— Draco jest poważnie ranny! — rzucił krótko Harry, ale niepotrzebnie, bo Snape już wyciągał eliksiry z szafki.
Malfoy był w szoku. Nie reagował na żadnego z nich. Wypił mikstury tylko dlatego, że go zmusili.
— Połóżmy go w moim pokoju. Zostanę z nim, dopóki się nie obudzi — zaproponował brunet.
— Dobrze — zgodził się Severus, przenosząc ostrożnie chłopaka do łóżka. — Kto mu to zrobił?
— Ślizgoni. Kazałem Zgredkowi odesłać ich do dyrektora. Wykonywali rozkaz Voldemorta.
— Zostań z nim, tak jak chciałeś. Idę porozmawiać z Dumbledore’em.
— Postaraj się ich nie zabić. To nadal tylko banda nastolatków.
Severus nic nie powiedział, ale zmierzył go takim spojrzeniem, że Harry’emu aż ścierpła skóra. Po tym wyszedł.
Gdy wkroczył do gabinetu, nawet znajdujący się w nim aurorzy, aresztujący właśnie szóstkę uczniów, zamarli.
— Severusie, usiądź! — Głos Albusa oznaczał, że nie zniesie sprzeciwu. — A panów — zwrócił się do aurorów — proszę o kontynuowanie.
Zaraz też uczniowie zniknęli, zabrani przez świstoklik wraz z magiczną władzą porządkową. Przynajmniej usunęli się z drogi gniewu Snape’a.
— Któryś z nich miał Znak?
— Cała szóstka. Tom przyjmuje w swoje szeregi coraz młodszych.
— Byli mu potrzebni, aby mieć kogoś wśród uczniów — odparł sucho młodszy mężczyzna, odmawiając kiwnięciem głowy dropsów wyciągniętych do niego przez starca. — Ich zadaniem było wyeliminowanie Draco.
— Wiem o tym, Severusie. Zgredek opowiedział wszystko, co widział, a Veritaserum ujawni resztę. Interwencja Harry’ego spowodowana była snem, prawda?
— Tak. To już trzeci sen o Malfoyu.
— A o tobie? Czy Harry śni też o tobie?
— Z jakiegoś powodu ten jeden sen się powtórzył ostatnio, ale chłopak twierdzi, że uległ zmianie.
— Skoro sen się zmienił, coś spowodowało tę zmianę. Co z Draco?
— Już w porządku. Fizycznie. Nadal jest w szoku. Zostawiłem z nim Harry’ego.
Nagły ból głowy spowodował, że profesor ścisnął oparcie fotela.
Ból narastał, a to mogło oznaczać tylko jedno.
Wizja.
— Severusie? — zaniepokoił się Albus, widząc jego nagłą bladością i zamknięcie oczu.
— Harry ma właśnie wizję — rzekł Snape, wstając.
Zatoczył się na biurko, podczas skurczy cierpienia uderzających go w czoło.
— Muszę do niego iść.
— Pomogę ci. — Dumbledore podparł go i wrzucił proszek do kominka. — Tak będzie najszybciej.
**
Harry nie spodziewał się tak nagłego ataku.
Siedział przy Draco, cicho do niego szepcząc i patrząc na oszpeconą głowę. Nie kontrolując dłoni, zaczął muskać czoło chłopaka pogrążonego we śnie.
Długie, platynowe pasma pojawiały się znikąd przy wtórze syczenia Harry’ego. Zanim się opamiętał, włosy spływały na bok łóżka i dotykały podłogi.
Wtedy też uderzył Voldemort.
Był naprawdę wściekły. Pałał taką złością, że nawet nie musiał się zbytnio wysilać, aby aktywować połączenie.
Wtrąciłeś się Harry Potterze!, wrzeszczał w jego głowie. Malfoy miał zapłacić za zdradę, a ty przeszkodziłeś w wymierzeniu kary! Teraz zobaczysz, co cię czeka!
Oczami Voldemorta ujrzał, jak ten macha na stojącą przy kipiącym kociołku Parkinson. Ta uniosła różdżkę, zaczynając coś nucić i rzucać zaklęcie, którego nie słyszał.
Obiecywałem ci to. Pamiętasz?
Klęczał na podłodze przy łóżku Draco, opierając się na rękach. Krew skapywała na dywan, a on od razu poczuł mdłości. Ruszył do łazienki, wyłapując dźwięk aktywacji kominka. Zamknął za sobą drzwi, w ostatniej chwili dopadając muszli. Potem zmył z siebie krew. Wychodząc, zobaczył Dumbledore’a i siedzącego w fotelu bladego Snape’a.
— Idę do Draco, profesorze — rzucił, nie zatrzymując się.
— Harry...? — Albus już chciał coś powiedzieć, ale chłopak mu przerwał.
— Nie, panie dyrektorze. To sprawa między mną a Tomem.
Zamknął drzwi, odgradzając się od nich w swojej sypialni.
— On nadal ci nie ufa, Albusie.
— I ponoszę za to całkowitą odpowiedzialność. Zostawię was samych.
Cicho opuścił gabinet.
**
Draco obudził się rano. Harry spał z głową na oparciu fotela, tuż przy jego łóżku.
Wspomnienia poprzedniego dnia uderzyły w blondyna pełną siłą. Natychmiast sięgnął do głowy. Usiadł zszokowany długością włosów, których nie powinien przecież w ogóle mieć.
— Co jest? — szepnął, owijając wokół dłoni jasne pasemka.
Harry jęknął i przecierając oczy, usiadł.
— Jak się czujesz? — zapytał, widząc siedzącego Draco.
Jego uśmiech wydawał się być lekko wymuszony.
— Chyba lepiej niż ty — zauważył, ale zaraz przypomniał sobie o czymś innym. — Co to jest?
Podniósł dłoń z omotanymi na nią pasmami platynowych kosmyków.
— Twoje włosy.
— Nie były takie długie, a po wczorajszym... — zamilkł na chwilę, przełykając ślinę — ... nie powinno ich być wcale.
Harry wstał powoli, przytrzymując się oparcia i zbliżył się do niego, dotykając jednego z wolno spływających na pościel pukli.
— Wiem, że byłeś z nich dumny. Nie chciałem, byś był smutny z powodu ich utraty.
— Poza tym jakby wyglądał łysy Malfoy? — usłyszeli nagle znany, sarkastyczny głos od drzwi. — Jeśli Potter nie pośpieszyłby się z ich odrostem, sam dałbym ci odpowiedni eliksir.
— Dzięki, Harry — podziękował szczerze blondyn.
Brunet przymknął oczy, przytrzymując się ramy łóżka.
— Harry?! Co ci jest?!
— Słabo mi — szepnął Potter i osunął się na kolana.
Severus już kucał koło niego, sprawdzając czoło.
— Jesteś rozpalony.
— O! Cóż za nowość — mruknął chłopak ironicznie, opierając się o to znane ciepłe ciało o zapachu piołunu.
Mężczyzna, nie wstając, transmutował fotel w drugie łóżko oraz odzież Gryfona w pidżamę i położył go pod koc.
— Będziecie sobie dotrzymywać towarzystwa. Podeślę wam śniadanie i Pomfrey, żeby was obejrzała.
— A fryzjera też mógłbyś, wujku? — spytał Draco, odgarniając jakiś niesforny kosmyk z oczu.
— A mnie się podobasz. Wyglądasz jak anioł — szepnął Harry, okrywając się szczelniej. — Taki delikatny i kruchy, jak z porcelany.
— Czyli fryzjer odwołany, tak sądzę — dodał Snape, widząc rozanieloną twarz chrześniaka. — Coś jeszcze?
Brunet spojrzał na niego dziwnie, ale nic nie powiedział.
— Ktoś kogo znamy? — dopytywał się Snape ponuro.
Harry odwrócił się do ściany, milcząc.
— Muszę iść na zajęcia — odezwał się profesor, przełamując ciszę. — Jak wrócę to porozmawiamy, chłopcy.
Wyszedł, zostawiając ich samych.
— Śpisz? — zapytał po dłuższej chwili Draco.
— Nie — usłyszał słabą odpowiedź i Harry odwrócił się w jego stronę.
Jego oczy były mocno zaczerwienione, a na policzkach widoczne niezdrowe rumieńce.
— Co z...?
— Nie wiem. Odesłałem ich do dyrektora. Spytaj Severusa, był chwilę później u niego — cicho warknął Harry.
Malfoy zmarszczył brwi.
— O co się złościsz?
— Nieważne. To tylko zaklęcie — mruknął, odkrywając się.
Wstał i zaczął ubierać buty zdjęte chwilę wcześniej przez profesora.
— Gdzie idziesz?
— Nigdzie.
— Kłamiesz. — Draco uniósł się na łokciach.
— A jeśli nawet, to co?!
— Nie krzycz na mnie.
— Mam ochotę krzyczeć, więc się nie czepiaj!
Harry sięgnął do klamki i szarpnięciem otworzył drzwi.
— Idę się przejść.
Gdy tylko opuścił komnaty Snape’a, odetchnął. Już wiedział, co się święci. Nie miał zamiaru przed tym uciekać.
Zapukał do pobliskiej sali eliksirów i wszedł.
— Przepraszam, że przeszkadzam, profesorze.
— Co ty tu robisz?
— Chciałem tylko przekazać, że to dzisiaj. Proszę być gotowym — rzekł spokojnie, obserwowany przez zaciekawionych uczniów.
— Domyślam się, że nie jestem w stanie cię powstrzymać?
— Nie. To nie ma najmniejszego sensu i tak stanie się, co ma się stać. Aha, kociołek w drugim rzędzie zaraz wybuchnie. — Wskazał na uciekającą zawartość.
Szybka reakcja mistrza eliksirów zapobiegła nieszczęściu, a Harry wycofał się z sali.
Powinien teraz być na zaklęciach i naprawdę mocno się zastanawiał, czy na nie iść. Lekcje dopiero się zaczęły i Flitwick nie powinien być bardzo zły za spóźnienie. Może oberwie tylko jakimś niegroźnym zaklęciem i ... tada... po sprawie na parę dni.
Przeprosił profesora zaklęć za spóźnienie i usiadł na swoim miejscu koło Hermiony, która pozdrowiła go cicho.
Czuł się trochę zamroczony skutkami ubocznymi śnienia, ale poza tą małą niedogodnością reszta była w porządku.
Dziś przerabiali zaklęcia tnące małego kalibru. Chyba to nie był dobry pomysł przyjść akurat na tę lekcję. Był więcej niż zniecierpliwiony. To stanie się teraz, czuł to każdą komórką ciała. Przygotował tarczę, by chociaż część zaklęć nie uderzyła w niego.
— A teraz delikatnie smagnijcie różdżką i wskażcie na przedmiot leżący przed wami, wypowiadając inkantację — instruował Flitwick.
Gdy usłyszał zbiorowo wypowiedziany czar, Harry zadrżał. Culter zawsze pozostanie Culterem, nieważne czy się go zdrobni, czy nie.
Nic się nie stało. Wszystkie udane czary podzieliły małe bochenki na części.
— Jeszcze raz. Proszę pamiętać, delikatne, ale pewne smagnięcie.
I wtedy to się stało. Ktoś pomylił inkantację. Sala zamigotała i wszystkie uwolnione z różdżek zaklęcia skumulowały się przed jedną z uczennic, która przerażona próbowała tę energię strącić z końca swojej różdżki.
Harry odsunął się na sam koniec ławki, widząc lecącą już w jego stronę kulę czystej mocy magicznej. Nawet on nie miał szans przeciw czemuś takiemu.
Zamknął oczy.
Potem zaczął krzyczeć. Każdy nerw jego ciała wołał o pomoc. Ledwo do niego docierało, co dzieje się wkoło.
— Finite Incantatem! Finite Incantatem! — ktoś krzyczał kilkakrotnie.
Dopiero po którymś razie cięcia się zatrzymały.
Harry osunął się na podłogę, już niczego nie pamiętając.
**
— To robi się nużące — szepnął, otwierając oczy.
Spodziewał się rażącej bieli, a nie przyjemnego półmroku.
— Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, Potter?
Złośliwy ton Snape’a nie zdziwił go. Jednak brzmiał na smutny i bardzo wyczerpany.
— Coś się stało? — Odwrócił głowę w stronę mężczyzny, siedzącego na drugim łóżku w jego pokoju.
Zaczerwienione smugi na twarzy i dłoniach świadczyły, że niedawno zostały zasklepione i eliksiry jeszcze do końca nie zadziałały.
Sam uniósł ręce do góry, sprawdzając ich stan. Bandaże owijały każdy ich centymetr. Nawet palce opatrzono.
— Podczas ataku klątwy miałem zajęcia z siedmiorocznymi Puchonkami, jak sam widziałeś. Kilka dziewcząt wpadło w panikę i omal nie wysadziło lochów. Gdyby nie nagłe zjawienie się Granger i tego twojego skrzata, byłoby niewesoło. Opanowała sytuację. — Czyżby w głosie Snape słyszał komplement?
Mężczyzna wstał i podał mu błękitny eliksir.
— Lepiej wypij, poprzedni przestaje działać. Nie wiem, jak ty znosisz taki ból?
Harry usiadł i wziął fiolkę.
— Nic mnie nie boli, proszę pana.
Mistrz eliksirów spojrzał na niego trochę zaniepokojony.
— Nic nie czujesz?
— Nie. Trochę mnie mdli i kręci mi się w głowie, ale poza tym czuję się dobrze.
— Dziwne. — Snape chwycił jego dłoń i lekko ścisnął. — Czujesz to?
Harry zaczynał pojmować, co starał się mu powiedzieć mężczyzna.
— Nie bardzo, proszę pana. Może jestem jeszcze otumaniony przez eliksiry?
Severus usiadł ostrożnie na łóżku.
— Dostałeś tylko trzy. Przeciwkrwotoczny, uzupełniający krew i przeciwbólowy. Wszystkie straciły swoje właściwości pół godziny temu. Czuję twoje cierpienie, a ty go nie. Coś stało się z twoimi końcówkami nerwowymi.
Chłopak wypił eliksir, żeby przynajmniej profesor poczuł się lepiej.
— Czy to w skutek zaklęć?
— Nie wiem. Dowiemy się, gdy rany się zagoją i nadal nie będzie poprawy.
Harry spojrzał na drugie łóżko.
— Gdzie Draco?
— U Pomfrey.
— Dlaczego ja nie leżę w skrzydle szpitalnym?
— A chcesz? Możesz tam zostać w każdej chwili przeniesiony.
Harry przyglądał mu się przez chwilę, mrużąc oczy. Coś mu w tej sytuacji nie pasowało. Olśniło go.
— Jesteś miły. Nie warczysz.
— Powstrzymuję się, chociaż z wielką ochotą powiedziałbym, co o tym wszystkim myślę. Ty też nie jesteś zbyt wybuchowy — zauważył.
— Nie czuję potrzeby, skoro pan na mnie nie krzyczy. Uznam to za krok w pozytywną stronę. Nadal boli? — spytał nagle, widząc grymas bólu na twarzy Snape’a.
— Tak i nie wiem dlaczego. Obróć się trochę.
Snape znów wstał i spojrzał na plecy podopiecznego. Cicho syknął.
— Otworzyły ci się rany na plecach. Nie czujesz?
— Nie — odparł Harry.
— Usiądź na brzegu łóżka. Trzeba je na nowo zasklepić i posmarować maścią.
— Może pan wezwie panią Pomfrey? Skoro moje rany się otworzyły, to pana również — zaproponował.
— Pewnie już tu idzie. Ta kobieta bez mojej zgody rzuciła na mnie zaklęcie monitorujące.
Jak na zawołanie do pokoju wkroczyła pielęgniarka.
— Co wy tu wyrabiacie?! Potańcówkę?!
Natychmiast zmusiła obu do położenia się na brzuchu. Severus burczał coś pod nosem, ale po zdjęciu szaty, położył się na drugim łóżku. Poppy zajęła się najpierw Potterem.
— Boli? — spytała, widząc jak wiele ran się otworzyło.
— Nie. Profesor podejrzewa, że zaklęcie uszkodziło końcówki nerwowe i dlatego nic nie czuję.
— W ogóle nic?
Potwierdził.
— Cięcia nie były aż tak głębokie. Po drugie musiałyby być precyzyjnie nakierowane, a te nie były. To coś innego. Może nadal jesteś w szoku i twój organizm nie pracuje prawidłowo?
— Kobieto, czy on ci wygląda, jakby był w szoku?! — zrugał krótko pielęgniarkę profesor, ale zaraz zamilkł, bo zajęła się nim.
I to mało delikatnie.
— Chyba wiem, co się dzieje — odezwał się Harry, patrząc na swoje dłonie. — To Voldemort.
— A ten co ma z tym wspólnego?
— W ostatniej wizji widziałem, jak rozkazał Parkinson zmienić zaklęcie. Za to, że wtrąciłem się w ukaranie syna zdrajcy.
— Czyli to Parkinson rzuciła klątwę? — upewniał się Snape.
— Chyba tak, a teraz nią manipuluje w podobny sposób co ja, tyle że z drugiej strony.
— Możesz i tym razem go zmienić. Nieodczuwanie bólu nie jest dobre.
— Ale ma i swoje dobre strony. — Harry uśmiechnął się, wstając.
— Gdzie leziesz?! — wrzasnął Postrach Hogwartu, zrywając się do siadu.
Na jego torsie pojawiły się dwie długie, krwawiące szramy, bo Poppy jeszcze nie założyła opatrunku.
Harry dotknął swojej piersi, wyczuwając lepką wilgoć.
— Chciałem tylko skorzystać z toalety.
— Ja z wami nie wytrzymam. Idziecie do ambulatorium czy tego chcecie, czy nie!
Poppy wezwała dwa skrzaty, które aportowały ich we wskazane przez nią miejsce.
— Idź do łazienki, ale staraj się nie robić gwałtownych ruchów. Nie nadążę za chwilę z łataniem was.
— Dobrze, proszę pani.
Harry starał się wykonać polecenie, ale nie odczuwając bólu, nie wiedział, czy naciągnął ciało za mocno, i po zwykłym skorzystaniu z toalety, zauważył kilka nowych purpurowych plam na bandażach.
— Przepraszam, profesorze — powiedział szczerze, widząc po wyjściu z łazienki bladego mężczyznę.
— Lepiej już się połóż. Zaraz się tobą zajmę — rzuciła Poppy, pochylając się nad Severusem.
— Co się dzieje, Harry? — odezwał się nagle Draco.
— Nie czuję bólu i otwierają mi się przez to rany, a co za tym idzie, profesorowi także. — Harry szybko wytłumaczył całą sytuację. — Gdzie Ron i Hermiona?
— Byli tu niedawno, a teraz pewnie są w dormitorium. Jest po dziesiątej. Noc. Zakaz opuszczania Wieży. Chyba jeszcze pamiętasz regulamin szkoły?
— Widzę, że ci się poprawia, Draco.
|
|